Nie wiemy, czy istnieje lepsza statystyka niż ta poniższa, która trafniej oddawałaby wpływ Kamila Glika na formę całej formacji defensywnej kadry. A ta statystyka wygląda następująco:
– z Kamilem Glikiem – 727 minuty w eliminacjach, jedna stracona bramka
– bez Kamila Glika – 173 minuty, cztery stracone bramki
Oczywiście w tych eliminacjach generalnie reprezentacja straciła bardzo mało bramek. Natomiast fakty są takie, że rywale mieli używane tylko wtedy, gdy Glika nie było na murawie. Czyli w wyjazdowym starciu ze Słowenią, gdzie biało-czerwoni zostali gładko wybatożeni. I wczoraj na Narodowym, gdy Glik po paru minutach zaliczył zjazd do bazy ze złamanym nosem. Jedyny gol, którego straciliśmy z obrońcą Monaco na boisku, to ten z Izraelem – w meczu o nic, po jakimś kuriozalnym rykoszecie spadającym za linię obrony.
Pisaliśmy to już przed mundialem, ale napiszemy też i teraz – na pewno Robert Lewandowski i Kamil Glik znajdują się na różnych półkach pod względem jakości piłkarskiej. Być może ich karty leżą nawet na innych regałach w klasyfikacji europejskiego futbolu. Natomiast w kadrze Glik jest dla obrony tym kimś, kim Lewandowski jest dla ataku reprezentacji. To dokładnie ten sam poziom ciężkości. Nie ma Lewego na szpicy – może sobie jakoś poradzimy, ale trzeba łatać, trzeba szyć i modlić się, że ktoś wejdzie w jego buty. Nie ma Glika? To samo. Można próbować wariantu z Pazdanem, można przesuwać tam Jędrzejczyka, ale wciąż będzie brakowało tam tego gościa w relacji jeden do jednego, a poza tym będzie brakowało tej atmosfery spokoju. Znacie ten myk z gier RPG? Jeden z bohaterów nosi na sobie aurę, która dodaje pozostałym postaciom bonusy do danej umiejętności. Mamy wrażenie, że z Kamilem w kadrze jest podobnie – przy nim Bednarek gra pewniej. Tak jak Pazdan był kozakiem na Euro 2016 nie tylko dlatego, że był w życiowej formie, ale też dlatego, że miał obok siebie Glika.
Ktoś powie – no dobra, miał akurat farta, że nie zagrał w Lublanie i że wypadł w rewanżu ze Słoweńcami, bo bramki i tak by się posypały. Być może. Natomiast zerkamy w statystyki z eliminacji, a tam Glik wygląda tak:
– skuteczność pojedynków – 61%
– skuteczność pojedynków w powietrzu – 71%
– błędy prowadzące do straty bramki – 0
– błędy prowadzące do strzału – 0
Do tego ciekawa statystyka przedryblowań na mecz. Wychodzi na to, że Glik pozwalał się minąć… raz na trzy spotkania. Wiemy, że takie wyliczenia bywają złudne, bo to też zależy od tego, kto i jak interpretuje dane zdarzenie. Natomiast ten wynik i tak robi wrażenie.
Zerkamy w średnią not, które wystawialiśmy za wszystkie mecze eliminacyjne. I znów nie chce wyjść inaczej niż tak, że Glik był naszym najlepszym obrońcą w tej walce o awans. Ze średnią 5,63 wyprzedził Bednarka (5,56), Pazdana (3,00), Recę (4,00), Bereszyńskiego (5,00) i Kędziorę (4,89). Ale może to my się mylimy? Zerkamy w oceny naszych kolegów z Przeglądu Sportowego, a tam też – Glik najlepszy ze średnią 6,37, żaden inny obrońca nie przebił “szóstki”.
Skoro tezę już mamy popartą argumentami, to pokuśmy się o wybiegnięcie w przyszłość. Glik nie jest niezniszczalny. Wchodzi już w taki okres swojej kariery, gdzie urazy będą coraz częstsze, bo organizmu nie oszukasz – zwłaszcza przy stylu gry tego stopera. Tu pójdzie mięsień, tam pachwina, znów pociągnie w udzie, znów zaboli łydka. W pewnym momencie Kamil powie, śladem Łukasza Piszczka, “panowie, to już koniec, chce pograć jeszcze z rok lub dwa na poziomie europejskim, ale nie dam rady łączyć tego z kadrą”. Przecież już przed zeszłorocznym mundialem plotkowało się, że to może być ostatni turniej 31-latka.
Właśnie, 31-latka. W przyszłym roku Glik będzie miał już 32 wiosny na karku. Zasadnicze pytanie brzmi – czy skusi się jeszcze na jedne eliminacje? Czy po Euro powie pas?
Bo jeśli to drugie, wówczas będą ciężary. Z młodego pokolenia stoperów mamy tylko Jana Bednarka, który gra i to regularnie w mocnej lidze zagranicznej. Kto poza nim? Pazdan i Jędrzejczyk też są już bliżej niż dalej końca kariery reprezentacyjnej. Marcin Kamiński teraz leczy zerwane więzadła, później będzie potrzebował czasu na dojście do siebie i wywalczenie miejsca w składzie (gdziekolwiek o to miejsce będzie walczył). Różnie może być – nie wykluczamy, że latem ruszy się ze Stuttgartu. Skoro nie ci w sile wieku, to może rośnie obiecująca młodzież? Cóż, niedawni reprezentanci U-21 tacy jak Bochniewicz czy Wieteska są jeszcze kilometry za Bednarkiem. A w obecnej młodzieżówce na środku obrony grają “Elektryczne Gitary”, czyli Sobociński (jeden ze słabszych stoperów początku sezonu Ekstraklasy) i Walukiewicz (zero minut w tym sezonie w Cagliari).
Cieszmy się zatem z Glika, dopóki go mamy. Bo choć nie strzela jak Lewandowski, nie ma gazu jak Grosicki i techniki jak Zieliński, to dla tej kadry jest jak fundament. Obawiamy się, że po Euro 2020 będziemy mieli sporo zmartwień z tym, jak zastąpić go w kadrze. O ile oczywiście on sam uzna, że to już ten czas, gdy koszulkę z orzełkiem zakłada się tylko przed telewizorem.
fot. FotoPyk