Jeśli ktokolwiek liczył, że w Warszawie rozstrzygną się losy dwumeczu, że szala choć trochę przesunie się na którąś ze stron – nic z tego. Ani Rangersi nie okazali się zespołem na miarę swojej marki, ani Legia niespecjalnie potrafiła (chciała?) to wykorzystać. Mecz wyglądał jak, jakby obaj trenerzy przed wyjściem na boisku tonowali zapędy swoich piłkarzy.
Gerrard mniej więcej tak: panowie, na spoko ogolimy ich u siebie, tu poproszę o 0:0 bez żadnego smrodu.
Vuković: panowie, zapierdalać, nie dajmy sobie strzelić gola, zapierdalać, 0:0 to przed rewanżem też dobry wynik.
Mecz nie mógł się podobać, ale rezultat koniec końców jest dla Legii w miarę korzystny. Teoretycznie nawet lepszy, bo do awansu do Ligi Europy wystarczy jej bramkowy remis w spotkaniu wyjazdowym. Czy może do niego dojść? Wnioskując po tym, co dziś zobaczyliśmy – jak najbardziej. Rangersi okazali się… No tacy nijacy. Mieli przewagę optyczną, prowadzili grę, dominowali w środku pola, ale to Legia stworzyła sobie lepsze sytuacje.
Choć tych było jak na lekarstwo. Mecz otworzył się tylko na moment, jakoś chwilę po 60. minucie, gdy najpierw Szkoci uderzyli po rogu (niecelnie), chwilę potem przed strzelecką okazją znalazł się Kulenović (zablokowany – no a jakże), a w odwecie oko w oko z Majeckim stanął Morelos (świetne wyjście bramkarza, ale i kąt był dość ostry). Poza tym widzieliśmy pojedyncze – za przeproszeniem – pierdy. A to pierdnął Ojo, uderzając główką obok bramki po szybkim ataku Rangersów. A to Kulenović, który dostał świetną piłkę w pole karne, ale nie potrafił jej przyjąć. A to Cafu czy Vesović, którzy strzelali z ostrego kąta po wbiegnięciu pole karne. A to Lewczuk, który po rogu próbował trzykrotnie. A to Katić głową po rogu. A to Morelos mizernym strzałem sprzed pola karnego.
Jakieś akcje były, coś tam do skrótu się wytnie, ale generalnie to mecz, przed którym postronny widz ucieka jak najdalej. Legia mogła podobać się w defensywie. Lewczuk rozegrał chyba najlepszy mecz od powrotu do Polski – asekurował, walczył, przechwytywał piłkę. Na swoim poziomie zagrali pozostali piłkarze z bloku obronnego – Stolarski, Rocha i Jędrzejczyk. Widać było, że legioniści wiedzą, jak chcą bronić, mają na to siły i nie brakuje im konsekwencji. Za to naprawdę duży plus.
Ale z przodu nie wydarzyło się praktycznie nic. Najaktywniejszymi zawodnikami byli Chaos, Strata i Walka. Można być zadowolonym z wyniku 0:0, ale trzeba też mieć niedosyt – Rangersi byli spokojnie do ukłucia, dało się im wsadzić dziś przynajmniej jedną bramkę. Kulenović – jak to ma w zwyczaju – może i walczył w destrukcji, ale z przodu nie zrobił nic. Jedno, wielkie zero. Oczywiście dograł mecz do końca, na jego miejsce w pewnym momencie miał wejść Carlitos, ale Vuković cofnął jego zmianę. Jeśli Legia ma strzelić coś w Szkocji, proponujemy jednak posłanie do boju napastnika ofensywnego.
Ale tak ogólnie należy ocenić Legię pozytywnie. Nie spodziewaliśmy się, że aż tak solidnie się zaprezentuje, zwłaszcza, że mamy jeszcze w pamięci szalone starcia z amatorami, których przejście – patrząc na przebieg meczów – wcale nie było takie oczywiste. Wygląda na to, że im poważniejszy rywal, tym bardziej mobilizuje się warszawska drużyna. Z Rangersami zagrała obiecująco. No i fakty są następujące: to siódmy mecz Legii w eliminacjach, siódmy na zero z tyłu.
Wierzymy, że za tydzień uda się utrzymać tę passę i jeszcze dołożyć coś z przodu. Może i przed rewanżem w gaciach Szkotów nie znajdzie się element kupy, ale z pewnością po takim przywitaniu podejdą do legionistów z należytym respektem.
Legia Warszawa – Glasgow Rangers 0:0
Fot. FotoPyK