Czasami naprawdę mocno zazdrościmy ligi Holendrom. Ich kluby nadal mniej lub bardziej dają radę w Europie, a od czasu do czasu piszą piękne historie jak Ajax w zeszłym sezonie. Do tego tamtejsze zespoły niemal w komplecie interesuje wyłącznie granie w piłkę, ekip nastawionych na murowanie bramki i kontry w zasadzie tam nie ma. Nic dziwnego, że spośród poważnych lig, Eredivisie często ma najwyższą średnią goli w Europie. Tylko w minionej kolejce padło 46 bramek, co daje średnią 5,1 na mecz! Najbardziej niesamowite rzeczy działy się w Zwolle.
Nie chodzi nam nawet o sam wynik 6:2, choć to też godne uwagi. Ważniejsze są jednak okoliczności zmieniania się tego wyniku. Goście do przerwy prowadzili 2:1. Bramkę wyrównującą dla RKC po niesamowitej bombie zdobył obrońca Melle Meulensteen. Piłka leciała z prędkością 135 km/h, co w futbolu zdarza się naprawdę rzadko. Gdyby ktoś oberwał takim pociskiem w głowę, nie mielibyśmy pewności, czy jeszcze mógłby kiedyś wybrać się na jakiś mecz. Na szczęście dla wszystkich obserwatorów strzał ten kierował się w samo okienko.
To był jednak pojedynczy błysk. W drugiej połowie dopiero zaczęło się dziać. W 56. minucie na sztucznej murawie stadionu w Zwolle zameldował się doświadczony irański napastnik Reza Ghoochannejhad (komentatorzy muszą go uwielbiać). W krajach Beneluksu jest doskonale znany, bo strzelał dużo dla Cambuur i Heerenveen, a miał też bardzo dobry okres w belgijskim St. Truiden. Istniała jednak obawa, że być może przyszedł już do PEC odcinać kupony, bo ostatnio nie za bardzo szło mu w APOEL-u Nikozja i Sydney FC. Pewnie niektórzy kibice gospodarzy mieli takie odczucia, lecz po debiucie Irańczyk z miejsca stał się ich idolem.
Dlaczego? Facet przeszedł do historii holenderskiej ekstraklasy i jako pierwszy zawodnik po wejściu z ławki, strzelił cztery gole. To nie to samo co pięć goli Roberta Lewandowskiego w dziewięć minut po wprowadzeniu do gry, ale tak czy siak mówimy o wielkim wyczynie. Ghoochannejhad ochoczo korzystał z podań kolegów lub błędów obrońców, a trzy z czterech bramek zdobył już po upływie 80. minuty. Łącznie zanotował ledwie 17 kontaktów z piłką.
Co jeszcze zabawniejsze, wejście 31-letniego Irańczyka zostało wymuszone, bo Dennis Johnsen doznał kontuzji po jednym ze starć i musiał zejść. To się nazywa zrządzenie losu!
Jeżeli futbol ma być przede wszystkim widowiskiem i rozrywką, liga holenderska jest jednym z najlepszych ucieleśnień tego założenia.