Grabara pochłaniający trzy książki na zgrupowaniu. Wdowiak wielkim fanem serii Metro. Irving Stone ulubionym pisarzem Filipa Bednarka, Hemingway na półce Michniewicza, Probierz zakładający się o książki, dzielący pasję do Jacka Londona z Romanczukiem, ale też zwracający uwagę, że niektóre lektury szkolne prezentowano za wcześnie i to mogło do książek zrazić.
Co czytają ludzie polskiej piłki? Zapraszamy.
***
Przez lata mit o polskim piłkarzu unikającym książek pomagała kuć wypowiedź Mariusza Piekarskiego, który w sposób przypominający tekst z filmu Olafa Lubaszenki zadeklarował, że „w życiu przeczytał tylko jedną książkę o jakiejś starej i chudej szkapie”. Wyśmiewano te słowa na wszystkie strony, ale menadżer przez lata niczego nie prostował.
– Nie zamierzam nikomu udowadniać, że nie jestem jeleniem. Robiłem wywiad z Krzyśkiem Stanowskim, żartowaliśmy sobie, cała konwencja rozmowy była sarkastyczna i wymyśliłem sobie, że powiem o tej jednej książce o starej chudej szkapie. Miało wypaść śmiesznie, że niby nie przykładam do tego wagi, nie chwalę się oczytaniem, nie pokazuję, że regały w moim domu uginają się od książek, a tu nagle wszyscy wzięli wszystko na poważnie. Tak to już jest, że ludzie nie potrafią się śmiać w pozytywny sposób – krzywi się autor feralnych słów.
Niewinny żart przepoczwarzył się w sentencję, określającą poziom intelektualny całego środowiska. A nie dość, że dostało się całej branży, w której nie brakuje kompulsywnych pochłaniaczy książek, to jeszcze zakrzywiło to obraz samego Piekarskiego, który też od czytania nie stroni.
– Żadnych fantasy, żadnego magicznego zmyślania, żadnych nierzeczywistych wydarzeń. Taki Stephen King zupełnie mi nie podchodzi. Lubię czytać o kulisach funkcjonowania świata. Reportaże. W pewnym momencie życia wkręciłem się w książki o służbach i władzy. Autentyczna sensacja. Historie wzięte z życia. Czytałem ostatnio „Uzurpatora” o księdzu Jankowskim i jakoś specjalnie nie byłem zaskoczony. Miałem okazję go kiedyś poznać. Całe szczęście, że już jako dorosły człowiek. Od razu widziałem, że to cwaniak. Żartobliwie, bo żartobliwie, ale tak to już chyba jest, że cwaniak cwaniaka pozna w każdej sytuacji. Niemiła historia dla wielu ludzi. Trudna, ale całość jest dobrze udokumentowana, więc nie czyta się z wrażeniem, że pojawiają się jakiekolwiek pomówienia. Relacje świadków rzucają nowy cień na jego biografię. Wielu rzeczy się nie wiedziało, a tu mamy całą jego drogę. Jak do tego doszedł, z jakiej wywodził się rodziny, jak wyrobił sobie pozycje w świecie. Dosyć gruba książka. Na pewno grubsza niż szkapa! Żartuję, preferuję literaturę ze sporym bagażem emocjonalnym. Raczej unikam lekkich lektur. Nie potrzebuję odpoczywać przy książce. Do tego są inne rozrywki. Czytanie musi coś wnieść do życia. Dać do myślenia – barwnie opowiada Piekarski.
***
Młodzi piłkarze zazwyczaj sięgają po książki związane z samorozwojem. Koniunkturę na nie wydatnie rozkręcił Jacek Magiera, który wyjątkowo upodobał sobie „Szczęście czy fart” Alexa Rovira Celmy i Fernando Triasa de Besa. Selekcjoner reprezentacji U-20 rozdaje ją wszystkim swoim podopiecznym, żeby uświadomić ich, jak wiele zależy od nich samych. To opowieść oparta na receptach dochodzenia do sukcesu opowiadanych przez ludzi, którym się powiodło, ale przedstawiona w nieszablonowo bajkowy sposób. Wskazuje na konieczność pozytywnego myślenia o swoich niepowodzeniach i krytyczny stosunek do swojego sukcesu, który musi wywodzić się z samoświadomego podejścia do własnej egzystencji. Klasyka mental coachingu.
– To bardzo dla niego charakterystyczne. Rozdawał ją wręcz obsesyjnie. Wszystkim. Śmiałem się nawet kiedyś z Bartkiem Kapustką, któremu Magiera wysłał „Szczęście czy fart”, gdy ten leczył kontuzję i przeżywał gorszy moment w swojej karierze, że trener wykupił chyba w Polsce cały nakład tej książki, bo faktycznie w większości sklepów jest już niedostępna – opowiada dziennikarz „Przeglądu Sportowego” Łukasz Olkowicz.
Młodzi legioniści, którzy mieli okazję czytać „Szczęście czy fart” często sami podkreślali, że prezent od ich mentora okazywał się przydatny. Najlepiej świadczy o tym wyznanie Łukasza Monety, który twierdzi, że lektura trafiła na bardzo ważny moment jego życia i miała wpływ na to, że zdecydował się udać na wypożyczenie do Wigier Suwałki, które przyspieszyło jego piłkarski rozwój. Zresztą jego przypadek nie jest odosobniony i również innym piłkarzom książki o podobnej tematyce pozwalają uporać się z tożsamościowymi kryzysami.
– Ostatnio czytałem „Potęgę podświadomości”. Wszystkie wydarzenia z twojego życia są warunkowane przez procesy zachodzące w twojej głowie. Autor zakłada, że optymistyczne nastawienie do rzeczywistości wpływa na pozytywne rozwiązania różnych problemów życiowych. Kiedy myślimy w jasnych barwach, to sprawy samoistnie układają się po naszej myśli, a kiedy od razu zakładamy, że wszystko będzie źle, automatycznie z czasem wszystko się posypie. Kwestia nastawienia. Jestem we Włoszech, nie gram regularnie, mógłbym się załamać, ale książka Josepha Murphy’ego dała mi naprawdę pozytywnego kopa. Walczę dalej – mówi Filip Jagiełło, który właśnie zadebiutował w Serie A.
W literaturę rozwijającą psychologiczne wnętrze człowieka zagłębia się spora część ligowców. Aleksander Buksa pochłonął „Nawyki warte miliony” Briana Tracy’ego, który przedstawia rzetelnie zaplanowany sposób funkcjonowania jako krok milowy do osiągnięcia życiowego sukcesu, utożsamiając to zarazem z finansowym samozadowoleniem. Damian Kądzior sporo wyciągnął z „Mocy pozytywnego myślenia”. O treści tytuł mówi sam za siebie. Adam Frączczak i Damian Węglarz polecają za to „Obsesję doskonałości” Dawida Piątkowskiego, który uderza w podobne tony jak Tracy, tyle że wszystkie recepty umiejscawia w świecie sportu. W podobnym kręgu zainteresowań porusza się Seweryn Kiełpin, któremu podobała mu się „Pełna moc możliwości” Jacka Walkiewicza.
Ale są i inne kierunki:
– Zrobiła się moda na czytanie książki o samorozwoju i dążeniu do celu. W opozycji do tego przeczytałem ostatnio „Poczuj grunt pod nogami” Svenda Brinkmanna, który krytykuje pogoń i wyścig za metodami indywidualnego kształcenia swojego mózgu i życia na wzór tych wszystkich mental coachów. Brinkmann rzuca zupełnie inne światło na ten trend, a jako że miałem okazję przeczytać parę książek tamtego typu, to mam do tego dobry dystans i znam stanowiska obu stron. Najtrafniejszym wnioskiem jest to, że w życiu zawsze najważniejszy będzie balans i równowaga, bo przeginanie w którąkolwiek stronę nigdy nie skończy się dobrze. W obecnym świecie, gdzie wszyscy prą do przodu, chcą być lepsi, wydajniejsi, gdzie każdy szuka mankamentów w swoim mózgu, te książki potrafią pomóc. Podoba mi się to, że rozmawiam na temat tej samej książki z trzema różnymi osobami i dostaję trzy zupełnie różne poglądy na jej temat. Nie ma jednej recepty dla wszystkich. Wdrożenie w życie przepisów na świat, serwowanych w lekturach, to kwestia indywidualnych umiejętności – przedstawia kontrastujące założenia Filip Modelski.
Tym samym piłkarz Podbeskidzia Bielsko-Biała zwraca uwagę na pewną ułomność wspominanych pozycji. Przedstawiają one rozliczne zuniwersalizowane metody rozwiązywania swoich problemów i wyznaczają jasny cel życiowego sukcesu. Człowiek idealny musi być wiecznie uśmiechnięty, bogaty i zadowolony ze swojego stanu materialnego. To posągowy model współczesnej jednostki. Model, w którym łatwo się zagubić.
– Książki o mental coachingu pisane są prostym językiem i prezentują klarowne recepty na każdy życiowy problem. Hasłowe, sentencjonalne, oczywiste. Człowiekowi od razu chce się być lepszym, dążyć do sukcesu, szukać swojej drogi na szczyt. Najbardziej dociera to do współczesnej młodzieży. Nikt nie chce żyć bezcelowo. Każdy chce widzieć, że jest jakaś ścieżka z kierunkowskazami na sam szczyt. Zresztą to nie jest tylko moda wśród piłkarzy. Cała nowoczesna cywilizacja coraz bardziej w tym siedzi, ale według mnie to ograniczające myślenie. Bez uniwersalnej wiedzy literackiej łatwo wpaść w schematy, które są tam przedstawiane. Każdy człowiek jest tak skonstruowany, że w pierwszej kolejności trafia do niego piktogram, a w tych książkach aż roi się od myślenia obrazkowego – twierdzi Łukasz Surma.
Wśród młodych dominują poradniki życia pod przykrywką motywowania samego siebie do zostawiania coraz lepszą wersją siebie. Skrajnym przypadkiem jest Gerard Badia, który szczerze przyznał, że kiedy został ojcem najbardziej przydała mu się publikacja o wdzięcznej nazwie „Co musisz zrobić, by być lepszym tatą”.
– Jeśli młodzi piłkarze coś czytają, to książki o mental coachingu albo science fiction. Nie wiem, u mnie na półce leży „Komu bije dzwon” Ernesta Hemingwey’a, a jeszcze nie widziałem, żeby któryś z moich podopiecznych sięgnął po podobne klasyki. Ale są wyjątki. Na przykład taki Kamil Grabara bardzo dużo czyta. Potrafi nawet trzy książki łyknąć w czasie zgrupowania – chwali swojego bramkarza Czesław Michniewicz.
***
Światową popularność samodoskonalących książek można tłumaczyć zrażeniem do literatury poważnej z czasów szkolnych. Nieodpowiednio omówione wielkie tomiszcza, często napisane archaicznym językiem i poruszająca niezrozumiałe współcześnie tematy faktycznie od wielu lat zniechęcają całe rzesze ludzi do sięgania po podobne lektury na późniejszych etapach swojego życia.
– Zachwycił mnie kiedyś „Inny świat” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Podszedłem do tego sceptycznie, ale przeczytałem jednym tchem. Od razu uderzyło mnie sposób, w jaki jest to napisane. Z każdą kolejną stroną wciągałem się coraz bardziej. Opis życia w łagrach i rosyjskich więzieniach zarówno przerażał, jak i fascynował. Na tle „Dziadów” i „Pana Tadeusza” to faktycznie był zupełnie inny świat. Książka bardziej dostępna. Grudzińskiego czytało się łatwo, choć to przecież wybitnej klasy pisarz. W prosty, szczery, uderzający sposób przekazywał informacje, które można byłoby skomplikować tak, że nie dałoby się przez to przebrnąć. Przy większości innych lektur uważam, że byliśmy za młodzi, żeby do końca móc zrozumieć problematykę poruszaną przez naszych najwybitniejszych literatów. I przez to młodzież odchodzi od czytania – twierdzi Łukasz Surma.
– Wiele książek przedstawiano nam na zbyt wczesnym etapie, więc kogoś mogło to zrazić. Też nie wszystkie już pamiętam, bo jednak wiek robi swoje, ale trochę wspaniałych książek nam pokazano. Do „Quo Vadis” sam czasami do teraz wracam – zgadza się z nim Michał Probierz.
Wspominana powieść Henryka Sienkiewicza zawsze sprawiała nie lada intelektualne wyzwanie dla uczniów. Zresztą podobnie jak najbardziej znane dzieła Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Stefana Żeromskiego, Bolesława Prusa czy Elizy Orzeszkowej. Stanowczo nie są one przeznaczone dla wszystkich.
– Lektury traktowałem jak obowiązek. Siadałem i czytałem. Innej opcji nie było. Nie powiem, żebym był jakoś specjalnie zachwycony i „Pan Tadeusz” nie jest moją ulubioną książką, ale też nigdy nie narzekałem. Niesamowite historie to nie były, ale w ten sposób przechodziło się z klasy do klasy. Kiedyś więcej czasu spędzało się na dworze. Dopiero teraz czytania książek stało się modne i wszyscy tak bardzo się tym licytują. Powstają czytelnicze akcje, projekty, programy. Kiedyś zwyczajnie się czytało. Bez pompowania się tym i robienia z tego wielkiego wydarzenia. Ja też nie ukrywam, że grałem w piłkę i wielkim molem książkowym nie byłem, ale jest to jeden ze sposobów spędzania wolnego czasu. Czytałem kiedy akurat miałem na to ochotę. Dużo podróżowaliśmy, jeździliśmy w autokarach, pociągami, lataliśmy samolotami, więc zawsze znalazło się parę godzin, kiedy nikt ci nie przeszkadzał – wspomina Mariusz Piekarski.
– Nie unikałem lektur. Czytałem wszystko, co musiałem czytać, ale wiadomo, że jeśli zabrakło mi czasu, to mogłem sięgnąć po jakieś streszczenie szczegółowe. Największy sentyment mam do atmosfery z „Psa, który jeździł koleją”. Mam w życiu etapy, kiedy jestem bliżej książek i takie, kiedy zupełnie nie mam na nie czasu. Potrafię się w nie wczuć albo od nich wyobcować. Nie staram się z tym walczyć, bo wiem, że to sytuacja zmienna. Lektury nigdy nie zabiją w człowieku chęci czytania. Jeśli ktoś całe liceum bazował na streszczeniach, to raczej nie zmieni się to w przyszłym życiu, a jeśli kochał papier i zaczytywał się w szkole, to cały bagaż obowiązkowych książek da mu tylko kapitalną bazę pod wszystkie kolejne książki, które przeczyta w swoim życiu – wypowiada się w podobnym tonie Filip Modelski.
Oczywiście zawsze funkcjonowała cała paleta lektur, z którymi uczniowie oswajali się znacznie łatwiej i przyjemniej niż z opisami pól w „Nad Niemnem”, rzeczywistością realizmu krytycznego w pozytywizmie czy natchnionymi monologami bohaterów romantycznych. W przypadku konieczności przebrnięcia przez te drugie niekiedy faktycznie sięgano po streszczenia.
– „Potop” mi się podobał, ale już z „Ogniem i mieczem” było trudniej i przekonał mnie dopiero film Hoffmana. Dużo przystępniejsza wersja, dzięki której zrozumiałem, że mogłem tę książkę przeczytać, bo nagle okazało się, że w tych wszystkich zawiłych słowach kryją się fantastyczne historie. Gro rzeczy robiliśmy w szkole niepotrzebnych, ale każdy powinien zrozumieć, że akurat czytania książek było kluczowe. „Dziady” przeczytałem w streszczeniu, nie dokończyłem „Lalki”, choć klimat nowelek Prusa już mi się bardzo podobał, zresztą cały pozytywizm wydawał mi się przystępny – dzieli się swoimi doświadczeniami Surma.
42-letni były piłkarz i trener żałuje, że po etapie szkolnym nie znajdował za wiele czasu na uniwersalne książki. Skupił się na literaturze specjalistycznej, po którą sięgał w wolnej chwili na zgrupowaniach, by trochę odpocząć po wyczerpujących treningach. Z podziwem patrzy na wywiady z profesorami, którzy w swoich biblioteczkach posiadają tysiące książek z różnych okresów literackich. Sam by tak chciał. Boi się tylko, że na skompletowanie podobnego zbioru może nie starczyć mu życia…
***
– Pamiętam, że jechałem kiedyś do Michała Probierza do Białegostoku i czytałem „Poza schematem” Malcolma Gladwella. Na miejscu zacząłem mu o niej opowiadać, a on mówi:
– Masz ją przy sobie?
– Mam.
– To daj przejrzeć.
Wręczyłem mu ją, przekartkował, zagłębił się w lekturę na którejś stronie i postanowił mi ją zabrać. Siedzieliśmy w hotelu w centrum miasta, a że on wtedy mieszkał bardzo blisko tego miejsca, to wstał, poszedł do domu i przyniósł mi trzy jakieś inne książki, żebym nie był stratny. Później musiałem dokupić sobie „Poza schematem”. Preferuje bardzo ciekawy system, w którym książka cały czas musi być w ruchu. Przeczyta, wymienia, oddaje, pożycza, zabiera. Książka jak piłka – opowiada o swojej literackiej stracie Łukasz Olkowicz, zwracając przy tym uwagę na olbrzymią pasję trenera Cracovii.
Probierz może pochwalić się naprawdę pokaźną kolekcją. To jego konik. Lubi chodzić po antykwariatach. Ma nawet swój ulubiony z rewelacyjnym księgozbiorem, w którym pracownicy na specjalne zamówienie załatwiają mu przeróżne książki. W taki sposób w jego ręce wpadły „Aforyzmy i myśli z życia Artura Schopenhauera”, których cena zdrożała z dwudziestu do czterdziestu złotych, bo wykupił cały dostępny nakład. Zaczął rozdawać je znajomym, a sam chwali się, że ma grupę, z którą regularnie wymienia się nowymi pozycjami.
– Pierwsza, która zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie to „Do przerwy 0:1” Adama Bahdaja. Kultowa. Założycielska dla każdego chłopca, grającego sobie na podwórku. Jak już byłem starszy zaczytywałem się w Jacku Londonie. Uwielbiałem „Martina Edena”. A potem to już się potoczyło. Wyjechałem z Polski, czytałem sporo niemieckich biografii, bo w ten sposób najlepiej mi się uczyło języka. Spisane opowieści Hitzfelda i Happela były świetne. Ludziom rozdaje często „Człowieka w poszukiwaniu sensu” Viktora E. Frankla. Lubię też książki Erica-Emmanuela Schmitta. „Oskar i pani Róża” to przepiękna historia. Dostałem kiedyś zbiór wszystkich najważniejszych fraszek i aforyzmów literatury światowej. Od mitów greckich do współczesności. Pan z antykwariatu mi to zbierał i bardzo sobie to cenię. Każdy człowiek na pewnym etapie życia potrzebuje inspiracji, nowej myśli, jakiegoś samorozwoju duchowego – twierdzi Probierz.
Podobnym hobbystą wnikliwego kartkowania sformatowanego i wydanego papieru jest jego kolega po fachu, Czesław Michniewicz. Nie trawi science-fiction, a za to bardzo chętnie sięga po wszystkie publikacje historyczne. Najlepiej o strategii.
– W swoim czytelniczym życiu wybrałem sobie jedną swoją ukochaną pozycję – „Cienka czerwona linia” Jamesa Jonesa. Już kilka razy ją przeczytałem i cały czas do niej wracam. Uwielbiam. Przepiękna historia. Tego samego autora polecam „Stąd do wieczności”. W podobnym tonie i równie dobrze napisana. Trochę o balistyce, trochę o strategii, trochę o wojnie, a trochę o ludziach. Poza tym czytam wszystko, co mi wpadnie w ręce. Ostatnio czytałem historię o tym, jak powstawał koncern Nike. Szerokie spektrum, ale najczęściej historyczne, bo wolę wiedzieć, że coś się wydarzyło naprawdę. Przykładowo niedawno skończyłem „Lodołamacza” Wiktora Suworowa. Wracając, nie byłem zawiedziony ekranizacją „Cienkiej czerwonej linii”, ale pewien niedosyt pozostał. Ekranizacja zawsze będzie słabsza od oryginału, bo wyobrażenie każdego człowieka dodaje suchemu materiałowi tekstowemu jeszcze kilkaset tysięcy różnych smaczków. Na pewno fenomenem pod tym względem jest „Ojciec Chrzestny”, w którym cała plejada wybitnych amerykańskich autorów odegrała wspaniale wszystkie role, od Michaela Corleone poczynając i na Vito Corleone kończąc, ale książka Mario Puzo też była fantastyczna. Jak wszyscy w moim pokoleniu zaczynałem od kryminalnej twórczości Alistaira MacLeana. Grube książki, ale łatwo się czytało. Raczej skupiałem się na literaturze zagranicznej, a po polską sięgałem tylko przy okazji lektur szkolnych, których absolutnie nie unikałem. Zawsze miałem bardzo dobrych nauczycieli języka polskiego i nigdy nikt mnie nie zniechęcił. Najbardziej fascynowały mnie zawsze te z wojennych okresów. Przywództwo. Sztuka wojny. Zresztą Sun Tzu również czytałem. Jak wpadnie mi w ręce też coś o Kresach Wschodnich, to zawsze rzucę okiem, bo to okolice, z których pochodzi moja rodzina. Jak mam czas, to czytam. Na wczasy wziąłem niedawno „Wysadzić Rosję”. Dużo intryg, kulis, wszystko na faktach. To mój obszar zainteresowań – zapala się selekcjoner reprezentacji Polski U-21.
Michał Probierz ma jeszcze jeden zwyczaj – zakłada się o książki ze swoimi piłkarzami. Po treningach urządza konkursy, w czasie których mierzy się z podopiecznym w zamierzoną celność trafiania w poprzeczkę bramki. Kto więcej razy obije metalowy pręt, ten wygrywa. Proste. Jasne. Klarowne. Trener chwali się, że dzięki temu znacznie poszerzył swoją bibliotekę. Piłkarze ripostują, że oni też nie są na tym stratni. A zawsze miał z kim rywalizować, bo i w Jagiellonii, i w Cracovii nie brakuje regularnych czytelników.
Mateusz Wdowiak jest znanym fanem serii Metro. Połknął Metro 2033, Metro 2034, Metro 2035. Tematyka postapokaliptyczna. Dmitrij Gluchowskij tworzy niepokojący klimat świata, powstający w wyniku wybuchu trzeciej wojny światowa i studium szaleństwa ludzi postawionych w ekstremalnej sytuacji, którzy zbiegli do moskiewskiego metra, gdzie starają się przetrwać i odnaleźć się w przerażającej rzeczywistości.
Czyta też Taras Romańczuk, który z największą liczbą książek do czynienia miał w czasie programu swoich studiów.
– Skupialiśmy się głównie na opracowaniach naukowych. Siedzieliśmy w grupie stu pięćdziesięciu studentów i wszyscy czytaliśmy to samo. Musiało wyglądać to nieco zabawnie. Niektórzy coś sobie notowali, inni patrzyli w kartki, ale za bardzo nie rozumieli, o czym w ogóle jest mowa. Kategorie literatury naukowej są zupełnie inne niż zwykłej. Na moich studiach przewijały się trudne zagadnienia polityczne, geograficzne, ekonomiczne, a że temat pracy magisterskiej miałem bardzo szeroki, bo pisałem o rozpadzie Jugosławii i Czechosłowacji, to trochę pracy w bibliotece miałem. Najwięcej faktów naczytałem się w Legionowie, gdzie miałem bardzo dużo wolnego czasu – mówi jeden z liderów Jagiellonii.
Romańczuk zawsze był dobrym uczniem, otrzymującym wysokie oceny w szkole, więc nawet po latach z łatwością wskazuje ulubioną pozycję z literatury ukraińskiej. „Lisowa pisnia”, czyli „Pieśń lasu”, autorstwa Łesii Ukrainki, która do tego urodziła się w Kowlu, w którym wychował się sam piłkarz. Nie wydano jej na szeroką skalę w Polsce, ale zza Bugiem stała się klasykiem i na jej kanwie powstała cała rzesza ukraińskich filmów.
Najbardziej jednak jednokrotny reprezentant Polski zakochany jest w „Białym kle” Jacka Londona, czyli książce, którą z identycznym wzruszeniem przeczyta się w każdym wieku. Przynajmniej on tak uważa, ale choć w szatni zawsze znajdywał partnera do rozmów o literaturze, w ostatnich latach chociażby Marka Wasiluka, w takim myśleniu jest raczej odosobniony, bo większość jego kolegów po fachu wyżej od historii wilka z kart najpopularniejszej powieści Londona stawia zaznajamianie się z biografiami wybitnych światowych sportowców.
Adrian Błąd z pasją przeczytał więc „Ja, Ibra”, Łukasz Wolsztyński za przystępną uznaje historię Xaviego, Łukasz Sekulski historię upadku Grzegorza Króla, Jakub Szmatuła sympatyczne opowieści Jerzego Dudka i smutne studium depresji Roberta Enke, a Krzysztofa Piątka inspirowała książka o Luisie Suarezie. I każdy wyciągnął z nich coś innego. Uczyć trzeba się w końcu od najlepszych.
– Często zaznaczam sobie coś w książkach, a potem przepisuję najbłyskotliwsze myśli do specjalnego zeszyciku z cytatami. Zawsze może potem w pracy przydać się jakaś sentencja, żeby zainspirować siebie albo kogoś – tak Michniewicz przedstawia sposób praktycznego zastosowania książkowej wiedzy.
***
Najlepszym dowodem na to, że zawodnicy nie są literackimi ignorantami jest znalezienie wśród nich prawdziwego fana czytelnictwa. Takiego, który opowiedziałby o swoich doświadczeniach z gracją, łatwością i pasją. Za kandydata do takiego miana uznaliśmy Przemysława Trytkę, ale gdy wykonujemy do niego telefon, ten śmieje się i mówi, że z książkami nie ma nic wspólnego. No cóż, szkoda. Trzeba było poszukać dalej. Wiele kilometrów dalej. Ostatecznie padło na Holandię, gdzie od lat żyjący Filip Bednarek nie ma żadnych czytelniczych kompleksów:
Wpadła ci ostatnio w ręce jakaś ciekawa książka?
Wkręciłem się w trylogię Navala, czyli byłego bojownika GROM, który teraz opowiada swoją historię w formie papierowej. Posługuje się pseudonimem, chroni swoją prawdziwą tożsamość. Trafiłem kiedyś na jakiś wywiad z nim i na tyle zainteresował mnie jego stosunek do świata, że postanowiłem kupić jego książki. Wyszukiwanie i przekraczanie granic ludzkich możliwości jest fascynujące. Ich treningi w Bieszczadach i dżunglach znajdują się poza jakimkolwiek ludzkim wyobrażenie. Wychodzą obronną ręką z sytuacji, w której normalni ludzie dawno już by się poddali. Inspirujące i pokazujące, że jesteśmy w stanie zrobić wiele więcej niż nam się wydaje.
Masz jakiegoś swojego ulubionego autora?
Uwielbiam „Udrękę i ekstazę” Irvinga Stone’a o Michale Aniele. Ten tytuł podsunęła mi mama i zauroczyłem się od pierwszej strony. Na przełomie XV i XVI wieku człowiek o małej posturze potrafił z kamienia wykuć monumentalne rzeczy. Imponująca jest jego etyka pracy, sposób samoorganizacji i zwyczajnie genialny umysł, który wszystko to w jakiś niewytłumaczalny sposób łączył w całość. Pomalowanie Kaplicy Sykstyńskiej, badanie ludzkiego ciała poprzez potajemne zakradnie się w miejsca, gdzie nigdy nie powinien wchodzić. Niby biografia, a czytało się, jak najlepszą powieść.
Irving Stone to geniusz literatury biograficznej. Po Michale Aniele sięgnąłem po jego „Pasję życia” o Van Goghu i „Żeglarza na koniu” o Jacku Londonie. Stone wciągnął mnie na dobre, ale nie ograniczam się do niego, choć pewnie mógłbym, bo jego książki potrafią podchodzić pod tysiąc stron. Kupuję więc też Dana Browna. Jeden z moich ulubionych autorów. Najbardziej podobał mi się jego „Zwodniczy punkt” o mechanizmach propagandy NASA, która starała się ukryć meteoryt na Antarktydzie. Oczywiście, „Kod Leonardo da Vinci” i „Inferno” znają wszyscy. Zacząłem od filmu, sięgnąłem po książkę i dopiero po przeczytaniu jeszcze raz obejrzałem film, żeby wszystko zrozumieć. Sam Dan Brown powiedział, że to, co jest sfilmowane, nie stanowi nawet dziesięć procent książki. Potwierdzam. Zresztą wersja ekranowa w pierwszej wersji miała trzy i pół godziny, a została skrócona do dwóch i pół. To mówi samo za siebie. „Kod Leonardo da Vinci” ma bardzo skomplikowaną konstrukcję. Trudno się połapać, połączyć fakty, sami bohaterowie są w tym nieco zagubieni, szukają, ale nie znajdują, mylą tropy, ale z czasem wszystko zaczyna składać się w jedną wielką całość.
A coś z Polski?
Staram się możliwie dużo czytać po polsku, żeby nie zatracić kontaktu z naszym językiem. Czytałem ostatnio biografię Iwony Guzowskiej, bokserki, która została politykiem. Pokazuje, jak radzi sobie z oddzielanie życia zawodowego od życia prywatnego. Polecam też lekturę książki O.S.T.R. Świetnie się czyta. U niego podoba mi się narracja. Burzy chronologie, ciągi myślowe przeplata opowiadaniami z życia, a wszystko łączy się w pewnym wehikule czasu w naprawdę przyjemny efekt.
Zawiodłeś się kiedykolwiek na jakiejś książce?
Zawiodłem się na „What I Wish I Knew When I Was 20”, którą swojego czasu kupiłem na lotnisku w Londynie. Miałem wtedy dwadzieścia lat, spodobał mi się tytuł, więc pomyślałem, że muszę przeczytać. Próbowałem, ale nie dobrnąłem nawet do połowy. Nie podeszło. Leży gdzieś przy szafce na łóżku, ale z czasem chyba będzie stawiać się coraz bardziej zakurzona.
***
Rozmowa z Michałem Probierzem.
Michał Probierz: – Nie prowadzę żadnej rachuby. Nie interesują mnie zabawy w przeczytanie 52 książek w 52 tygodnie. To brzmi jak ograniczenie. W domu mam tyle książek, że spokojnie mi wystarczy, a cały czas przybywa, bo regularnie się z kimś wymieniam.
Weszło: – O prowadzeniu bibliotek ciekawie napisał w „Zapiskach na pudełku od zapałek” Umberto Eco. W jednym ze swoich felietonów przedstawił rozmowę ze swoim znajomym, kiedy ten przychodzi do niego, patrzy na wielkie sterty książek i pyta się: „Przeczytałeś już to wszystko?”. A Eco mu odpowiada: „Nie, przeczytam dopiero w tym tygodniu”.
– Kapitalne, ale „Zapiski na pudełku od zapałek” to nie jego książka!
– Jestem pewny, że jego. Zakład?
– Stoi. O książkę.
Trener Cracovii nie miał racji. Pomylił „Zapiski na pudełku od zapałek” Umberto Eco z „Zapiskami na paczce papierosów” Antoniego Pawlaka. Żaden wstyd. Samych takich pomyłek w życiu.
***
– Pisałem ostatnio z Bartkiem Pawłowskim, który wyjechał do Gaziantepu i z czystym sumieniem poleciłem mu reportaże Witka Szabłowskiego z Turcji. „Zabójca z miasta moreli” jest kapitalnie napisany. Znając go już gdzieś to wyszukał, zamówił i niedługo przeczyta – twierdzi Olkowicz.
I takich przypadków jest coraz więcej. Ludzie piłki mają czas, więc edukują się, dokształcają, chcą zdobywać nową wiedzę, ale też zwyczajnie zależy im na przeczytaniu czegoś rozszerzającego horyzonty.
JAN MAZUREK
Fot. 400mm.pl, Newspix