Sobotnie i niedzielne mecze I ligi nie przyniosły jak dotąd wielkich emocji, ale za to kilka ciekawych historii. Mariusz Rumak nie spełnił danego mu przez klub ultimatum i stracił pracę, Łukasz Sierpina po raz kolejny udowodnił swoją klasę na tym poziomie rozgrywkowym, Michał Brański nie doczekał się wybitnego meczu Stomilu, a Szymon Pawłowski tego, że jego piękna bramka przyniesie jakiekolwiek efekty w postaci punktów. GKS Tychy zwyciężył z Zagłębiem Sosnowiec strącając spadkowicza w odmęty dolnej połówki tabeli. Dla GKS-u to było pierwsze wyjazdowe zwycięstwo od… 24 kwietnia.
Patrząc na poczynania Łukasza Sierpiny w barwach Podbeskidzia Bielsko-Biała, chciałoby się powiedzieć, że jaka liga, taki Arjen Robben. Zachowując wszelkie racjonalne proporcje. Obaj maniakalnie wręcz lewonożni, obaj lubujący się w dośrodkowaniach i ścięciach do środka, obaj wchodzący w swój najlepszy moment w karierze tuż po trzydziestym roku życia. I oczywiście polska wersja egoistycznego Holendra jest znacznie uboższa, wiele razy mniej spektakularna i dużo toporniejsza, ale urodzony w Złotoryi skrzydłowy, choć wielkim wirtuozem nie jest, na warunki I ligi jest po prostu kozakiem.
W Ekstraklasie nigdy specjalnie się niczym nie wyróżniał. Klasyczny walczak i przeciętniak, który biegał wzdłuż linii bocznej na całej długości boiska, wspomagając bocznego obrońcę swojej drużyny, ale naprawdę nie sposób powiedzieć o nim nic więcej dobrego. Bez statystyk, chaotyczny, nieokiełznany, słaby technicznie i pasujący tylko do charakternej ekipy Korony Kielce. Wszędzie indziej wymagano by od skrzydłowego więcej jakości, więc nigdy dłużej nie zadomowił się na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
W ten sposób 31-letni skrzydłowy ze Złotoryi trafił do Podbeskidzia, gdzie znalazł swoje miejsce na ziemi. W trzy sezony wyrobił sobie na tyle mocną pozycję, że przez ten czas mianowano go kapitanem, rozegrał wiele niezłych spotkań, idealnie wpasowując się w reali zaplecza polskiej Ekstraklasy.
– Za ten klub oddaję całe serce, może dzięki temu gram tak często. Jestem typem walczaka, a w I lidze bez tego nic nie wskórasz. Musisz zasuwać non stop, a oprócz tego posiadać określone umiejętności piłkarskie. Ciężką pracą można na zapleczu ekstraklasy zrobić naprawdę dobry wynik – charakteryzował swój sposób myślenia w rozmowie z Łączy nas Piłka.
Nie można odmówić mu racji i słowności, bo gra właśnie w ten sposób. Ani przez sekundę się nie zatrzymuje, pracuje w odbiorze i nieustannie sprawia zagrożenie pod bramką przeciwników swojego klubu. Potrafi celnie dośrodkować, przewidzieć ruch obrońców, wygrać pojedynek biegowy. I z tego wszystkiego korzysta jego zespół. W minionym sezonie zdobył osiem goli i dołożył pięć asyst, a w tym już po pierwszych sześciu kolejkach ma na koncie trzy podania zakończone celnym strzałem swojego kolegi.
Mecz z Olimpią Grudziądz był jego popisem. Jakkolwiek to brzmi. Lider Podbeskidzia był wszędobylski. Wygrywał większość starć z defensorami gości, kręcił nimi, nieustannie znajdował się pod grą i to zaowocowało dwoma bramkami. Przy pierwszej popisał się świetną centrą z rzutu różnego wprost na główkę Aleksandra Komora, a przy drugiej wywalczył pozycję na skrzydle, dośrodkował, a tam przez niefrasobliwe zachowanie defensywy Olimpii, piłka trafiła pod nogi Tomasza Nowaka, który podwyższył prowadzanie gospodarzy.
Podobnych sytuacji, wykreowanych przez Sierpinę, było jeszcze kilka, więc stanowczo należy uznać go za zawodnika meczu.
Szkoda tylko, że oznacza to, iż w polskiej I lidze dalej dominuje kult pewnego rodzaju prostoty. Bo faktycznie tempo gry przez całe spotkanie było szarpane, nerwowe, a oba zespoły prezentowały nonszalancki i niedokładny futbol. Swoje, w barwach Olimpii, zrobić próbowali Omran Haydray i Tiago Alves, ale na ich jedno błyskotliwe zagranie, przypadało kilka katastrofalnych. I choć posiadają zdolności techniczne, nie biegają ze wzrokiem wlepionym w murawę, to ani jeden, ani drugi na razie ligi nie podbiją.
Reszta drużyny z Bielska-Białej nie zaimponowała. Kilka groźnych sytuacji wybronił doświadczony Martin Polacek, ale poza nim jakości w zespole Krzysztofa Brede jest jak na lekarstwo. Kornel Osyra jest nieobliczalny nawet dla siebie, Aleksander Komor, mimo dzisiejszej bramki, nie wychodzi poza sufit zwykłego przeciętnego polskiego stopera ze wszystkimi jego zaletami i wadami, zagrania Tomasza Nowaka znają wszyscy od lat, a Karol Danielak choć kilka kolejek temu był w stanie zaliczyć hat-tricka, to zdaje się, że to mogła być jednorazowa hossa, a on sam wraca do swojej codzienności i bezbarwności.
I tak, to są rozgrywki, w których błyszczy się Łukasz Sierpina, który nigdy nie zrobił i najprawdopodobniej już nie zrobi furory w poważniejszym futbolu.
Podbeskidzie Bielsko-Białą 2:1 Olimpia Grudziądz
Aleksander Komor 14′, Tomasz Nowak 54′ – Jakub Łukowski 80′
***
Nowy właściciel Stomila Olsztyn, Michał Brański, deklarował, że na mecz swojej drużyny czeka z dużą niecierpliwością i ciarkami oczekiwania na plecach. On, chcąc postawić klub na nogi, w swoje działania wkłada naprawdę dużo energii i trzeba to docenić.
Niestety, trafił na zespół bardzo przeciętny. Klasycznego ligowego średniaka, który nie porywa swoją grą i choć oglądający całe spotkanie z perspektywy Włoch, Brański mógł odczuwać jakieś emocje, to kibice klubu, którzy pojechali za swoim zespołem do Głogowa, już raczej nie. Skończyło się na bezbarwnym 0:0, a nie zdobyć gola w starciu z Chrobrym to jest jednak spora sztuka.
Chrobry Głogów 0:0 Stomil Olsztyn
***
Inna, mniej spokojna atmosfera panuje w Opolu, gdzie w poprzednim tygodniu doszło do trzęsienia ziemi.
– Zarząd Klubu Odra Opole podjął decyzję, że w przypadku braku zwycięstwa w najbliższym meczu z Radomiakiem oraz niezdobycia 4 punktów w kolejnych dwóch meczach, kontrakt z trenerem zostanie rozwiązany – komunikat takiej treści pojawił się na stronie klubu i w polskim światku zawrzało.
Pozycja Mariusza Rumaka zawisła na włosku. Do tego bardzo cienkim. Ultimatim z trzema punktami w jednym meczu i czterema w dwóch kolejnych, brzmiało groźnie i wydawało się ciężkie do zrealizowania dla słabiutkiej ekipy byłego szkoleniowca Lecha Poznań. Tym samym cała piłkarska ojczyzna śledziła wynik meczu Odry z Radomiakiem. Rumak musiał zdobyć punkty. Niezależnie, w jakim stylu – musiał. Wyszło – słabo. Bezbramkowy remis oznacza jeden punkt, czyli aktualnie 42-letni szkoleniowiec wyszedł poza margines i stracił pracę.
A w ten sposób monologował na konferencji prasowej:
Odra Opole 0:0 Radomiak Radom
***
No i pora na danie główne, jeżeli chodzi o ten dynamiczny raport z pierwszoligowych boisk. Niedzielne popołudnie przyniosło nam mecz rodem z najdalszych urzeczywistnień słynnej niedzieli Piotra Ćwielonga. Pogoda wyraźnie nie sprzyjała grze w piłce, a przez całą pierwszą połowę równie ciekawe, jak wydarzenia na boisku, były sposoby zawodników na nawadnianie swoich organizmów. Czyli w skrócie: długo nie działo się nic ciekawego.
Do momentu, kiedy do akcji wkroczył Tomasz Hołota, a to postać o tyle ciekawa, że doświadczony pomocnik do Zagłębia Sosnowiec dołączył dwa dni temu.
– Jestem teraz w Zagłębiu, gdzie będę miał szansę odbudować się piłkarsko. W styczniu miałem wyciętą przepukliną dyskową, ale już dawno jest po problemie. Teraz chciałbym wrócić do poważnej gry i pomóc Zagłębiu w realizacji celu, jakim jest powrót do Ekstraklasy – mówił w rozmowie z oficjalną stronę klubową.
Sam chyba jednak nie spodziewał się, że swoją przygodę na południu Polski zacznie z takim przytupem, bowiem już po trzydziestu minutach meczu zapisał się w protokole meczowym, jako strzelec gola. Problem w tym, że po niewłaściwej stronie i GKS Tychy znalazł się na prowadzeniu.
Tempo gry nie powalało na kolana, choć uczciwie trzeba przyznać, że w drugiej połowie piłkarze obu zespołów wyglądali nieco energiczniej. Po stronie gospodarzy prym wiódł przede wszystkim Szymon Pawłowski, który z brodą przypominającą tą, jaką potrafi zapuścić sobie Leo Messi, w warunkach I ligi niekiedy przypomina Argentyńczyka… Dobrze, przesadziliśmy, bardzo rzadko przypomina, ale kilka akcji z tego meczu spokojnie można wpisać mu w kompilacje najbardziej błyskotliwych zagrań kariery. Tak jak i bramkę wyrównującą, kiedy to pięknym strzałem w okienko pokonał Konrada Jałochę.
Sosnowiczanom brakowało dziś jednak szczęścia i koncentracji. Choć GKS Tychy prezentował się bardzo przeciętnie i chaotycznie, to był zwyczajnie skuteczniejszy, a w konsekwencji zanim ekipa Mroczkowskiego zdążyła się otrząsnąć po pięknym trafieniu Pawłowskiego, było już 1:2, bo Mateusz Piątkowski wykorzystał błędy w kryciu stoperów Zagłębia.
Zagłębie Sosnowiec 1:2 GKS Tychy
Szymon Pawłowski 55′ – Tomasz Hołota (sam.) 35′, Mateusz Piątkowski 58′
***
Dobra, to chyba na razie tyle z boisk I ligi, bo porównaliśmy już Łukasza Sierpinę do Arjena Robbena i Szymona Pawłowskiego do Leo Messiego. Co robi z ludźmi polska ligowa młócka…
Fot. Michał Chwieduk/400mm