Dalecy jesteśmy od wniosku, że słabszy okres jest już za Lechem i to zwycięstwo z Piastem odwraca kompletnie nastroje w Poznaniu. Przecież w poprzednich czterech meczach Kolejorz uciułał ledwie dwa punkty. Natomiast ogranie mistrza Polski i to w takim stylu to istotny wynik dla poznaniaków. Wreszcie lechici ograli kogoś liczącego się w lidze.
Inna sprawa, że Piast dzisiaj przyjechał do Poznania jak na turniej charytatywny. Bez ikry, bez zapału, bez tej swojej konsekwencji w graniu, z której znamy gliwiczan. Karlo Muhar rozlewał benzynę pod własnym polem karnym, a goście nie mogli odpalić zapałki, którą można byłoby wzniecić ogień. Waldemar Fornalik mówił tuż po meczu, że nie poznawał swoich zawodników i że taki zimny prysznic może im się przyda. Symptomatyczna dla gry Piasta była akcja z samej końcówki meczu, gdy Pedro Tiba bawił się z Bartoszem Rymaniakiem, próbował założyć mu nawet siatkę, a ten odpowiedział mu kopniakiem w udo. Wyraz frustracji i bezradności.
Wspomnieliśmy o Muharze, ale po drugiej stronie był jeszcze większy zapalnik. Piotra Malarczyka po pierwszej rundzie fazy zasadniczej wrzuciliśmy do czwórki najlepszych stoperów ligi. Do tej pory był pewniakiem, gościem któremu powierzylibyśmy dziecko, wygrany kupon i hasło do Plemion. A dziś? Najpierw w niegroźnej sytuacji sprokurował rzut karny, później krył Christiana Gytkjaera tak, że ten przy golu na 2:0 miał tyle swobody, co w meczach Duńczyków z Gibraltarem.
Właśnie, Gytkjaer. To była definicja tego, ile znaczy klasowy napastnik. Jesteśmy wyznawcami tezy, że w tej lidze kozak w bramce i kozak w ataku to połowa sukcesu. Ogórka możesz schować gdzieś na boku obrony, na skrzydle też ujdzie, nawet w środku pola można go ukryć. Ale jeśli masz na szpicy lub między słupkami leszcza, to będziesz cierpiał. A jeśli masz tam – jak to mówią w Poznaniu – kawał luja, to będziesz zyskiwał dużo. Bardzo dużo. Gytkjaer najpierw wykorzystał rzut karny, a później świetnie ruszył do dośrodkowania Kostewycza. Dwa gole z niczego, dwa gole które sprawiły, że nie oglądaliśmy takich męczarni jak dwa tygodnie temu z Korona Kielce.
Co do Kostewycza – no wypieszczone było to jego dogranie. Sęk w tym, gdy oglądamy go w takiej dyspozycji zbyt rzadko. Gdybyśmy mieli poszukać ostatniego tak świetnego dogrania, to sięgnęlibyśmy do… drugiej kolejki, do meczu z Wisłą Płock. Optymista powie – jednak potrafi, warto było czekać. Pesymista – że jedna dobra wrzutka na piętnaście kolejek to trochę mało.
W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu. Lech wygrał, ale takim kosztem, że z kontuzjami z boiska zeszli Gumny i Jóźwiak. Tego drugiego z boiska właściwie zniesiono. To postacie ważne nie tylko w kontekście następnych meczów, ale i w kontekście zimowego okna transferowego, bo Lech nie ukrywa, że w następnych dwóch okienkach będzie chciał obu tych graczy sprzedać. Trzymamy kciuki, by to nie były poważne urazy, natomiast przypuszczamy, że na twarzy prezesa Klimczaka musiała pojawić się zmarszczka, gdy zerknął na tabelkę w Excelu z komórką “potencjalne transfery wychowanków”.