Najwięcej bramek na mecz zdobywa w Ekstraklasie Zagłębie Lubin – po 9 spotkaniach ma ich 16, większy dorobek mają tylko piłkarze Jagiellonii i Lecha z 17 golami. ale po 10 meczach. Najwięcej bramek na mecz traci z kolei w Ekstraklasie Łódzki Klub Sportowy – po 9 meczach w jego sieci jest już 18 straconych goli. Spotyka się jedna z najlepszych linii ofensywnych, zwłaszcza w ostatnich tygodniach z najgorszą linią defensywną, która nawet słabiuteńkiej Arce Gdynia na swoim terenie pozwoliła strzelić aż czterokrotnie.
Co gorsza dla ŁKS-u – największy wpływ na te powyższe statystyki miały spotkania po przerwie na kadrę. Odchudzone o postać Bena van Daela Zagłębie najpierw rozjechało Wisłę Płock 5:0, by tydzień później zremisować z faworyzowanym Śląskiem Wrocław 4:4. Zwłaszcza to drugie spotkanie zasługuje na uwagę – mecz na wyjeździe, w dodatku derbowy, kiepska sytuacja w tabeli lubinian, a jednocześnie dobry start ligi w wykonaniu ich rywala. I co? Zagłębie strzela CZTERY gole. Zresztą, zwycięstwa nad Wisłą Płock też nie można deprecjonować, ta ekipa wygrała przecież 4 z ostatnich 5 spotkań, przegrywając tylko z lubinianami.
Martin Sevela w wywiadzie dla klubowej telewizji powiedział wprost: chcemy strzelić kilka goli, bo choć ŁKS ma kilku ciekawych zawodników z przodu, to ma olbrzymie problemy w grze obronnej.
I z takim zdaniem naprawdę trudno polemizować. Łodzianie wyglądają w defensywie naprawdę beznadziejnie i trudno usprawiedliwiać wszystko wyłącznie kontuzją Adriana Klimczaka. Właściwie każdy, kto zagrał w obronie Rycerzy Wiosny popełniał większe czy mniejsze błędy. Jan Sobociński, który był odkryciem I ligi, regularnie otrzymywał powołania do reprezentacji U-20 Jacka Magiery i obecnie, do U-21 Czesława Michniewicza, gubi się w co drugiej akcji. Jego znakiem rozpoznawczym na zapleczu Ekstraklasy był dokładny przerzut i mocne podanie między liniami, dziś to przede wszystkim zbyt krótkie wybicie z pola karnego oraz trudności z poradzeniem sobie z wyższym pressingiem. Obok występowali Maksymilian Rozwandowicz i Kamil Juraszek, ale obaj zaliczali podobne gafy – w pamięci utkwiła nam m.in. próba “rozegrania” przez Rozwandowicza w Krakowie, gdy wiślacy oklepywali ŁKS aż 4:0.
Boki? Tu sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Jan Grzesik ostatnio przegrał chyba wszystkie pojedynki biegowe z arkowcami, z kolei Artur Bogusz to chodzące nieszczęście. Gdy gra na prawej stronie obrony, wygląda to w miarę w porządku – widzieliśmy to nawet w tym tygodniu, gdy z Zagłębiem Sosnowiec dał gola i asystę. Gdy gra na lewej… Cóż, już pal licho tego swojaka, pal licho, że z Arką zaliczył idealną asystę, której nie potrafiłby wykonać żaden z pomocników Arki. Bogusz nie tylko ściąga na siebie wszystkie nieszczęścia świata, ale też robi za hamulcowego w grze ofensywnej. Na tle Klimczaka, regularnie podłączającego się do ataku, bez kompleksów klepiącego z pomocnikami, wygląda na przestraszonego juniora, który woli zagrać osiem razy do stopera, niż raz do przodu.
Za Bogusza w Płocku do składu wskoczył Rozmus i zagrał najbardziej elektryczne 45 minut od momentu wynalezienia prądu.
W Zagłębiu trwa więc licytacja: znów strzelimy pięć, czy jednak staniemy gdzieś na trzech-czterech bramkach? Pewność siebie jest zresztą jak najbardziej wskazana, bo tak się składa, że lubinianie najmocniejsi są tam, gdzie ŁKS ma największe braki. Gdy wyobrażamy sobie starcia Bohara z którymkolwiek bocznym obrońcą ŁKS-u, już robi nam się żal przyjezdnych. Łodzianie tracą taśmowo piłkę w środkowym sektorze boiska? To przecież wymarzona sytuacja dla Starzyńskiego, który może tuż po przechwycie obsłużyć dokładnym podaniem obu skrzydłowych czy napastnika.
Szanse dla ŁKS-u? Cóż… Może ta słynna logika Ekstraklasy? I już nie chodzi nawet o to, że kompletnie beznadziejna w ostatnich tygodniach Korona ogrywa bardzo mocny w ostatnich tygodniach Śląsk Wrocław. Chodzi o to, że w tej lidze nawet bukmacherzy biorą pod uwagę każdy możliwy scenariusz – i tak na przykład ETOTO wycenia zwycięstwo Zagłębia po wysokim kursie 1,95. Druga kwestia – od ŁKS-u już prawie nikt niczego wielkiego nie oczekuje, z katastrofalną jesienią pogodzili się chyba nawet kibice i działacze. Presja wiążąca nogi piłkarzom wydaje się nieco mniejsza, co akurat tej ekipie – niedoświadczonej i bojaźliwej – powinno pomóc.
Jedno wydaje się pewne: padnie dużo goli.