Pamiętacie jeszcze takiego zawodnika, który nazywa się Tomasz Cywka? Jeśli właśnie podrapaliście się po brodzie, zmrużyliście oczy i wymamrotaliście “hmmm, no tak, Cywka…”, to macie do tego pełne prawo i możecie czuć się w pełni usprawiedliwieni. Lechita ostatni raz w pierwszej drużynie Kolejorza zagrał… ponad rok temu. Zanim wyślecie zgłoszenie o zaginięciu do “Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” – wstrzymajcie się do wieczora, bo być może zaginiony pokaże się w telewizji.
Pamiętamy wywiad, który przeprowadzaliśmy jesienią zeszłego roku. Tomek Cywka kuśtyka do miejscówki na rozmowy w sali konferencyjnej przy Bułgarskiej. Na nodze ma wielki stabilizator, ale już po godzinie rozmowy mówi “ja najchętniej trenowałbym już w przyszłym tygodniu, bo mnie tak nosi, ale myślę, że tak realnie, to wrócę za dwa tygodnie”. Od tego wywiadu minęło już ponad 13 miesięcy. Od tego czasu zawodnik Lecha w Ekstraklasie zaliczył tyle minut, ile Joanna Senyszyn, LeBron James i Patrick, ten kolega Spongeboba.
A przecież swego czasu mówiło się, że to pozytywne zaskoczenie wśród zeszłorocznych transferów Kolejorza. Przyszedł za darmo, kibice Lecha kręcili nosem, no bo po letnim przeciągu w szatni (tak, tak, Lech rewolucje robi prawie co sezon) spodziewali się gwiazd, mocnych nazwisk i wymiataczy gotowych wziąć tę ligę szturmem. A tu przyszedł 30-latek, który może i był podstawowym piłkarzem Wisły Kraków, ale to wciąż raczej uzupełnienie składu niż jego realne wzmocnienie.
Tymczasem Ślązak wskoczył do składu i gdy tylko grał, to wyglądał przyzwoicie. Pozytywne zaskoczenie. Wielu kibiców reflektowało się – “no dobra, za surowo go oceniałem”.
A później przyszła ta kontuzja kolana. Lech zdążył zwolnić Djurdjevicia, sprawdzić Żurawia, zatrudnić Nawałkę, zwolnić Nawałkę, sprawdzić ponownie Żurawia, dać szanse Żurawiowi, a Cywka w tym okresie jeśli wąchał boisko, to tylko z zewnętrznej strony. Jesienią zeszłego roku szansy nie dostał, a podczas zimowych przygotowań doznał kontuzji łydki. Pierwsze informacje mówiły: “będzie pauzował około miesiąc”. A nie zagrał do końca sezonu.
I w tym sezonie też nie gra, choć jest zdrowy. Mało tego – żeby nadrobić zaległości i też zaimponować sztabowi szkoleniowemu stawił się w klubie z tygodniowym wyprzedzeniem. To taki typ, zresztą opowiadał o tym u nas w rzeczonej rozmowie:
Tobie jeden trening nie wystarcza?
– Rzadko.
Po jednym cię jeszcze energia roznosi, musi być drugi?
– Nie wiem jak to określić…
Najprościej.
– Po prostu jaram się tym. Potrenowałem na boisku, ale widziałem na Instagramie jeszcze jakieś ćwiczenie i chcę je przetestować. Albo przeczytałem o pewnej metodzie wzmacniania mięśni głębokich. Albo usłyszałem coś o trenera i chcę zobaczyć, czy na mnie takie zajęcia dobrze działają. Sprawdzam swój organizm, wzmacniam się. Zawsze jest coś do poprawy – poczynając od spraw czysto piłkarskich na silę, stabilizacji, szybkości skończywszy. W Internecie dziś masz wszystko, możesz czerpać wiedzę od specjalisty z każdego zakątka świata. Szukam, inspiruję się i testuję. Mam swój zestaw, który robię i po którym czuję się lepiej.
W idealnym świecie, gdzie podnosi się argumenty, że “piłkarz musi zapieprzać i harować, to wystarczy” Cywka powinien być ulubieńcem każdego trenera. Ale w dwunastu kolejkach tego sezonu i w meczu pucharowym w Głogowie nie dostał nawet jednej minuty. Nawet wejścia na zmianę taktyczną przy skromnym prowadzeniu, by ukraść trochę czasu. 22 zawodników sprawdził w tym sezonie Dariusz Żuraw, swoje chwile na boisku spędzili chociażby Timur Żamaletdinow czy debiutant Filip Szymczak. A 31-letni pomocnik grał tylko wtedy, gdy Lech wysłał go na II ligę do Wronek.
Trochę nas to dziwi, bo jednak nie mówimy o paralityku, który nigdy nie grał na niezłym poziomie, a o zawodniku, który ma ponad setkę meczów w Anglii, nieźle grał jeszcze nie tak dawno w Wiśle, w Lechu rok temu też poziomu nie zaniżał. A jego rywal do gry – Karlo Muhar – jest jednym z najsłabszych zawodników Kolejorza na początku tego sezonu. I pewnie gdyby nie pauza za kartki, to Chorwat grałby w pierwszym składzie do oporu, bo przecież głupio przyznać się do błędu i po kilkunastu kolejkach odstawić gościa na ławkę. Przecież wydaliśmy kasę na wyjazdy obserwacyjne, przecież zapłaciliśmy za niego odstępne…
Ale z Zagłębiem Lubin Muhar nie zagra. I opcje na jego zastępstwo są trzy:
– na pozycję defensywnego pomocnika wskakuje Pedro Tiba, który jest już zdrowy
– nominalnym zastępcą zostaje młody Mateusz Skrzypczak, który zagrał tak w Pucharze Polski
– Tomasz Cywka otrzepuje się z pajęczyn, ściera kurz z koszulki meczowej i gra
Biorąc pod uwagę, że Tiba w defensywie gra bardzo nieodpowiedzialnie, a poznaniacy mają problem przede wszystkim z bronieniem – to raczej zły pomysł. Na “szóstce” w starciu z Zagłębiem – ze Sliszem czy Starzyńskim w środku – trzeba będzie walczaka. I tu pozostają dwa wspomniane wybory – Skrzypczak lub Cywka.
– Sytuacja Tomka jest trudna, mamy ograniczoną pule miejsc na boisku, ale to profesjonalista, który nie narzeka – mówił jeszcze niedawno Żuraw o pozycji Cywki. Sam Tomek zdążył w odmłodzonej szatni dorobić się ksywki “papcio” lub “dziadzia” z uwagi na to, że jest jednym z nielicznym piłkarzy po 30-stce w Lechu. I tak jak przyklaskujemy Lechowi w dążeniu do wystawiania wychowanków, ogrywaniu ich, wystawiania ich nie jednostkowo i z przymusu, tak mamy gdzieś z tyłu głowy tezę, że młody najwięcej uczy się przy doświadczonym koledze. I jeśli od kogoś już ten Skrzypczak czy Moder mają się uczyć, to raczej nie od Muhara, który ma za sobą jeden sezon w prawie-że-spadkowiczu ligi chorwackiej, a od Cywki, który pograł na poziomie Championship i Ekstraklasy.
fot. FotoPyk