Dwa razy czwarte miejsce w wyścigu o mistrzostwo Hiszpanii, powrót do Champions League, całkiem efektowny styl gry – Valencia CF w ostatnich kilkunastu miesiącach naprawdę mogła się z wielu względów podobać, nawet gdy wyniki poszczególnych spotkań były rozczarowujące. Klub nie jest oczywiście tak potężny jak na początku XXI wieku, ale od jakiegoś czasu wiele wskazywało na to, że Los Ches pomalutku zaczynają przypominać sobie o latach świetności i lada dzień mogą na poważnie zagrozić trójcy Barcelona – Real – Atletico. Wszystko to za sprawą kapitalnej roboty, jaką na Estadio Mestalla odwalał Marcelino García Toral, szkoleniowiec klubu. Który został dziś… zwolniony. Tuż po przerwie na mecze reprezentacji.
Gdzie tu logika, sens, rozum i godność człowieka? Ani widu, ani słychu.
Marcelino prowadził Valencię od 2017 roku. Przejął klub pogrążony w zamęcie – wszyscy pewnie jeszcze pamiętają zdumiewające eksperymenty trenerskie na Mestalla i kolejnych managerów, którzy tracili tam robotę po paru miesiącach, czy nawet tygodniach pracy. Gary Neville, Pako Ayestaran, Cesare Prandelli – niewypał za niewypałem. Wreszcie, na starcie sezonu 2017/18, za drużynę zabrał się Marcelino. Przejął klub, który wcześniej dwa razy z rzędu zakończył sezon na beznadziejnej, dwunastej pozycji w lidze. I natychmiast przywrócił Valencię na należne jej miejsce w czołówce. Dwukrotnie zajął z klubem czwartą lokatę. Mało tego – w poprzednim sezonie “Nietoperze” wygrały też Puchar Króla. Pierwsze trofeum od 2008 roku, gdy czarno-biały strój Valencii zakładali jeszcze David Villa, David Silva, Juan Mata, Ruben Baraja, Carlos Marchena, Fernando Morientes, Ever Banega czy Raul Albiol. To była naprawdę konkretna paka. Dziś Valencia też ma ciekawy skład, ale chyba nie aż tak mocny. Tym bardziej mógł cieszyć majowy triumf nad Barceloną. W lidze bywało ostatnio różnie, ale puchar to puchar. Co raz do gabloty trafi, już z niej nie zniknie.
No dobra, mamy zatem szkoleniowca, który robi dwa awanse do Ligi Mistrzów, osiąga sukces w krajowym pucharze i zaczyna dokazywać również na europejskiej arenie. O co chodzi, dlaczego trener notujący świetne wyniki zostaje wywalony na zbitą twarz w takim momencie sezonu? Już za trzy dni Valencia w ramach rozgrywek La Liga mierzy się na Camp Nou z Barceloną, za sześć dnia gra w LM z Chelsea. Co za szatański pomysł, żeby rozbijać zespół w takiej chwili?
Cóż – jest tajemnicą poliszynela, że Marcelino z pewnych względów nie był nigdy pupilkiem właściciela klubu, singapurskiego miliardera Petera Lima. Już przed startem bieżącego sezonu hiszpańskie media informowały o tym, że Lim jest niezadowolony z kierunku, jaki obrała Valencia. Wewnątrz zespołu wytworzyły się wręcz dwa obozy, które nie potrafiły wypracować kompromisowych rozwiązań w wielu spornych sytuacjach. Z jednej strony trener i dyrektor sportowy klubu, Mateu Alemany (też ma polecieć ze stołka). Ze swoimi koncepcjami, pomysłami, planami na cały zespół i rozwój konkretnych zawodników. I wyraźnym sprzeciwem wobec tego, by “góra” wtykała w te koncepcje nos. Po drugiej stronie barykady właściciel, który – nawet przebywając w Singapurze – chętnie swój nos w kompetencje trenera i dyrektora wtykał.
Lim wykłada na Valencię forsę, więc nietrudno się dziwić, że ostatecznie to jego racja musiała wylądować na wierzchu.
– Właściciel poczuł się zdradzony przez trenera i dyrektora sportowego – tłumaczy Dominik Piechota, dziennikarz Przeglądu Sportowego, specjalizujący się w zagadnieniach związanych z hiszpańskim futbolem. – Osoby bezpośrednio odpowiedzialne za ten projekt sportowy miały po prostu inne pomysły na zespół. Proponowali konkretnych piłkarzy, lecz Peter Lim nie zgadzał się na ich zatrudnienie. Do drużyny nie trafili na przykład Rafinha, czy Denis Suarez. A sam Lim chciał z kolei ściągnąć takich graczy jak Nicolas Otamendi czy Radamel Falcao, ale na to nie zgadzał się dyrektor Alemany. Wiedział, że to piłkarze ze stajni Jorge’a Mendesa i właśnie podszepty portugalskiego agenta miały skłaniać właściciela do takich planów transferowych. Inny był też pomysł Marcelino na wprowadzanie młodych zawodników. On chciał wypożyczać takich chłopaków jak Kang-in Lee czy Ferran Torres, żeby zagwarantować im regularne występy. Lim sądził, że talent tych zawodników jest na tyle duży, żeby już teraz wystawiać ich w pierwszym składzie Valencii.
– Wiele było takich spornych kwestii, gdzie te wizje trenera i właściciela się rozjeżdżały. Zresztą, po Marcelino było widać na konferencjach prasowych zdenerwowanie, rozczarowanie, irytację. Ale na każdym kroku powtarzał, że trzeba uszanować decyzje właściciela. Sumując to wszystko – decyzja o zmianie trenera tak bardzo dziwić nie może, ale moment wybrano na to po prostu absurdalny. Dlatego wszyscy są tym zszokowani, włącznie z kibicami Valencii, którzy mocno trenera wspierali – dodaje Piechota.
Jest to zaskakujące tym bardziej, że kilka miesięcy temu była szansa, by Marcelino poleciał ze stołka z uwagi – po prostu i zwyczajnie – na kryzys typowo sportowy. Valencia od początku zeszłego sezonu aż do końca lutego praktycznie nie wygrywała meczów. Zanotowała w tamtym okresie sześć ligowych zwycięstw, cztery porażki i… piętnaście remisów. Wtedy też plotkowało się o tym, że lada dzień na Mestalla pojawi się nowy szkoleniowiec, ale ostatecznie zadecydowano, że Marcelino powinien dostać kolejną szansę. Również dlatego, że trener miał naprawdę mocną pozycję w szatni, no i styl gry był znacznie lepszy od osiąganych rezultatów.
– Były gorsze momenty – przyznaje dziennikarz Przeglądu. – Marcelino rzeczywiście mógł wylecieć z pracy w styczniu tego roku. Miał długą serię remisów, prawie pobił rekord ligi hiszpańskiej. Brakowało wtedy jednak przede wszystkim szczęścia. Valencia grała dobrze, atakowała, obijała słupki i poprzeczki. Nie miała farta. Zauważyli to szefowie, dlatego nie koniec końców wycofali się z ultimatum, jakie postawiono przed szkoleniowcem. Marcelino miał zdobyć określoną liczbę punktów w przeciągu paru kolejek, nie wykonał tego zadania, ale styl gry zespołu był na tyle rokujący, że trener został na stanowisku. Potem sezon całkowicie się odwrócił i został zakończony zwycięstwem w Pucharze Króla. Dlatego, gdyby kadencję Marcelino podsumować, to on wypełnił właściwie wszystkie stojące przed nim cele. Dwa razy zajął czwarte miejsce w lidze, Valencia zawędrowała nawet do półfinału Ligi Europy. Kibice „Nietoperzy” tęsknili za skuteczną grą na wielu frontach. Marcelino był mało elastyczny taktycznie, trzymał się ulubionych nazwisk. Ale jakie to ma znaczenie, skoro stawiane przed nim cele realizował, a na koniec sezonu z postawy i wyników Valencii wszyscy byli dumni?
Co ciekawe – dla hiszpańskiego szkoleniowca to nie pierwszy taki przypadek, gdy traci on pracę w kontrowersyjnych okolicznościach, choć wykręcał z zespołem świetne wyniki. Wcześniej Marcelino zasłynął przecież jako szkoleniowiec Villarrealu, z którego w pewnym momencie uczynił czwartą siłę ligi hiszpańskiej i poważnego kandydata do triumfu w Lidze Europy 2015/16. Pracę stracił – a jakże! – po konflikcie z zarządem.
Nie jest to zatem zapewne człowiek najłatwiejszy w codziennej współpracy, ale z drugiej strony – bronią go wyniki. Jeżeli sięgnąć pamięcią jeszcze głębiej, można przypomnieć sobie bardzo ciekawy epizod Hiszpana z Racingiem Santander – szóste miejsce w La Liga w sezonie 2007/2008. To po prostu świetny fachowiec, sprawdzony w wielu klubach i na różnych frontach. Ze swoimi wadami, ale gwarantujący określone sukcesy. Zastąpić ma go natomiast Albert Celades, były piłkarz między innymi Barcelony, Realu Madryt i Celty Vigo. Bez żadnego doświadczenia w samodzielnej pracy z klubem. Jakimkolwiek, nie tylko na poziomie hiszpańskiej ekstraklasy. – Celades zupełnie nie był szykowany na to stanowisko, mówimy o kandydaturze zupełnie z zaskoczenia – tłumaczy Piechota. – To kolejny człowiek podpowiedziany Limowi przez Jorge’a Mendesa. Sam Celades nie jest akurat klientem Portugalczyka, ale reprezentuje go biznesowy partner i przyjaciel Mendesa. To jest ruch gdzieś tam przez Mendesa sterowany. Wybór jest z tego względu uzasadniony, że Celades ma spore doświadczenie w prowadzeniu hiszpańskich młodzieżówek. Zdobył między innymi srebrno na mistrzostwach w Polsce przed dwoma laty, kiedy tak błyszczał Dani Ceballos. To jest taki szkoleniowiec, który będzie chętnie stawiał na najbardziej utalentowanych młodzieżowców z Valencii. A między innymi po to dokonano podmianki na stanowisku trenera.
– Celades nigdy samodzielnie klubu nie prowadził, ale to jest człowiek, który był w wielkich szatniach – dodaje dziennikarz. – Był asystentem Julena Lopeteguiego, kiedy ten prowadził Realu Madryt. Pomagał też Fernando Hierro prowadzić reprezentację Hiszpanii podczas mundialu w Rosji. On z dużymi nazwiskami powinien obchodzić się umiejętnie, to go nie zaskoczy. Solidny, rzetelny, młody fachowiec, na pewno merytorycznie przygotowany do samodzielnej pracy. Jednak z drugiej strony, może się to okazać bez większego znaczenia.
Dlaczego? Cóż – szatnia Valencii na pewno, najdelikatniej rzecz ujmując, bez entuzjazmu przyjęła sposób, w jaki pożegnano Marcelino. Który o decyzjach podjętych w Singapurze dowiedział się ponoć najpierw od dziennikarzy, a dopiero potem dostał oficjalną wiadomość o rozstaniu. Można się z każdym trenerem rozstać, nawet z takim, który osiąga sukcesy. Ale okoliczności zwolnienia hiszpańskiego szkoleniowca “Nietoperzy” budzą naprawdę spory niesmak. – Decyzja Lima, żeby zwolnić Marcelino odbyła się po zakończeniu okna transferowego – zauważa Piechota. – Lim dobrze wie, że gdyby zdecydował się na ten krok wcześniej, wielu piłkarzy przyszłoby do niego z prośbą o zgodę na transfer do innego klubu. Celades będzie miał kłopoty, żeby przekonać do siebie szatnię, która na pewno jest oburzona sposobem rozstania z poprzednim szkoleniowcem. Podejrzewam, że zimą szykuje się na Mestalla wielki exodus.
fot. NewsPix.pl