Gdy Raków Częstochowa kontraktował Felicio Browna Forbesa, mieliśmy – tak delikatnie rzecz ujmując – mieszane odczucia. Coś nam się w tej transakcji nie zgadzało, gdyż beniaminek miał wnieść do Ekstraklasy trochę racjonalnego zarządzania, które zdążył już pokazać, tymczasem przygarniał zawodnika, dla którego moglibyśmy się nawet pofatygować na lotnisko, by pomachać mu na pożegnanie. Szanse, że odpali? Niewielkie, wszak nie odpalił… w zasadzie nigdy. Tymczasem w Ekstraklasie wszystko może się zdarzyć nawet wtedy, gdy głowa nie jest pełna marzeń. Jednokrotny reprezentant Kostaryki wyrasta na największą gwiazdę Rakowa.
Gdyby jeszcze to samo udało się zrobić z Kolewem, Marek Papszun powinien dostać jakąś specjalną nagrodę na Gali Ekstraklasy. To jednak melodia przyszłości, w dodatku wyjątkowo niepewnej. Skupmy się na teraźniejszości, bo ta jest już wystarczająco zaskakująca. W 9 występach w barwach Rakowa Brown Forbes strzelił 5 goli! To w zasadzie wciąż dopiero początek sezonu, a on w całej swojej historii skuteczniejszy był tylko dwa razy:
– w sezonie 2011/12, gdy strzelał sześć goli dla Rot-Weiss Oberhausen w trzeciej lidze niemieckiej,
– w sezonie 2012/13, gdy jesienią strzelił dwa gole dla rezerw Norymbergi w Regionallidze i wiosną dorzucił cztery dla rezerw FSV Frankfurt, również Regionallidze.
W zasadzie dawno i nieprawda. I gdyby jeszcze te jego gole dla Rakowa dawały więcej punktów, powiedzielibyśmy, że w Częstochowie trafili w środek tarczy i już mogą świętować. Tymczasem dziś, dokładnie tak jak tydzień temu, były napastnik Korony trafił do siatki, a na dorobek punktowy beniaminka to nie wpłynie, bo na jego bramkę rywale odpowiedzieli jednym golem więcej.
To teraz trochę chronologii. Forbes w zasadzie od początku był bardzo aktywny i stanowił największe zagrożenie dla bramki Daehne. Za pierwszym razem jeszcze uprzedził go Rzeźniczak, za drugim dobrze interweniował niemiecki bramkarz, a za trzecim napastnik zbyt długo zbierał się do oddania strzału i powstrzymał go Uryga. Ale przy kolejnej próbie chłop już bez problemu wykończył głową wrzutkę Skórasia, niewiele robiąc sobie z obstawy w polu karnego.
Do bardzo ważnej z perspektywy wyniku sytuacji doszło też chwilę później, oczywiście udział również brał Brown Forbes. Tym razem Felico po tym jak wpadł w pole karne, został kopnięty przez Rzeźniczaka.
Są takie sytuacje, w których mamy poważne wątpliwości, są takie, w których coś nam się wydaje, ale generalnie można się spierać, ale ta była ewidentna – nawet sam Rzeźniczak w przerwie nie palił głupa i przyznał, ze sfaulował na karnego (za co, tak swoją drogą, szacunek). Nie po raz pierwszy w tym sezonie sędzia Kwiatkowski zapomina użyć gwizdka, gdy należało to zrobić. Tytuł najlepszego arbitra w lidze, który przyznaliśmy mu w poprzednim sezonie, niestety już nieaktualny.
Wisła Płock w pierwszej połowie w zasadzie nie istniała, ale przyzwyczajamy się do tego, że w meczach z Rakowem Częstochowa nie ma to większego znaczenia. Przecież beniaminek uwielbia pomagać swoim rywalom – najpierw marnując własne sytuacje, a później zapraszając przeciwnika do pokonywania Gliwy.
Kto nie skorzysta ten frajer, a w Wiśle Płock za Radosława Sobolewskiego frajerstwa jest niewiele. No i tak – na początku drugiej połowy Bartl zachował się w polu karnym tak, że mieliśmy wrażenie, że Papszun zaraz wbiegnie na boisko i zacznie go dusić. Skorzystał z tego Szwoch, który zebrał piłkę przed polem karnym i ładnym strzałem pokonał Gliwę. Raków nie potrafił zareagować, a Nafciarze w samej końcówce zadali decydujący cios. Tomasik z łatwością minął Skórasia, uderzył po długim i pozamiatane.
W siódmym meczu za kadencji nowego trenera Wisła odniosła piąte zwycięstwo. Obaj beniaminkowie łącznie mają mniej. Imponujące!
A żeby podkreślić to, jak mocno – po raz kolejny – sfrajerzył Raków, sprawdziliśmy, ile minut na gola czekali ci, którzy dziś pognębili ekipę Papszuna:
Szwoch – 1270 minut
Tomasik – 5440 minut
Chyba nic więcej dodawać nie trzeba.
Fot. 400mm.pl