Reklama

W Polsce wyróżniałem się fizycznie, w Niemczech byłem tylko jednym z wielu

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

11 października 2019, 08:43 • 16 min czytania 0 komentarzy

Jak żyje się w pięćdziesięcioma groszami w kieszeni na oranżadę na cały dzień? Czego nauczyli go rodzice? Co kupił sobie za pierwszą pensję? Czy koledzy w Polonii docinali mu w temacie znajomości z Ireneuszem Królem? Z kim trzymał się w tamtej szatni? Co najbardziej imponowało mu w Sebastianie Mili? Jak wspomina zgrupowanie reprezentacji u Adama Nawałki? Dlaczego nie wyszło mu w Arminii Bielefeld i jak traktowano go w Niemczech? Jak to możliwe, że Kosta Runjaić nie docenił znajomości niemieckich liczb? O tym wszystkim w rozmowie z nami opowiada piłkarz Zagłębia Sosnowiec, Tomasz Hołota. 

W Polsce wyróżniałem się fizycznie, w Niemczech byłem tylko jednym z wielu

Zapraszamy.

***

Podobno byłeś chłopcem, który wychodził rano do szkoły, dostawał do kieszeni pięćdziesiąt groszy na oranżadę i wystarczało ci to na cały dzień, bo grając w piłkę regularnie zapominałeś o powrocie na obiad.

Nie stanowiłem jakiegoś specjalnego wyjątku w moim towarzystwie. Natrafiłem po prostu na czasy, kiedy taki tryb życia był na porządku dziennym. Spędzało się cały dzień na dworze, w każdej wolnej chwili grało się w piłkę i faktycznie zdarzało mi się tak w tym wszystkim zatracić do tego stopnia, że zapominałem o posiłkach. Z jedną poprawką – mama dawała mi wówczas zazwyczaj dwa złote, a nie pięćdziesiąt groszy! Nie bądźmy aż tak radykalni.

Reklama

Graliście po różnych osiedlowych boiskach czy mieliście jedno ulubione?

Pochodzę z Katowic z osiedla Tysiąclecia, akurat tak się złożyło, że trafiłem na fajną grupę kumpli, z którymi można było spędzać czas w różnoraki sposób. Nie zajmowaliśmy się przecież tylko grą w piłkę. Chodziło się, gadało, robiło się kawały, wygłupy, drobne wybryki. Dużo się siedziało na dworze. Klasyczne osiedlowe życie normalnych dzieciaków. Moimi sąsiadami byli bracia Małkowscy, którzy pograli potem w profesjonalnej piłce na niezłym poziomie.

Niedaleko was mieszkał też Dawid Plizga.

Z nim mieliśmy rzadszy kontakt, bo był trochę starszy i wcześnie wszedł do seniorskiej piłki, więc siłą rzeczy mniej czasu spędzał na podwórkowym boisku. Najwięcej właśnie z tymi Małkowskimi kopałem.

Kiedy zrozumiałeś, że możesz przekuć swoją pasję w zawód i zrobić karierę?

Kariery to jeszcze nawet nie zacząłem. Za duże słowo. Trenowałem codziennie od piątego roku życia, rodzice mnie pilnowali, zawozili na każdy trening, dbali o moją dyscyplinę, wykształcili we mnie naturalną umiejętność zwlekania się z łóżka za każdym razem, kiedy czułem nawet delikatny przypływ lenistwa. To naturalne, że kiedy dużo się ćwiczy, to w głowie powstaje myśl, że można zajść wysoko, choć oczywiście, każdy ma świadomość, ilu chłopców na całym świecie robi tyle samo co ty, jeśli nie więcej. Nie każdy się przebije. Mnie się udało.

Reklama

Sportowe doświadczenie rodziców na pewno pomagało.

Tata miał epizod w GKS Katowice, mama olimpijka w hokeju na trawie. Pomagało. Wpajali mi duch sportowca od małego. Wiedziałem, że muszę poświęcić pewne rzeczy, żeby zawodowo móc zajmować się piłką.

Co konkretnie musiałeś poświęcić?

Własny komfort. Zła pogoda, gorszy humor, znużenie, chęć odpoczynku? Nie ma przeproś, idę na trening. Poza tym w pewnym okresie, tak między piętnastym a osiemnastym rokiem życia, zaczęły się dyskoteki, imprezy, wyjścia ze znajomymi. Cały czas jakieś propozycje, ale musiałem za wiele z nich grzecznie podziękować i odpuścić.

Pamiętasz swoją pierwszą pensję?

Kupiłem sobie za nią laptopa, więc to sytuacja przyjął-oddał (śmiech). Mieszkałem wtedy z rodzicami, nie musiałem odkładać pieniędzy i martwić się codziennymi wydatkami, więc mogłem sobie pozwolić na takie przyjemności. Wydawanie pieniędzy zarobionych własnymi umiejętnościami i pracą sprawia ogromną satysfakcję. Zupełnie inne uczucie niż korzystanie z konta rodziców, ale z każdą kolejną pensją ten entuzjazm był już bardziej przyziemny, bo tak byłem wychowany, że nie wydawałem niczego na głupoty, a wszystkie przyjemności stanowiły raptem drobny dodatek do życia.

Może w twoim przypadku tak nie było, ale pierwsze pensje młodych piłkarzy są na tyle wysokie, że często przeżywają szok, ile rzeczy nagle mogą sobie kupić.

Jestem w stanie zrozumieć młodego chłopaka, u którego na koncie pojawiają się sumy z czterema zerami i trochę odlatuje. Wszystko jest dla ludzi, po to się gra, żeby zarabiać i operować swoimi pieniędzmi. Dla każdego liczy się, żeby mieć dobry sprzęt technologiczny, modnie się ubierać. Dbać o siebie i swój komfort. Jeśli ktoś poświęca się sportu, coś osiąga, to ma prawo kupić sobie lepszy samochód czy lepsze mieszkanie, ale wszystko działa w dwie strony i to może też zaszkodzić. Miecz obusieczny. Dlatego ważne, żeby przy człowieku był ktoś, kto wskaże mu drogę, jak optymalnie inwestować swoje środki, żeby nie zwariować. Ktoś sprowadzający na ziemię. Teraz też jest dużo większa świadomość młodych. Kluby ich pilnują, zatrudniają trenerów mentalnych i człowiek wchodząc do seniorskiej szatni nie są już taki zagubiony w tym świecie.

Sam twierdzisz, że u ciebie wiele rzeczy po tej pierwszej pensji przyszło za późno. Choćby debiut w Ekstraklasie czy wyjazd do Niemiec.

W wieku siedemnastu lat zadebiutowałem w I lidze i trochę za długo tam przesiedziałem. Powinienem szybciej przejść do najwyższej klasy rozgrywkowej, żeby jeszcze bardziej się rozwinąć. Jeździłem na młodzieżowe kadry, patrzyłem na chłopaków z lepszych lig i widziałem, że to nie jest duży przeskok. Miałem szerokie plany, chciałem pokazać się w Ekstraklasie i ruszyć dalej, ale te lata zasiedzenia zdecydowały o tym, że nie poczyniłem takiego progresu, jak mogłem. Zabrakło tych kilkudziesięciu spotkań i doświadczeń. I tak samo przesuwa się wyjazd do Niemiec, miałem dwadzieścia sześć lat, czyli jak kalkuluję, też te dwa-trzy lata za dużo.

Dwudziestopięciolatek w Polsce to jeszcze często młody, perspektywiczny zawodnik.

W Niemczech jakoś nie chcieli przyjąć tej wykładni (śmiech).

Twoja pierwsza ekstraklasowa szatnia pełna była mocnych charakterów, ale też frustracji spowodowanej brakiem wypłat i pustymi obietnicami Ireneusza Króla.

Trzymałem się w grupie z Pawłem Wszołkiem, Miłoszem Przybeckim, Łukaszem Teodorczykiem i Jackiem Kiełbem. Fajna ekipa. Starsi trzymali szatnię, czuliśmy przed nimi respekt, a młodzi swoją pozycję musieli sobie zapewnić na boisku. Szło nam dobrze, więc  nie narzekaliśmy na brak głosu i poważania w szatni. Zresztą tak to wszędzie wygląda, że jak nawet totalnie nowy i niedoświadczony gość nieźle radzi sobie na murawie, to na więcej może też pozwolić sobie w szatni. Jego zdanie jest wtedy akceptowane.

Wszołek i Teodorczyk z tej grupy zrobili największe kariery.

Mogłem się tego spodziewać, ale wtedy każdy w Polonii był w tym samym momencie, dobrze nam szło, patrzyliśmy optymistycznie w przyszłość, nawet mimo tego, że wiedzieliśmy, że klub się rozpadnie i gramy tylko dla siebie, bo po sezonie zostaniemy wolnymi zawodnikami. Według mnie wszyscy wyglądaliśmy wtedy równo, a to jak wszystko potoczyło się później, to już tylko efekt kolejnych decyzji.

KRAKOW 2016.05.10 T - MOBILE EKSTRAKLASA PILKA NOZNA SEZON 2015 / 2016 36 KOLEJKA WISLA KRAKOW - SLASK WROCLAW NZ TOMASZ HOLOTA SLASK FOT MICHAL STAWOWIAK / NEWSPIX.PL KRAKOW 2016.05.10 FOOTBALL T - MOBILE EKSTRAKLASA SEASON 2015 / 2016 ROUND 36 WISLA KRAKOW - SLASK WROCLAW MICHAL STAWOWIAK / NEWSPIX.PL

Śmiali się z ciebie w szatni, że jesteś synkiem Króla?

Nic nie mogłem poradzić na to, że ściągnął mnie ze sobą z Katowic. Czasami mi docinano. Jak to w szatni. Ktoś się charakterystycznie ubiera, ma jakieś nawyki, natręctwa językowe, popełni jakiś błąd, jest z czegoś znany, palnie coś głupiego? Nie ma szans na uniknięcie szyderki. Miałem do tego dystans, bo nie znałem go prywatnie, więc wiadomo, że wszystko obracało się na dużej skali abstrakcyjności. Inna sprawa, że nikomu nie było do śmiechu, bo każdy widział, jak nas perfidnie okłamał. Wcześniej nikt nie spodziewał się, że będzie tak niepoważny.

Zagraniczni zawodnicy w tamtej szatni wiedzieli, co się dzieje w klubie?

Mieli kontrakty podpisane za innego prezesa, a Król powiedział im, że będzie respektował wszystkie zapisy w ich umowach, więc mogli wierzyć, że wszystko będzie tak, jak dawniej. Nie było i z każdym miesiącem mieli coraz większą świadomość sytuacji, w której się znaleźliśmy. To dorośli mężczyźni. Każdy, nawet w obcym kraju, potrafi zauważyć, że coś jest nie tak, kiedy przez wiele miesięcy nie dostaje swojej wypłaty. Pamiętam, że obcokrajowców bardziej dziwiło to, że Polski Związek Piłki Nożnej nie potrafił w żaden sposób wstawić się za zawodnikami i drogą prawną wyegzekwować zaległe pieniądze. I wszystko przepadło. Zresztą mi też się to wydaje absurdalne.

W twoim przypadku to nie było o tyle bolesne, że miałeś oszczędności.

Zgadza się, w Katowicach mieszkałem z rodzicami i regularnie słyszałem od nich, żeby oszczędzać na czarną godzinę. Tak też robiłem, czarna godzina przyszła w Warszawie, a życie w stolicy kosztuje więcej i wtedy opłacił mi się zdrowy stosunek do pieniądza z poprzednich lat. Z tego wszystkie wyszedłem suchą nogą, bo po sezonie w Polonii podpisałem trzyletni kontrakt ze Śląskiem.

Słyszałeś, jak nazwał cię Tadeusz Pawłowski?

Nie. Jak?

Że jesteś boiskowym bandytą.

Miałem z nim dobry kontakt. Fajny człowiek.

Pozytywny.

Tak, to najtrafniejsze określenie. Poza tym miał rację. Takie są moje atuty boiskowe. Zostawiam sporo zdrowia na boisku, nie cofam nogi, potrafię wejść ostrzej. Bandyta to może za mocne określenie, ale sens każdy zrozumie.

Łatwiej było ci się odnaleźć w szatni Polonii czy Śląska?

W Polonii wszyscy się znali z kadr młodzieżowych, a w Śląsku nie dość, że aż roiło się od skomplikowanych charakterów i mocnych postaci, to jeszcze nikogo nie znałem prywatnie. Tam dominowali Seba Mila, Przemek Kaźmierczak, Marian Kelemen, Dalibor Stevanović. Jasna hierarchia. Nie wszystkich do siebie dopuszczali. Na szczęście udało mi się wskoczyć do składu, wywalczyć sobie miejsce w pierwszej jedenastce i wyrobić sobie pozycję w zespole, a to pomaga w aklimatyzacji.

Nie było też trochę tak, że bracia Paixao, choć bezsprzecznie pozytywni, w pewnym momencie trochę pomylili interesy własne w szatni od tych całego zespołu?

Nie mogę powiedzieć o nich złego słowa. Podobał mi się ich optymizm, portugalska mentalność, która pozwalała im w każdej sytuacji szukać jasnych stron. Always look on the bright side of life. Dużo się śmiali, nie dominowali szatni, raczej sprawnie się w nią potrafili wkomponować. Każdy liczył się z ich słowami, bo zdobywali bramki i liderowali Śląskowi. Czuli się pewnie.

Zgodzisz się z hipotezą, że wraz z ostatecznym usytuowaniem samego siebie na pozycji numer ,,6’’ stałeś się ligowym średniakiem? Wcześniej, kiedy grywałeś na ,,8’’ aspirowałeś do roli wyróżniającego się zawodnika w Ekstraklasie.

Im dłużej się na tym zastanawiam, tym bardziej uważam, że spokojnie mogę tę hipotezę potwierdzić. Z każdym rokiem coraz bardziej mnie wycofywano, rzucano mnie na środek obrony, prawą obronę, z pozycji na pozycję, nie czułem stabilizacji i pewności siebie na środku pomocy. Umiałem znaleźć sobie pozycję, uderzyć, strzelić bramkę, ale faktycznie im dalej w las, tym rzadziej uczestniczyłem w akcjach ofensywnych moich zespołów. I naturalnie stałem się zwyczajnie solidny. Przyznaję rację. Może, gdyby pielęgnowano mnie, jako ,,8’’, moja kariera potoczyłaby się inaczej.

Patrzyłem na takiego Sebastiana Milę i podziwiałem go za to, ile potrafi z piłką. Unikat. Niewielu było takich w naszym kraju. Typowa ,,10’’. Można było na nim oprzeć grę. Dobrze czuł się z piłką przy nodze, wybierał niebanalne rozwiązania akcji, ale pamiętajmy, że musiał mieć kogoś za sobą, kto go asekurował. W Śląsku to właśnie ja pełniłem tę rolę.

WARSZAWA 10.12.2012 MECZ 15. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2012/13: POLONIA WARSZAWA - POGON SZCZECIN 2:0 --- POLISH TOP LEAGUE FOOTBALL MATCH: POLONIA WARSAW - POGON SZCZECIN 2:0 TOMASZ HOLOTA MATEUSZ LEWANDOWSKI FOT. PIOTR KUCZA/NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Zazdrościłeś mu trochę tych umiejętności ściśle technicznych?

Absolutnie nie. Każdy ma swoje atuty. Przecież dopiero ustaliliśmy, że jestem bandytą (śmiech).

Jak zareagowałeś na powołania od Adama Nawałki?

Pierwsze zgrupowanie Nawałki, mecze z Irlandią i Słowacją. Nie posiadałem się ze szczęścia. Wcześniej dzwonił do mnie menadżer i mówił, że obracam się gdzieś w kręgu jego zainteresowania, ale nie mogłem w to uwierzyć. Tłumaczyłem sobie, że jestem za młody, za mało doświadczony, że jeszcze niewiele widziałem w piłce, a tu taka niespodzianka. Nie zadebiutowałem, ale pamiętam, że obiecałem sobie, że wyciągnę, jak najwięcej z każdej jednej minuty zgrupowania.

To prawda, że reprezentanci Polski na tym zgrupowaniu byli zdziwieni, że Nawałka wymagał od was piłkarskiego elementarza? Przyjęcie piłki, odegranie, żonglerka. Takie totalne podstawy.

Zwracał uwagę na detale. Cały czas chodził i mówił, żeby dbać o celność. Pass po ziemi, kierunkowe przyjęcie, gra na dwa kontakty. Taki to jest szkoleniowiec. Przykłada wagę do najmniejszych szczegółów, ktoś się może śmiać, że to podstawy, ale jak ta reprezentacja potem funkcjonowała, to klasa.

Ale ciężko chyba zaakceptować, że przyjeżdża się na kadrę, wielki prestiż, pompka, a tutaj ćwiczenia, jak z pierwszego piłkarskiego treningu w życiu.

Na pewno, ale każdy trener ma swoją specyfikę. Jeśli ktoś nigdy wcześniej nie pracował z profesjonalistą, który wymaga od swojego piłkarza skupienia na każdym najmniejszym elemencie treningu, to mógł być zdziwiony. Dla mnie szoku nie było.

Szok przeżyłeś za to w Arminii Bielefeld? Miałeś podobne odczucia jak Dawid Kownacki i Mateusz Klich, którzy sami deklarowali, że potrzebowali czasu, żeby dostosować się do intensywności treningów i nie łapać zadyszki po kilkudziesięciu minutach interwałowego biegania w szalonym tempie?

Wskakuje się na wyższy szczebelek. Szybciej się biega, szybciej operuje się piłką, dużo więcej wymaga się od piłkarzy w aspektach fizycznych. Wszystkie małe gry są ostre, intensywne, agresywne. Przygotowania do sezonu trwają półtora miesiąca i ani przez chwilę człowiek nie może się zatrzymać. Tam trzeba zapieprzać cały czas. Nieustannie. W Polsce zawsze byłem w klubowych czołówkach, jeśli chodzi o wydolność, najlepiej radziłem sobie na bieżniach, więc nie przeżyłem motorycznego szoku, ale przyznam, że zdarzyło mi się złapać zadyszkę. U nas się wyróżniałem, a tam byłem jednym z wielu. Dla nich wszystkie moje atuty fizyczne nie były odstępstwem od normy. Umieją biegać przez dziewięćdziesiąt minut przy interwałach, przewyższają nas w tych elementach, ale myślę, że jeszcze parę lat i to się wyrówna.

Tomasz Zahorski opowiadał, że w Niemczech nie dostaje się kredytu zaufania. Masz gorszy dzień na treningu, zagrasz słabszy mecz i automatycznie lądujesz na ławce. Nie ma świętych krów.

Zasada o niezmienianiu zwycięskiego składu nie obowiązuje. Często zdarzało się, że trener selekcjonował tych, którzy wypadli nieco gorzej w takim spotkaniu i po prostu dokonywał odpowiednich korekt w składzie. Pracą podczas każdego kolejnego tygodnia trzeba było udowodnić, że należy ci się miejsce w wyjściowej ,,jedenastce’’. To mi się najbardziej rzuciło w oczy.

Jechałeś tam ze znajomością języka?

Słyszałem, że pojawiają się zainteresowania z 2. Bundesligi, więc na trzy miesiące przed oknem transferowym zacząłem się uczyć podstaw niemieckiego, ale to było raczkowanie, a nie wystarczająca umiejętność, żeby swobodnie z kimś pogadać. Do tego musisz obcować z żywym językiem, słuchać go, łapać codzienne słówka, więc dopiero, kiedy przyjechałem do Bielefeld, wziąłem się za to na poważnie. Dostałem nauczyciela, który wcześniej uczył Artura Wichniarka i świetnie go wspominał. Zresztą tam wszyscy wypowiadali się o nim w samych superlatywach. I trudno się dziwić, bo trochę się tam nastrzelał.

Czyli na pewno nie miał do ciebie uprzedzeń.

Akurat trudno, żeby miał uprzedzenia, bo sam był Polakiem, mieszkającym na stałe w Bielefeld. Chodziłem do niego sześć razy w tygodniu na godzinkę i po sześciu miesiącach mówiłem już bardzo przyzwoicie, a po roku już bardzo dobrze, ale niestety musiałem zmienić pracodawcę. W szatni wszyscy byli dla moich niemieckich prób dosyć surowi, śmiali się z moich błędów, wytykali mi je. Nie było tolerancji. Miałem swoje śmieszne problemy. Największe chyba przy ,,dziadku’’, kiedy liczyło się bardzo szybko podania i język się plątał.

Ein, zwei, drei…

Oj, to jeszcze proste. Kłopoty pojawiały się dopiero po wkroczeniu w trzecią dziesiątkę. Dwadzieścia jeden to einundzwanzig i proszę mi uwierzyć, że wypowiadanie takiej frazy przy wysiłku fizycznym do najprostszych nie należy. Jak się denerwowałem, to po liczyłem po polsku.

Dlaczego nie wyszło ci w Arminii? Byłeś za słaby?

Początkowo wywalczyłem sobie miejsce w składzie w czasie okresu przygotowawczego, kilka pierwszych meczów rozegrałem po dziewięćdziesiąt minut, żadnego z nich nie wygraliśmy, zaczęły się naciski, klub jak rękawiczki zaczął zmieniać trenerów, brakowało stabilizacji, a nowi szkoleniowcy woleli stawiać na Niemców. To naturalne. Od razu podkreślam, że to nie była główna przyczyna, na pewno zabrakło mi też jakości, choć wszyscy przekonywali mnie, że nie odstaję i że powinienem walczyć o swoją pozycję, ale nie widziałem sensu. Po sezonie zdecydowałem, że odchodzę.

Zauważyłeś, żeby Niemcy traktowali z wyższością traktowali Polaków?

Zdarzało się, że czuli się pewniej, bo byli na swoim i podkreślali, że oni są tutejsi, a obcokrajowcy tylko przyjezdni. Też na początku nie było mi łatwo, bo byłem całkowicie sam. Sami Niemcy i jeden Polak bez znajomości języka. Próbowałem gadać po angielsku, ale oni nie mieli najmniejszej ochoty, żeby tym językiem operować, więc musiałem szybko się uczyć, a jak czegoś nie rozumiałem, to trudno, moja wina. Inna sprawa, że trudno było złapać z nimi kontakt w szatni, bo byli zwyczajnie mało pomocni. Brakowało mi jakiegoś Czecha albo Słowaka, który byłby tam już przez parę lat i moglibyśmy się złapać. Dla nich moje problemy były odległe. Nie obchodziły ich. Dopiero po jakimś czasie do klubu zawitał Michał Mak.

Zawsze ci bracia Mak kojarzą się z w miarę jeszcze młodymi talentami, a oni są raptem o rok od ciebie młodsi.

Dokładnie. Powiem szczerze, że nie wiem, po co wtedy Arminia go sprowadziła. Chyba tylko, żeby było mi łatwiej. Autentycznie. Szybko z niego zrezygnowali. Nie dostał żadnego zaufania.

2016.03.21, WROCLAW,EKSTRAKLASA SLASK , CENTRUM REHABILITACJI I EDUKACJI MEDYCZNEJ ,BADANIA KOORDYNACYJNE DYNAMIKA, nz Tomasz HOLOTA #6 (Slask), fot. KRYSTYNA PACZKOWSKA/ NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Odszedłeś i zakotwiczyłeś się w Pogoni Szczecin i początkowo było dobrze, dopóki nie przyszedł Kosta Runjaić i jest to o tyle ciekawe, że przecież mówi po niemiecku, więc spokojnie mogliście się dogadać. Do tego, trzeba podkreślić, że nie uczy się w ogóle języka polskiego, więc teoretycznie mogłeś mieć z nim najlepszy kontakt.

Na odprawach zawsze mówił, że ma olbrzymi szacunek do klubu i widzi konieczność w nauce języka polskiego. Rzeczywistość trochę to zweryfikowała. Nie uczy się w ogóle.

Inna sprawa, że na razie nie musi.

Bo bronią go wyniki. Zbudował swoją markę. Udowodnił, że jest świetnym fachowcem, więc ten język jest drugorzędny. Dzięki temu może naprawdę dużo i to jeszcze na swoich zasadach.

W jaki sposób wyglądała u niego komunikacja na treningach? Ma swoich tłumaczy?

Na początku używał głównie angielskiego. Prostego, piłkarskiego, bez skomplikowanych konstrukcji językowych. Cały czas też chodził i pytał, czy wszystko rozumiemy. Większość rozumiała, a ci którzy mieli problem dowiadywali się później od bardziej komunikatywnych kolegów. Generalnie nie przesadzał z udziwnieniami językowymi. Czasami coś tam przy gierce krzyknął po niemiecku i śmialiśmy się, że jest tak zaaferowany, że zapominał, że jest w Polsce (śmiech).

To mogłeś zapunktować tym “einundzwanzig” przy dziadku.

Wiedział, że grałem w Bielefeld i na początku nawet czasami z nim rozmawiałem po niemiecku, ale nie nawiązaliśmy żadnych specjalnych więzi.

Koniec końców niezbyt wysoko cenił twoje umiejętności.

Szukał kreatywniejszych zawodników do środka pola. Nieprzypadkowo grają u niego zawodnicy o ofensywniejszej specyfice gry. Występował więc Majewski, Kozulj, Podstawski. Ten ostatni wskoczył za mnie, początkowo radził sobie bardzo dobrze, ale z czasem trochę przygasł i mam wątpliwości, czy faktycznie jest dużo lepszy ode mnie.

Inna sprawa, że o moim odstawieniu jeszcze bardziej niż przegrana rywalizacja zdecydowała kontuzja. Od dłuższego czasu komunikowałem w klubie, że bolą mnie plecy i czuję dyskomfort przy wykonywaniu wielu czynności. Brakowało konkretów, nikt nie chciał mi specjalnie pomóc, więc musiałem obejść lekarzy i na własną rękę zdecydowałem o operacji. Kiedy wyszło to na jaw, zostałem automatycznie odsunięty od składu. Głupia sytuacja.

Z czego wynikał uraz?

Lekarz, który przeprowadzał operację, mówił, że z przeciążenia. Chodziło pewnie o to, że od nastolatka ćwiczyłem na siłowni z dużo starszymi od siebie facetami i wiele ćwiczeń wykonywałem zwyczajnie nieprawidłowo. Głównie te z przysiadami ze sztangą. Przeciążałem odcinek lędźwiowy.

Sporo pracowałeś na siłowni?

Sporo i długo. Kiedyś nie było trenerów, którzy wolniej i profesjonalnie wprowadzali w ten świat młodych, tylko leżała sztanga i każdy brał się za nią w ten sam sposób. Wtedy nie miałem z tym problemów, bo szybko dorosłem, ale to wszystko musiało przynieść skutki w przyszłości. Doszła do tego genetyka i operacja była konieczna.

Wyzdrowiałeś i grasz teraz w Zagłębiu Sosnowiec.

W debiucie w Sosnowcu strzeliłem samobója. Niezłe przywitanie z nowym zespołem, nie?

Wymarzone.

Generalnie brakowało mi wtedy rytmu meczowego i stąd tamten gorszy występ. Teraz z każdym tygodniem jest coraz lepiej. Zagłębiu bardzo na mnie zależało i wiem, że mam tu swoją rolę do odegrania. Mamy doświadczony zespół, jest Patryk Małecki, Szymon Pawłowski, Piotr Polczak, każdy z nich z powodzeniem niedawno grał jeszcze w Ekstraklasie, a taki Fabian Piasecki dwa lata temu potrafił strzelić kilkanaście goli w I lidze. Naprawdę to jest bardzo dobry zespół z wielkim potencjałem i cieszę się, że jestem jego częścią. Nie ukrywam, że wcześniej czekałem na oferty z elity, I liga wydawała mi się pewnym regresem, ale przekonała mnie wizja budowania tego zespołu. Według mnie Zagłębie w tym sezonie jeszcze powalczy o awans.

Stać cię jeszcze na regularną grę w Ekstraklasie?

Jak najbardziej. Nie widzę żadnych przeciwwskazań.

ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...