Piękna to była historia. Waldemar Fornalik wyciągający drużynę z poziomu “prawie-że-spadkowicz” na półkę z mistrzostwem Polski. Zespół, który sezon wcześniej do przedostatniej kolejki bił się z Termalicą i Sandecją o byt w lidze, teraz rzucił wyzwanie Legii czy Lechii. Piast przeprowadził udany zamach na przeciętność. Problem w tym, że miesiąc miodowy skończył się bardzo szybko.
Nie chce nam się po raz setny pisać, że Piast zdobył mistrzostwo startując do sezonu z roli kopciuszka, w którego nikt nie wierzył. Wie to każdy kioskarz z Hrubieszowa, wie kucharka z Gryfic i wie listonosz ze Swarzędza. Nie jest to nic odkrywczego.
Mamy jednak taką refleksję, że Piast ten najlepszy i najważniejszy sezon w swojej historii wycisnął jak cytrynę jedynie pod względem finansowym. Jakby ktoś dwa dni po mistrzostwie pomyślał – “dobra, to jest nasz szczyt, nie powtórzymy tego w przyszłym roku, w pucharach też nie uda nam się nigdzie daleko zajść, to chociaż zróbmy coś, by w klubie zostało z tego sezonu coś więcej niż trofeum”. Twierdzimy tak, bo:
- – Piast wyraźnie podniósł ceny biletów i karnetów (i to nie o 15%, tylko w kilku kategoriach karnety podrożały ponad dwukrotnie).
- – Piast sprzedał swojego najlepszego piłkarza poprzedniego sezonu Joela Valencię.
- – Piast sprzedał swojego najlepszego wychowanka i zarazem głównego młodzieżowca Patryka Dziczka.
Druga strona medalu jest taka, że gliwiczanie po prostu padli ofiarą własnego sukcesu. Klasyka gatunku. Gdy klub notuje najlepszy sezon od lat, to siłą rzeczy przykuwa uwagę bogatych ekip zagranicznych. Wydaje się łakomym kąskiem do rozkupienia – przecież to żaden potentat, który ma na tyle silną pozycję w kraju, by krzyknąć za piłkarza zaporową cenę. Mistrzowie Polski nie mieli argumentów w zatrzymywaniu na siłę Valencii czy Dziczka. Nie mieli też szans na to, by rywalizować z Mallorcą przy walce o Aleksandara Sedlara. Sytuacja jak w greckiej tragedii – nie ma z niej dobrego wyjścia.
Wymienilibyśmy od ręki z dziesięć klubów, które po nadspodziewanie udanym sezonie były rozrywane na strzępy przez bogatszych. Problem jednak polega na tym, że Piast po pierwsze – w ogóle nie obronił się piłkarsko w pucharach, odpadając na najwcześniejszych możliwych etapach. A po drugie – że letnie ubytki uzupełnia w sposób mało ekskluzywny. Gdy widzimy doniesienia o tym, że zaraz z klubem kontrakt podpisze Patryk Tuszyński, wcześniej sprowadzony został Piotr Malarczyk, a zastępcą Dziczka ma być Sebastian Milewski, to nie wygląda nam to na podmiankę jeden do jednego, wymieniamy dwa ogniwa i jazda, znów powalczymy o puchary. Wygląda na to raczej na otrzymanie kilku ciosów nożem i tamowanie krwawienia plasterkiem z misiem i biedronką.
Jasne, wciąż w Gliwicach grają ligowi kozacy. Jorge Felix to jeden z najproduktywniejszych zawodników ligi jeśli chodzi o kreowanie szans strzeleckich, Jakub Czerwiński miały miejsce w wyjściowej jedenastce każdego klubu w Ekstraklasie, Mikkel Kirkeskov latem nie narzekał na brak zainteresowania, Frantisek Plach wciąż jest w czołówce ekstraklasowych bramkarzy. Sprowadzony Rymaniak to też gość, który w ostatnich latach raczej nie wypadał z TOP4 lig na swojej pozycji. Tom Hateley nadal może dać zespołowi bardzo dużo. Natomiast nie możemy oprzeć się wrażeniu, że latem nie wyszło poszło w Gliwicach tak, jak można byłoby zakładać.
Zamiast postawić sportowy krok naprzód, to piłkarsko kadra zanotowała dwutakt w tył. W pucharach nie ugrano kompletnie nic. Początek w lidze jest średniawy, chociaż zauważamy progres. A przecież – jakkolwiek spojrzeć – Piast to nie jest tylko jednosezonowy wystrzał. To wicemistrz Polski z 2016 roku, czwarta drużyna w sezonie 2012/13.
Ile klubów w ostatnich latach ugrało w polskiej lidze więcej?
Z zamachu na przeciętność w klubie zostało tylko (i aż!) trofeum, klubowa kasa rozrosła się wszerz i wzwyż, ale to chyba na tyle. Być może Waldemar Fornalik będzie jak David Copperfield, wyciągnie z szafy wielki, czarny kapelusz i będzie wyjmował z niego kolejne króliki. Ale casus Górnika Zabrze po pucharowym epizodzie pokazał, że choć Marcin Brosz gmerał i szperał w tym kapeluszu, to pustego i Salomon nie naleje. Nie wróżymy Piastowi powtórzenia przypadku zabrzan, raczej widzimy w nich wciąż kandydata do gry przynajmniej w górnej ósemce. Ale wciąż trudno oprzeć się wrażeniu, że – tak jak w życiu – po pięknym śnie pobudka jest bardzo trudna.
fot. 400mm.pl