Gdy chcesz zakupić bilet na mecz wyjazdowy naszej reprezentacji, musisz być szybki jak błyskawica, dokładny jak zegarmistrz i terminowy jak kontroler Zakładu Ubezpieczeń Społecznych – najpierw wywalczyć sobie wejściówkę, potem szybko ją opłacić, żadnych spóźnień i wymówek. A w drugą stronę? To pytanie zadają sobie dziesiątki kibiców, którzy nadal nie otrzymali zwrotu za bilety zakupione dwukrotnie drożej od związku.
O co chodzi? PZPN na mecz w Jerozolimie sprzedawał bilety w dość kontrowersyjny sposób. Cena, za którą można było kupić bilet wynosiła 120 złotych. Grupa kibiców skusiła się na taką ofertę i długo nie widziała nic podejrzanego w kwocie, za którą pozyskała wejściówkę na mecz kadry. Wątpliwości pojawiły się, kiedy fani fizycznie odebrali papierowe i elektroniczne bilety. Co było nie tak?
– Nic nie zapowiadało problemów. Standardowa procedura – PZPN sprzedaje bilety na mecze reprezentacji Polski rozgrywane na wyjeździe. Cena biletu ustalona była na sto dwadzieścia złotych za sztukę. Kupowałem akurat dziesięć wejściówek dla znajomych. Wszystko przebiegało normalnie. Przeglądałem te bilety, bo sprawdzałem ich zawartość pod kątem danych osobowych moich znajomych i moją uwagę zwróciła cena biletów, która podana była w szeklach. Trochę to wszystko mi nie grało, bo kojarzyłem, że szekle stoją mniej więcej na podobnym poziomie jak złotówki. Sam osobiście tego nie sprawdziłem i dopiero, kiedy odpaliłem internet, zobaczyłem, że jeden ze znajomych kibiców GKS Jastrzębie sprawdził przeliczniki i wtedy się okazało, że rzeczywiście miałem dobre przeczucia. Niektórzy kibice zrobili to samo i szybko okazało się, że równowartość w przeliczeniu szekli na złotówki, to niecałe sześćdziesiąt złotych, a nawet jeśli będziemy ściśli to było to pięćdziesiąt dziewięć z przecinkiem. Tak podawały kantory online. Wychodziło więc, że sama cena biletu jest o sto procent wyższa – opowiada Piotr Koszecki.
Niezręczna sytuacja. Coś ewidentnie poszło nie tak, skoro występuje taka różnica między cenami. Reakcja mogła być tylko jedna. Kibice uznali, że PZPN ich oszukał.
– Pojawiały się głosy oburzenia. Ludzie pisali maile, dzwonili do związku, komentowali sprawę w mediach społecznościowych i po trzech dniach od otrzymania przez kibiców biletu PZPN, przez swój system smsowy, rozesłał wiadomości do każdego wplątanego w tę sprawę, że przeprasza za zaistniałą sytuację i wszystko związane jest z błędem niezależnym od związku, a niedługo przyjdzie mail z szerszymi wyjaśnieniami. Faktycznie, mail przyszedł, ale tylko powielał informacje z smsa i dopowiadał, że trzeba czekać na kolejnego maila. Minęło kolejne kilka dni i dostaliśmy oficjalnego maila z linkiem do strony, gdzie można było podać numer swojego konta do zwrotu pieniędzy – ciągnie nasz rozmówca.
Już tu pojawiły się kolejne nieprawidłowości i nieścisłości, bo część kibiców nie otrzymała drugiego maila, ale nie to w tej całej sprawie było najbardziej niepokojące.
– Mijały kolejne dni i nic. Żadnego zwrotu. Dopiero teraz okazało się, że ludzie pieniądze dostaną dopiero pod koniec miesiąca, choć cała sprawa zaczęła się 5 listopada, bo wtedy otrzymaliśmy pierwszego smsa od PZPN. Te bilety zakupiło 1800 kibiców, mam nadzieję, że każdy w końcu dostał tę informację, jeśli nie przez systemy PZPN, to chociaż z mediów społecznościowych. Dla mnie kuriozalny jest czas, który minął od początku nagłośnienia sprawy. PZPN powinien wziąć za to odpowiedzialność, przeprosić i pokajać się, a nie tłumaczyć się jakimś niezależnym błędem. Przecież to brzmi absurdalnie! Nie mogło być przecież tak, że w momencie przeliczania tej ceny na złotówki, kurs się wahał w jakichś nieprawdopodobnych przedziałach. PZPN zawalił i nie powinien zrzucać tej winy na nikogo innego. Ktoś w PZPN mógł to przeliczyć, te bilety były przecież przeglądane przez wysłaniem. I teraz pytanie: nikt tego nie sprawdził czy celowo pominięto ten proces? Najbardziej przerażałaby mnie druga opcja. Sytuacja, w której PZPN sprawdziłby zgodność ceny na biletach i uznał, że wszystko jest w porządku na zasadzie: „kurczę, ale dużo doliczyliśmy, ale niech będzie”, to coś absolutnie niedopuszczalnego. Jeśli cena wynosiłaby siedemdziesiąt pięć złotych, to nikt nie miałby pretensji, bo piętnaście złotych bezpieczeństwa kursowego jest jeszcze zrozumiałe, choć to i tak za dużo. Już w przeszłości zdarzały się podobne sytuacje, ale dopiero teraz, kiedy cenę pomnożono razy dwa, to nie można było tego zaakceptować. Ludzie mniej oburzaliby się, gdyby nie chodziło o takie pieniądze – słusznie denerwuje się Koszecki.
Jakie jest więc stanowisko związku w tej sprawie? Kto popełnił błąd i dlaczego naprawiany jest tak wolno?
– Cała sprawa faktycznie wypadała niefortunnie, ale to zwykły wynik nieporozumienia w sprawie cen biletów z federacją izraelską. Żadne celowe działanie. Nikt nie został oszukany. Spokojnie. Dostaliśmy inną informację od drugiej strony, zasugerowaliśmy się nią, nie porozumieli się ludzie, którzy ustalali kwestię dystrybucji biletów i pierwotnie podana była inna cena. Błąd ludzki. Nie ma w tym wielkiej filozofii. Wszystko wychwyciliśmy i naprawiamy – tłumaczy rzecznik PZPN, Jakub Kwiatkowski.
No właśnie, kluczowa dla całej kwestii wydaje się sprawa odkręcania całej sytuacji. PZPN obiecał, że wszystkim poszkodowanym finansowo kibicom zwróci sześćdziesiąt złotych, ale minęło już trochę czasu, sprawa przycichła, a związek nie poinformował o żadnym sposobie oddawania należności. Czyżby wszystko zostało zamiecione pod dywan?
– Pieniądze zwracane za transzami. Indywidualnie poprosiliśmy ludzi, którzy kupili bilety za zawyżoną cenę, żeby przysyłali nam swoje dane z numerami kont, żebyśmy mogli oddać im należność. Potrzebujemy czasu. Nie dostaliśmy jeszcze wszystkich informacji zwrotnych. Do końca miesiąca planujemy wszystko oddać. Pierwsi ludzie zwrot dostali parę dni temu, kolejni dostaną na dniach, a ostatecznie rozliczymy się do ostatniego dnia listopada. Nikt nie będzie stratny i poszkodowany. Każdy zapłaci cenę faktyczną – uspokaja Kwiatkowski.
Wszystko powinno więc zostać załatwione do końca miesiąca, ale ta cała sprawa ma też jeszcze inny kontekst i pokazuje pewien dysonans pomiędzy działaniami a wymaganiami systemowej maszyny, jaką jest Polski Związek Piłki Nożnej.
– Ciekawe jest to, że jeśli kibic kupuje bilet, to ma dwadzieścia cztery godziny, maksymalnie czterdzieści osiem na to, żeby opłacić rezerwacje. W wielu sytuacjach jest jednak tak, że trzeba opłacić to od razu, najlepiej przelewem ekspresowym. Ważność biletu dodanego do koszyka w internetowym koszyku to godzina albo dwie, a tutaj się okazuje, że szybkość działa tylko w jedną stronę, bo już minęły dwa tygodnie, a do końca miesiąca miną trzy, żeby PZPN w ogóle zwrócił ludziom pieniądze. Kuriozalne. PZPN jest na tyle bogaty, że nawet jeśli te pieniądze gdzieś im umknęły, to są w stanie oddać to dużo szybciej z własnego budżetu – puentuje Koszecki.
Awantura całkowicie niepotrzebna, wynikająca z dziwacznego nieporozumienia, które zostało trochę zlekceważone przez PZPN. Teraz powoli wszystko się normuje i pozostaje liczyć tylko na słowność przedstawicieli Polskiego Związku Piłki Nożnej, który chyba sam nie spodziewał się, że dwa listopadowe mecze będą budzić aż takie pozaboiskowe emocje.
Fot. Fotopyk