Niby nowy Lech, ale obrazki znajome

redakcja

Autor:redakcja

01 września 2019, 20:43 • 3 min czytania

No nie rozpieszcza Lech Poznań swoich kibiców, gdy ci tłumnie stawiają się na stadionie przy Bułgarskiej. Gdy na Wisłę Płock przyszło „tylko” nieco ponad 16 tysięcy, Kolejorz rozbił gości 4-0. A gdy pękło trzydzieści tysięcy na meczu ze Śląskiem i dzisiaj, gdy na Cracovii zameldowało się ponad 25 tysi, gospodarze przegrali i – co gorsze – przegrali w złym stylu. Nie sugerujemy rzecz jasna, że to ludzie są problemem, nie chcemy też nawet myśleć o tym, że presja tych trybun wiąże piłkarzom nogi. Pijemy do czegoś innego. Ludzie, którzy byli zmęczeni tamtym „starym Lechem”, dość szybko mogą zrazić się również do nowego rozdania. 

Niby nowy Lech, ale obrazki znajome
Reklama

Lech Trałki, Gajosa i paru innych przegrywał mecze w podobny sposób. Przede wszystkim był bardzo łatwy do rozczytania. I dzisiaj na boisku wyglądało to trochę tak, jakby Michał Probierz przeczytał wszystko o przeciwniku we wczorajszej gazecie. Jego piłkarze wiedzieli, co mają robić i bez większych trudności wytrącili rywalom z rąk wszystkie atuty. Przede wszystkim tak uprzykrzyli życie dwóm lokomotywom Lecha – Jevticiowi i Tibie – że obaj zaliczyli dziś swoje najsłabsze występy w tym sezonie.

Tu leżał problem Lecha w ofensywie, panowie za mało dziś kreowali. Trzeba było się opierać na zrywach skrzydłowych. I o ile podobał nam się Puchacz, którego chęciami można by obdzielić pół składu Kolejorza, o tyle Jóźwiaka długo stać było w zasadzie tylko na jedno dobre wyłożenie piłki Gytkjaerowi, co Duńczyk efektownie spartolił.

Reklama

Gdyby jeszcze Lech dobrze bronił, to pół biedy. Ale dzisiaj w składzie miał przynajmniej dwóch parodystów w tyłach. Po pierwsze – Kostewycza. Piłkarze Pasów robili na jego stronie, co chcieli. Można było odnieść wrażenie, że nawet gdyby prawą flanką ruszył Pesković, to też zdołałby dośrodkować gdzieś na wysokości szesnastki. Poniekąd to Kostewycz zrobił z Rapy piłkarza meczu. Nie dość, że pozwalał zarówno jemu, jak i skrzydłowemu Pasów, na bardzo wiele, to jeszcze dał się łatwo Rumunowi uprzedzić przy rożnym, po którym Cracovia wyszła na prowadzenie.

Po drugie – Mickey van der Hart. Może i holenderski bramkarz nieźle gra nogami (przynajmniej takie chodzą słuchy), ale jednak przyjechał tu bronić, a nie pykać na ósemce. W bramce natomiast źle się ustawia, bardzo łatwo posadzić go na dupie i podejmuje spóźnione decyzje. Niby bez babola, ale zdecydowanie nie przekonał. Pamiętajmy też o tym, że dwa razy ratował go Satka.

Cracovia wyszła w drugiej połowie na dwubramkowe prowadzenie (choć gdyby skuteczniejsi byli Wdowiak czy Lopes, prowadziłaby wyżej), sytuację uspokoił w 68. minucie van Amersfoort. Lech odpowiedział tylko trafieniem Tomczyka w końcówce. Ten chłopak to swoisty fenomen. Gola byłby w stanie strzelić chyba nawet wtedy, gdyby wchodził na boisko 15 sekund przed końcowym gwizdkiem. Dziś zameldował się na placu w 85. minucie, a kontakt Lechowi dał ładnym strzałem cztery minuty później. Niezłą zmianę dał też Amaral (prócz asysty trafił w poprzeczkę), ale na Cracovię to było za mało. Wynik może trochę mylić – zdecydowanie za mało.

screencapture-207-154-235-120-mecz-306-2019-09-01-20_20_07

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama