Przywieziony z Ostrowca Świętokrzyskiego awans do kolejnej rundy Pucharu Polski, potem całkiem niezłe losowanie – Sandecja zagra z Błękitnymi Stargard – a dziś ligowe przełamanie, czyli pierwsze od ponad miesiąca zwycięstwo. Co prawda po szalonym meczu, którego mało nie sfrajerzyli, ale wciąż Sączersi mogą powiedzieć: tak udanego tygodnia jeszcze w tym sezonie nie mieliśmy.
Pomyślicie pewnie: e, oglądanie Sandecji z Chrobrym w piątkowy wieczór to nie jest szczególnie ekscytująca perspektywa, pewnie nawet dla rezerwowych tych drużyn. Otóż nie: ten mecz od pierwszych minut oglądało się naprawdę przyjemnie, a pod koniec już stanowił dreszczowiec godny klasyków gatunku. Nie zamierzamy robić z tego spotkania półfinału ostatniej edycji Ligi Mistrzów, względnie porównywać do najlepszego meczu w dziejach, czyli 4:4 Śląska z Zagłębiem, ale tak: było zarówno osławione dawanie z wątroby, było zupełnie sporo akcentów czysto piłkarskich, wynikających nie z przypadku, tylko z płynności gry, wreszcie była niezbędna dramaturgia.
Na gole długo nie trzeba było czekać, co też na pewno meczowi nie zaszkodziło – jeszcze nie wszyscy zdążyli wygodnie usiąść na krzesełkach, a już Chmiel otworzył wynik. Jak? Zachowując przed szesnastką przytomność dalece większą niż spóźniony Drewniak – próbowali jeszcze blokować strzał wślizgami stoperzy Chrobrego, ale choć wyglądało to całkiem nieźle, trochę jak defensywna akcja braci Tashibana, tak nie zdało się na wiele. 1:0.
Zasłużone, bo przez te trzy minuty Sandecja wyglądała lepiej.
Później oglądaliśmy wymianę ciosów, może nie jak z jakiejś morderczej bijatyki, niemniej tak zwane momenty były. Mieliśmy i otwierające podanie zewniakiem autorstwa Małkowskiego, mieliśmy taktyczny faul Drewniaka, mieliśmy Kozaka zakładającego kanał Walskiemu. Ogółem sporo kombinacyjnej gry, do tego indywidualne laurki dla uprzykrzającego życie głogowian Chmiela, a z drugiej strony dla młodego Benedyczaka.
Wypożyczony z Pogoni Benedyczak wyglądał naprawdę nieźle. Baran szybko musiał ratować się faulem na żółtą kartkę, by go zatrzymać. Jak Benedyczaka potroili, to mądrze się wycofał, rozegrał, żeby tylko piłka pozostała przy zespole. W trzydziestej minucie przyjął piłkę w polu karnym, zakręcił się i sam wywalczył sobie pozycję strzelecką – jedna z lepszych okazji Chrobrego. Z drugiej strony, to też Benedyczak miał najlepszą szansę dla ekipy Djurdjevicia w pierwszej połowie, ale tak wychodził sam na sam, że dał się dogonić. Pracować też jest nad czym.
Tuż przed przerwą bramkę do szatni strzelił Ogorzały, wychowanek Sandecji, który ustalił w Pucharze wynik z KSZO. Wyszedł oko w oko ze Szromnikiem po kapitalnej akcji Thiago – Brazylijczyk zawinął trzech rywali w okolicach linii środkowej, a potem zagrał idealnie w tempo. A może prawie idealnie, bo mógł tu być minimalny spalony, niemniej sędziowie nie wyłapali i trudno ich szczególnie winić – jeśli był błąd, to o koniuszek kolana. Tak czy siak piękna akcja.
Ogorzały już wcześniej mógł strzelić gola, miał piłkę na dwudziestym metrze, przed nim stał tylko stoper i bramkarz, a jednak bał się kiwać – odegrał, akcja poszła w diabły. Może ten gol doda mu pewności, bo jest coś w tym chłopaku – wykończenie wzór, założona dziura – ale bez wiary tego nie pokaże.
Po zmianie stron spodziewaliśmy się, że Chrobry ruszy od razu do huraganowych ataków, bo co też ma do stracenia. Ale trudno przeprowadzać huraganowe ataki, gdy ma się z przodu manekina w postaci Artigasa. Inicjatywę więc dalej miała Sandecja, szukając trzeciego gola – blisko był Ogorzały, potem Kun. Sączersi łapali luz, jakiego w lidze im niejednokrotnie brakowało. Świetnie czuł się też na boisku Thiago, który oliwił akcje, ale umiał też kąśliwie uderzyć.
Chrobremu brakowało kogoś takiego, kto przytrzyma piłkę, rozegra niekonwencjonalnie. Najlepsze, co głogowianie mieli do zaproponowania, to laga na Benedyczaka. Co nawet mogło w 67. minucie przynieść skutek, bo Benedyczak przyjął piłkę na klatę, odwrócił się i wyłożył patelnię Lebedyńskiemu, ale ten – było, nie było najlepszy strzelec Chrobrego, z całymi dwoma bramkami – mało nie zabił się o własne nogi.
Jak strzelić gola, gdy gra się nie klei, gdy na połowie rywala zjawiasz się sporadycznie, a zaczynasz nawet wyglądać, jakbyś czekał na gwizdek? Oczywiście po stałym fragmencie. Nie powiemy, że to był gol wygrany w czipsach – doceniamy strzał głową Praznovskiego, z trudnej pozycji, właściwie tyłem. Duża klasa, pewnie poparta odrobiną farta, ale jednak. Niemniej nie da się ukryć, że w kontekście rytmu gry, był to klasyczny przykład gola z dupy.
Ale po bramce kontaktowej Djurdjević nie kalkulował: za Ziemanna wszedł Kowalczyk, czyli Chrobry zagrał na trzech napastników, a nie miał już sabotażysty Artigasa na boisku. Podziałało: Chrobry ruszył z takim ogniem, jakiego nie widzieliśmy u nich przez cały mecz. Minuta i stuprocentowa okazja Benedyczaka, ledwo zbita przez Bielicę na korner. Rzut rożny, znowu krótki słupek, tym razem Ilków-Gołąb i 2:2.
Sandecja, która miała kontrolę meczu przez 73 minuty, wszystko roztrwoniła w tylko sobie znany sposób.
Chrobremu wystarczył jeden zryw i dwa rogi.
Końcówka to już jazda bez wytchnienia. Bombardował dobrymi wrzutkami Kozak, później nawet nieźle strzelał, a jak raz dograł Benedyczakowi na dziesiąty metr, młody musiał to strzelić, ale źle przyjął. Ale kapitalny mecz potrzebuje oryginalnej puenty i taką też dostał:
– wchodzi w 88. minucie Gabrych,
– strzela w 89. minucie Gabrych,
– piłka odbija się od Praznovskiego i wpada do siatki, tak, tego samego Praznovskiego, który dał sygnał do odrabiania strat.
3:2, w dodatku wiernie odtwarzające scenariusz meczu Chrobrego z Odrą Opole, gdzie to Chrobry prowadził 2:0, w końcówce dał sobie wbić dwa gole, by ostatecznie przeważyć szalę na swoją korzyść w ostatniej minucie. Niezły refren.
Ostatecznie wygrywa ten, który był lepszy przez większość meczu, który na zwycięstwo zasłużył, ale też który pozwolił się wziąć na widelec. Pierwszemu od miesiąca ligowemu zwycięstwu nie zagląda się jednak zbyt drobiazgowo w zęby, trzeba je szanować.
Dla Chrobrego to bardzo bolesne spotkanie, bo gonili króliczka, prawie go dogonili, pokazali też hart ducha, a jednak słabiutki bilans punktowy nie został poprawiony. I teraz pytanie…
Na czym się skupić?
Czy na tym, że ekipa Djurdjevicia wygrzebała się z dołu, a przegrała pechowo?
Czy jednak na tym, że najpierw się w ten dół wkopała, długimi minutami nie mając żadnej inicjatywy?
Sandecja Nowy Sącz – Chrobry Głogów 3:2 (2:0)
Chmiel 3, Ogorzały 44, Praznovsky 88 (samóbójcza) – Praznovsky 75, Ilków-Gołąb 80
Fot. 400mm.pl