Czasy, w których przeciętny piłkarz miał pełne portki przed przyjazdem na stadion przy ulicy Łazienkowskiej w Warszawie, minęły. Już abstrahując od remisów, w poprzednim sezonie w stolicy triumfować potrafiła Arka Gdynia (w Superpucharze Polski), ekipy Dudelange i Spartaka Trnava w pucharowych eliminacjach, a trzy punkty po ligowych potyczkach zapisały sobie zespoły Zagłębia Lubin, Wisły Płock, Cracovii i Piasta Gliwice. W tym sezonie potknięcia przy Łazienkowskiej również się zdarzają (przegrane z Pogonią czy Lechią), ale trzeba przyznać, że ostatnio Legia robi wszystko, by przeciwnicy znów bali się wyjazdowych spotkań na jej obiekcie.
Wygląda to trochę tak, jakby po godzinie meczu z Lechem Poznań coś się przestawiło w głowach piłkarzom Aleksandara Vuković. Przegrywająca Legia odwróciła losy prestiżowego spotkania i od tego momentu wali kolejnych rywali po papie aż miło.
Siedem sztuk z Wisłą Kraków.
Piątka wrzucona Górnikowi Zabrze, jedna bramka po stronie strat.
Cztery do jaja z Koroną Kielce.
Łącznie 18-2 w czterech ostatnich meczach u siebie. Wygląda to efektownie. I jasne, nie da się ukryć, że mówimy o drużynach, którym prędzej głęboko w oczy zajrzy widmo spadku niż awansu do górnej ósemki, ale takie klepanie słabiaków to przecież nie jest w tej lidze żadna norma. Za to trzeba wicemistrza Polski doceniać.
Tym bardziej, że Korona ma za sobą całkiem niezły czas. Wygrała u siebie z Zagłębiem i Rakowem, przywiozła punkt z Poznania, wyskoczyła ponad strefę spadkową. Zwyżka formy ewidentna, w dodatku było ją widać na boisku na początku dzisiejszego meczu, bo ekipa Mirosława Smyły sprawiała zdecydowanie lepsze wrażenie. Kilka razy na prawej stronie szarpnął Spychała, strzelać próbowali Djuranović czy Cebula. Żadna tam wielka przewaga, ale skoro Legia potrafiła odpowiedzieć w zasadzie tylko taką próbą…
Aż tak wieje w Warszawie? 😂#LEGKORpic.twitter.com/En1rI2Igke
— Robert B (@RobertB1906) November 30, 2019
… to plus stawiamy przy gościach. Ale gospodarze mają w swoich szeregach gościa, który potrafi w trudnych momentach zrobić różnicę. Chwalimy go ostatnio regularnie, nawet po porażce w Szczecinie dostał od nas wysoką notę, ale dzisiaj Luquinhas odwalił wręcz kapitalną robotę. Od początku wyglądał korzystnie, podejmował fajne próby, a w 36. minucie przeprowadził solową akcję i kapitalnie przymierzył po długim rogu. Gdy na powtórkach widzimy to, co w tej akcji robi Lioi, pojawia się odruch wymiotny, ale zachowanie Brazylijczyka i tak warto docenić. Tym bardziej, że po tym golu Legii grało się znacznie łatwiej. Jeszcze przed przerwą Niezgoda strzelił z karnego, który został podyktowany za rękę Marqueza, a gospodarze rozochocili się do tego stopnia, że Jędrzejczyk próbował zapakować nawet przewrotką. I uwaga – strzał był słaby, ale też nikomu nie stała się krzywda!
2-0 to niby niebezpieczny wynik, ale temperatura wyraźnie nam spadła po przerwie. Legia szukała kolejnych goli, a Korona jej w tym zbytnio nie przeszkadzała. A czasami nawet zachęcała, gdy po asyście Cebuli sam na sam wyszedł Niezgoda. Ale o ile tu w ostatniej chwili zainterweniował Kovacević, o ile chwilę później Kozioł obronił strzał Jędrzejczyka, o tyle bramkarz Korony po pięknej akcji Luquinhasa z Gwilią, którą wykończył ten drugi, nie miał nic do powiedzenia. I na dokładkę Kozioł po obronieniu paru groźnych uderzeń podarował gola Jose Kante, wypuszczając z rąk pod nogi Gwinejczyka dość łatwy strzał.
I tu stawiamy kropkę, bo – tak z drugiej strony patrząc – przesadnie zachwycać się Legią po takich zwycięstwach też nie wypada. Taką grę musielibyśmy najpierw zobaczyć jeszcze w meczach z silniejszymi rywalami i na wyjazdach.
Fot. FotoPyK