Zaczniemy sucharem najwyższych lotów: w Lubinie doszło do paradoksalnej sytuacji, bo demolka zaczęła się dopiero po pogonieniu van Daela. Ożeż kurka wodna w mordę, oni grali jak z nut! Martin Sevela, który oglądał Zagłębie z perspektywy trybun, mógł przecierać oczy i zastanawiać się: po cholerę oni mnie tu ściągają?
Nie wiemy, na ile na grę Zagłębia wpływały toksyny wytwarzane przez holenderskiego szkoleniowca pana zza biurka, ale taktycznie Paweł Karmelita pokusił się o jeden, prosty manewr. Kopacz wrócił na swoją pozycję (środek obrony), dzięki czemu Czerwiński wrócił na swoją pozycję (prawa obrona), a miejsce na skrzydle zajął Bohar. Okazało się to strzałem w dychę – Czerwiński już na skrzydle wyglądał nieźle, ale dziś zagrał prawdziwy koncert. Bramka i dwie asysty sprawiają, że mocno rzucił rękawicę w kierunku Łukasza Brozia zapraszając do wyścigu “najlepszy występ indywidualny bocznego obrońcy w sezonie”.
Nagle okazało się, że Zagłębie potrafi biegać. I to jak!
Nagle okazało się, że Zagłębie czaruje przez cały mecz. I to jak!
Nagle okazało się, że Zagłębie potrafi grać skutecznie. I to jak!
Oddajmy jednak Wiśle to, co musimy oddać – przy większości z tych bramek płocczanie zabawili się w manekin challange. Zagłębie wchodziło w ich pole karne bokami (zerowa współpraca bocznych obrońców ze skrzydłowymi), wchodziło też środkiem. Przy każdej z bramek defensorzy popełniali kardynalne błędy. Nie chcemy wchodzić w buty Radosława Sobolewskiego, ale my za karę kazalibyśmy oglądać im ten mecz co najmniej dziesięć razy. Brutalne, ale należy im się.
Pierwszy gol – strata Ambrosiewicza w środku pola, piłka trafia do Żivca, który szuka okazji do uderzenia sprzed pola karnego. Szwoch z Furmanem imitują pressing, Fojut stwierdza, że nie należy wyskakiwać do przeciwnika. Efekt? Hektar wolnego miejsca i cudowny strzał lewą nogą w okienko. Umoczeni: Ambrosiewicz, Szwoch, Fojut, Furman.
Drugi gol – Balić kompletnie odpuszczony na lewej stronie (dlaczego Merebaszwili za nim nie pobiegł?!) wrzuca piłkę w pole karne, gdzie… No zdziwicie się, był tam kompletnie odpuszczony Czerwiński (Ricardinho?!). Nieudolnie próbował go kryć Tomasik, ale nie wystarczyło. Umoczeni: Merebaszwili, Ricardinho, Stefańczyk, Tomasik.
Trzeci gol – najpierw na dupie leży w polu karnym Uryga (jak można dać objechać się na raz w polu karnym?), potem Ambrosiewicz daje sobie puścić piłkę obok nogi, gdzie… Bohar ma niemalże w polu bramkowym kilka metrów wolnej przestrzeni. Fantastyczne było to ustawienie: niby w polu karnym ludzi od cholery, a w kluczowym momencie piłkarz Zagłębia robi sobie, co chce. Umoczeni: Uryga, Ambrosiewicz, Fojut, Tomasik.
Czwarty gol – Czerwiński znów ma połacie przestrzeni wokół siebie, więc ma czas, by na spokojnie dograć wrzutkę na nos. I to robi: adresatem Slisz, który – no zdziwko – nie budzi zainteresowania rywali. Umoczeni: Michalski, Rzeźniczak, Merebaszwili.
Piąty gol – bliźniaczo podobna sytuacja. Czerwiński znów odpuszczony, wrzuca tam, gdzie trzeba, a Pakulski… No kryminał, spójrzcie sami. Umoczeni: Merebaszwili, Michalski, Stefańczyk, Szwoch.
Po takim meczu my zakopalibyśmy się pod ziemię. Wisła Płock chciała skupić się latem na ściąganiu obrońców, ściągnęła bandę parodystów. Panowie, macie uznane nazwiska, potraficie przecież dużo. Ogarnijcie się.
Zwłaszcza, że to nie tylko błędy popełniane przy bramkach. Najbardziej rozbawiła nas scenka z pierwszej połowy, gdy Starzyński jednym ruchem – jednym prostym zwodem na zamach! – okiwał w polu karnym trzech gości. Szwoch usiadł na dupie, Fojut i Uryga znaleźli się na wykroku, więc nie mogli nic zrobić. Ich szczęście, że Starzyński fatalnie przestrzelił.
Co naturalne, najciekawiej oglądało się ten mecz podczas pierwszej połowy, na którą Płock schodził już z bagażem trzech bramek. Po przerwie Zagłębiu nie chciało się specjalnie przemęczać, a i tak zapakowali jeszcze pod koniec dwie sztuki. A mogło być ich więcej, choćby Starzyński uderzył w poprzeczkę, swoje próbował zrobić Szysz (raz miał świetną sytuację, lecz piłka odskoczyła mu piłka). Zagrożenie ze strony Wisły Płock oglądaliśmy tylko raz, gdy jeszcze w pierwszej połowie z główki w słupek strzelił Kuświk.
Piłkarze Zagłębia sprawili, że chociaż przez chwilę nie będzie mówiło się o tornadzie, jakie przeszło dziś i wczoraj przez klub. Na tę chwilę wygląda na to, że Michał Żewłakow nie zrezygnuje ze swojej posady. Wszystko zmierza też do podpisu kontraktu z Martinem Sevelą. Obejrzenie dzisiejszego meczu raczej nie przeszkodziło w negocjacjach.
Fot. FotoPyK