Po długich latach milczenie przerwał Zbigniew Drzymała. Na nieszczęście dla siebie. Jeśli mielibyśmy jednym słowem określić uczucie, jakie towarzyszyło nam podczas czytania jego mądrości dla Onetu, byłoby to słowo „zażenowanie”.
Zbigniew Drzymała – gdzieniegdzie nazywany Zbigniewem D. – dokonał niemożliwego. Udało mu się połączyć wszystkie najbardziej ohydne cechy przynależne polskim działaczom. Jest więc człowiekiem zakochanym do szaleństwa, uważający, że na trenowaniu zna się lepiej od trenerów (ale niestety nie na tyle dobrze, by grać uczciwie). Wydaje mu się, że osiągnął nie wiadomo jaki sukces i być może opowieściami o swoich rzekomych osiągnięciach będzie zanudzał sąd 16 grudnia, podczas rozprawy dotyczącej korupcji.
Przejdźmy sobie przez wywiad Drzymały dla Onetu, bo naprawdę warto. Zaczyna się na luzie, przyjemnie, od pytania czy to prawda, że Groclin chciał swego czasu Roberta Lewandowskiego, gdy ten grał jeszcze w Zniczu Pruszków.
Tak. Gdy graliśmy mecz Pucharu Polski w Pruszkowie, Znicz prezentował się bardzo dobrze, a ja poprosiłem dyrektora klubu, żeby wyłowił najlepszych zawodników rywala. Był wśród nich Lewandowski, ale miałem wtedy mocny atak i u nas nie miałby możliwości odpowiedniego rozwoju. Gdyby słabszy był cały zespół albo ta formacja, to inaczej podeszlibyśmy do tego tematu.
Niesamowity atak miał wtedy Groclin, mianowicie występowali w nim Tomasz Zahorski oraz Adrian Sikora. Całe szczęście, że Lewandowski nie wdał się w tę zabójczą rywalizację, bo byłoby po nim. No ale to szczegóły. Co tak naprawdę pamięta pan Zbigniew z tamtych lat?
– Moje doświadczenia z tamtych czasów nie są miłe, bo nie wiem, czy pan pamięta, że gdy moja drużyna miała największe sukcesy i grała jak równy z równym na europejskiej arenie, to dyrektora mojego klubu posądzono, że wspomagał sędziów w meczach Ekstraklasy.
– Czyli nie zgadza się Pan z aktem oskarżenia?
– Niech za odpowiedź posłuży czysta logika. Mój zespół był na poziomie europejskim – czy on potrzebował wsparcia w meczach z zespołami pętającymi się w naszej lidze?
– Skąd zatem wzięły się te doniesienia o Groclinie kupującym mecze?
– Chodziło o sensację i o to, żeby pokazać mnie z paskiem na oczach. I nad tym boleję, bo te zdjęcia nadal są w internecie, a ja do dzisiaj składam zeznania. Prokurator przesłuchuje mnie na temat wydarzeń, które miały miejsce ponad 10 lat temu. To mnie boli, dlatego piłka kojarzy mi się dzisiaj z niesmakiem. Myślę, że nie jest to też zachęta dla potencjalnych inwestorów, którzy śledzą historię byłych właścicieli polskich klubów.
– Pan nie ma sobie nic do zarzucenia w tej kwestii?
– Absolutnie nie mam. I nie mam co do tego wątpliwości. Potwierdzeniem tego jest fakt, że gdy pojawiły się doniesienia o zatrzymaniu dyrektora mojego klubu, to następnego dnia natychmiast zgłosiłem się do prokuratora, bo uważałem, że te informacje nie licują z poziomem nazwy mojej firmy Inter-Groclin.
– W 2008 roku udzielił Pan jednak wywiadu “Dużemu Formatowi”, w którym bez większych ogródek oznajmił, że jeszcze przed wprowadzeniem ustawy o odpowiedzialności karnej za korupcję, Groclin dostosowywał się do zasad panujących w lidze. Chciałbym się zatem dowiedzieć, czy nie chodziła Panu po głowie myśl, żeby zostać pierwszym sprawiedliwym? Żeby ujawnić skalę korupcji w polskiej lidze, niczym Piotr Dziurowicz?
– Bolały mnie tamte zwyczaje. Wielokrotnie interweniowałem w PZPN-ie, ale jedyne, co udało mi się uzyskać, to zaproszenie przedstawicieli związku na nasze mecze. Do Grodziska przyjeżdżał m.in. szef sędziów Andrzej Strejlau, jego obecność miała uzdrowić przebieg wydarzeń boiskowych. Niestety efekty były mierne. Wielokrotnie powtarzałem panu Strejlauowi, żeby zwrócił uwagę na to, co robi sędzia. To były ewidentne sytuacje, ale on odpowiadał, że jest bezsilny. Tak że moje próby uzdrawiania piłki były nieskuteczne.
Zbigniew Drzymała – uwaga, uwaga – chciał NAPRAWIAĆ polską piłkę ale jego próby okazały się nieskuteczne! I teraz jego przykład odpycha biznesmenów od futbolu, ponieważ co to za przyjemność być przesłuchiwanym przez prokuraturę? Te wredne organy ścigania nie rozumieją najwidoczniej, że ludziom takim jak Drzymała nie należy zawracać głowy głupotami, bo jeszcze się zniechęcą…
Warto chyba w tym momencie wrócić do wspomnianego wywiadu z 2008 roku. Otóż wówczas Drzymała mówił tak:
– Spytam wprost: czy Groclin kupował mecze?
– Groclin nie był ani lepszy, ani gorszy od innych zespołów, które w tamtych czasach grały w pierwszej lidze. Natomiast od momentu, kiedy weszła w życie ustawa o odpowiedzialności karnej za korupcję, Groclin meczów nie kupował.
– Gdzie to się odbywało? W lesie, w restauracji, w szatni klubowej?
– Każde miejsce jest dobre.
– Został panu niesmak po kupowanych meczach?
– Zawsze go czułem. Te cichociemne struktury, wobec których prezesi byli bezsilni. Proszę mi wierzyć, że żaden prezes klubu ochoczo nie wyjmował pieniędzy.
Zbigniew „każde miejsce jest dobre, by kupić mecz” Drzymała mówi, że kupował, dopóki nie groziła za to odpowiedzialność karna (ale zawsze groziła odpowiedzialność piłkarska – jakim cudem PZPN nie pochylił się nad jego wyznaniami, nie wiadomo). Natomiast dzisiaj opowiada nam, że… jego próby uzdrawiania piłki okazały się nieskuteczne. Próby uzdrawiania piłki! Te próby doprowadziły go nie tyle do bycia przesłuchiwanym przez prokuraturę, jak to delikatnie ujął, ile do bycia oskarżonym, bo dziwnym trafem nie wszyscy dali wiarę, że kupowanie meczów zakończyło się wraz z wejściem w życie ustawy. Blog „Piłkarska Mafia”: „Jak czytamy w akcie oskarżenia w Groclinie kupowano jedynie mecze wybrane przez prezesa. Były to mecze wskazane przez Zbigniewa D. ze względów ambicjonalnych (np. derby Wielkopolski) lub ze względu na układ tabeli. Spotkania derbowe były rozgrywane z Amicą Wronki i Lechem Poznań. Jednym z ustawionych meczów miało być spotkanie finałowe o Puchar Polski”.
Dzisiaj Drzymała pytany o kupowanie meczów odpowiada: – Niech za odpowiedź posłuży czysta logika. Mój zespół był na poziomie europejskim – czy on potrzebował wsparcia w meczach z zespołami pętającymi się w naszej lidze?
Skoro ów klub musiał wywieszać żałosny transparent wiceMISTRZ Polski, to widocznie musiał i widocznie kupował nawet za mało.
Dzisiaj Drzymała jest na uboczu. Ciekawe dlaczego? Ta odpowiedź na pytanie o relacje ze Zbigniewem Bońkiem to istna perełka:
– Szanuję Zbyszka jako wielkiego byłego piłkarza, a obecnie prezesa, ale w tej chwili nadal przechodzę rekonwalescencję po operacji i nie mamy prawie w ogóle kontaktu. A często tak to u nas bywa, że szybko zapomina się o ludziach, którzy odnieśli sukcesy i nadal mogliby mieć wiele dobrego do powiedzenia. Ci ludzie przegrywają z młodymi karierowiczami, którzy o sukcesie mogą tylko marzyć i nawet go nie powąchali.
Zbigniew „każde miejsce jest dobre, by kupić mecz” czuje się zapomniany, a przecież mógłby robić za mentora! Mamy dla niego złą informację: dzisiaj nie tylko nie będzie żadnym mentorem, ale wręcz obciachem jest pokazanie się w jego towarzystwie z przyczyn oczywistych. Jeśli przegrywa z młodymi karierowiczami to całe szczęście, bo może ci młodzi karierowicze nie są tak zdemoralizowani.
Ale gdyby go jednak posłuchać? Oj, wtedy byłoby wesoło. Oto jak Zbigniew „każde miejsce jest dobre, by kupić mecz” Drzymała opowiada o traktowaniu trenerów.
– Kiedyś mówiono na mnie “nadtrener”. To były moje pieniądze, mój zespół i moja satysfakcja, a poza tym – z góry przepraszam za to stwierdzenie – trenerzy i intelektualnie, i pod względem kwalifikacji nie dorastali do poziomu europejskiego. Przez 15 lat przyglądałem się pracy wielu trenerów, byłem na każdym meczu, a po nich brałem udział w omawianiu ich. Najpierw robił to trener, a potem ja. Czy to skutkowało? Proszę spojrzeć na wyniki.
– Pozostaje tylko kwestia, jakie były tego Pańskie zasługi, a jakie trenerów.
– Jeśli trener ewidentnie nie wykonywał założeń przyjętych przed meczem i jeśli nie miał dobrych kontaktów z zespołem, a co za tym idzie nie miał kwalifikacji, to nasze relacje nie były najlepsze. Chociaż starałem się podawać rękę tym, którym nie szło.
(…)
– W jaki sposób oceniał Pan poziom kwalifikacji danego trenera?
– Najlepszym testem jest zawsze wynik. Obserwując treningi, przygotowanie do meczów, a potem same występy piłkarzy potrafiłem identyfikować powody takiej, a nie innej gry. Czasem trener nie potrafił właściwie reagować, bo to przerastało jego kompetencje. Stąd sięgałem po innych szkoleniowców.
– Często zdarzało się Panu telefonować do trenera w przerwie meczu albo schodzić do szatni?
– Prawie zawsze.
– Nawet jeśli było wysokie prowadzenie?
– Może wtedy odpuszczałem, ale błędy przytrafiały się nawet w tych meczach, które się wygrywa. Dlatego lepiej na gorąco, jeszcze w trakcie meczu powiedzieć piłkarzom, co robią źle.
Zbigniew „każde miejsce jest dobre, by kupić mecz” Drzymała opowiada, że PRAWIE ZAWSZE w przerwie meczu szedł do szatni albo dzwonił do trenera z instrukcjami, zwłaszcza, że trenerzy nie realizowali założeń. No i zawsze lepiej na gorąco piłkarzom powiedzieć, co robią źle! Aż można zadać pytanie, dlaczego sam nie został trenerem i na szczęście dziennikarz Onetu faktycznie je zadał.
– Miałem wtedy przede wszystkim olbrzymią firmę, właściwie zespół firm. Zatrudniałem pięć tysięcy ludzi w kilku fabrykach w Polsce i za granicą. Piłka była moją drugą częścią życia, co nie znaczy, że mogłem być w klubie każdego dnia. Oczywiście potrafiłem poprowadzić trening. Zdarzyło mi się to kilka razy, zwłaszcza gdy irytował mnie sposób prowadzenia zajęć przez trenera i brak opanowania niektórych elementów gry. Wtedy potrafiłem przerwać trening i samemu go poprowadzić.
– Jak reagowali na to piłkarze?
– Nie narzekali. Później mówili mi, że w życiu mieli tylko jednego prezesa i trenera w jednej osobie. To właśnie ja nim byłem.
Zbigniew „każde miejsce jest dobre, by kupić mecz” Drzymała w przerwie szedł do szatni, treningi przerywał i prowadził sam, ale nic dziwnego, bo trenerzy intelektualnie nie dojeżdżali. Ale to nie wszystko: – Gdy pozyskałem Milę, grał jeszcze jako boczny obrońca. A że nie miał ani szybkości, ani odpowiedniej postury, żeby tam się spełniać, to kazałem przesunąć go na środek pomocy.
Kazał piłkarza przesunąć na inną pozycję.
Kazał w przerwie meczu grać tak, a nie inaczej.
Kazał trenerom prowadzić takie, a nie inne treningi.
Ale za chwilę będzie zeznawał, że jak już weszła ustawa w życie, to meczów kupować nie kazał, tylko same się kupowały. Wcześniej to co innego, bo przecież “każde miejsce jest dobre, by kupić mecz”.
Konkurs na najbardziej żenującego właściciela klubu w XXI wieku uważamy za zamknięty.