Arkadiusz Milik zdobył kluczową w kontekście awansu na Euro 2020 bramkę – w tym wszyscy się zgadzamy. Ale jeśli wejść w temat głębiej, można zacząć się sprzeczać. Istotniejsze było wczorajsze mierzone uderzenie, które ostatecznie przesądziło o naszym zwycięstwie nad Macedonią Północną, czy jednak… strzał z rzutu karnego w meczu z Portugalią, jeszcze w Lidze Narodów?
Dlaczego tak nagle cofamy się do tamtego remisu 1:1, który nie dawał nam utrzymania w Dywizji A? To był moment, gdy wydawało się, że na pewno wypadniemy z pierwszego koszyka, co zresztą dziwić nie mogło – obecność w tak ścisłej czołówce drużyn kontynentu to poważna nowość dla Polski, przyzwyczajonej do telepania się w rankingach na o wiele niższych pozycjach.
Niektórzy przedstawiali mecz z Portugalią jako starcie bez stawki, niektórzy nawet porównywali ten remis do meczu z Japonią, gdy również zamiast odważniej ruszyć po drugą bramkę, graliśmy w dość spokojnym tempie. My jednak łagodziliśmy nastroje i przypominaliśmy: panowie, tu gra toczy się o naprawdę duże korzyści.
Jak duże? Sprawdzaliśmy to jeszcze przed spotkaniem z Portugalczykami.
Gdybyśmy przegrali 0:1, na co się zapowiadało, najsilniejszym rywalem w naszej grupie byłby ktoś z zestawu:
Szwajcaria, Portugalia, Anglia, Holandia, Belgia, Francja, Hiszpania, Włochy, Chorwacja
Koszyk drugi?
Niemcy, Islandia, Bośnia i Hercegowina, Ukraina, Dania, Szwecja, Rosja, Austria, Walia, Czechy
Dysproporcję widać na pierwszy rzut oka, a przecież nie oszukujmy się – kluczem do zwycięstwa w tych eliminacjach było ugranie 4 punktów w meczach z Austrią. Nie jest jakąś totalną abstrakcją podmiana Austriaków na przykład na Francuzów. Wyobrażacie sobie drużynę Jerzego Brzęczka, która wyszarpuje 4 punkty Pogbie i Mbappe? My też nie.
A przecież bez tych punktów, Polska zostaje wiceliderem w grupie – wiceliderem, który ma na sumieniu porażkę ze Słowenią, a w perspektywie ciężki mecz w Izraelu. Zamiast lampki szampana, byłoby obgryzanie paznokci i zastanawianie się, czy w razie czego piłkarze uniosą presję w barażach – bo nawet z trzeciego miejsca prawdopodobnie mielibyśmy scieżkę awaryjną.
Mieliśmy ogromnego farta, ale jak to ze szczęściem w piłce bywa: trzeba na nie mocno zapracować. By móc trafić na Austrię z drugiego koszyka, trzeba się najpierw znaleźć w pierwszym, a potem jeszcze miejsce utrzymać. Dlatego tak wyjątkowego wymiaru nabiera tamten remis z Portugalczykami, ale… wyjątkowego wymiaru nabiera też każde zwycięstwo reprezentacji Adama Nawałki. Kadra – szczególnie dziś, po tak szybki przyklepaniu awansu na Euro 2020 – jest pod tym względem gigantycznym wyrzutem sumienia dla piłki klubowej.
Rankingu nie buduje się tylko zrywami jak 2:0 z Niemcami. Nie buduje się go remisami z Realem czy twardą walką z Broendby. Buduje się go regularnym, konsekwentnym i bezlitosnym oklepywaniem rywali pokroju Łotwy czy Macedonii Północnej. Jeśli reprezentacja jest silna rankingami, to właśnie dzięki nieomylności w takich spotkaniach. Jak bardzo to jest ważne, pokazują choćby Niemcy, którzy zlecieli do drugiego koszyka i o Euro musieli rywalizować z Holendrami. Niby powtarza się to co sezon, szczególnie w przypadku rozgrywek ligowych – mistrzostwa nie zdobywa się zwycięstwem nad wiceliderem, ale oklepaniem całej dolnej połowy tabeli. W pucharach to jeszcze bardziej namacalne, przecież mamy wciąż świeży przykład Dundalk.
Ta kadra zrobiła dokładnie to, co swego czasu Legia – zbudowała sobie taką pozycję, że o najważniejszą imprezę walczyła z Macedonią Północną i Austrią, a nie – na przykład – z Hiszpanią. Warszawski klub zamiast walczyć z silnymi rywalami z mocnych lig, zbudował sobie ranking, który pozwolił na wylosowanie Dundalk.
Zupełnie nie wiadomo czemu – w polskim środowisku piłkarskim o takich rzeczach się zapomina. Piłkarze gremialnie zapowiadają, że chcieliby wylosować najsilniejszego rywala, bo wtedy będzie przygoda. Tymczasem dobre losowanie to pewnie z 30% sukcesu, a znacznie ułatwia je wysoki ranking. Wolimy butnie zapowiadać: “jesteśmy w stanie nawiązać rywalizację z każdym!”, zamiast jak pokorna kadra po prostu ciułać sobie punkty na tych wszystkich potęgach z 5. i 6. koszyka.
Za to duży szacunek dla reprezentacji. Pozytywizm, praca u podstaw, zamiast romantycznych zrywów. Przydałoby się podobnie działać w całej polskiej piłce.
Fot. FotoPyK