Pamiętacie Mateusza Cichockiego? Jasne, że pamiętacie. Miał być obrońcą Legii na lata, który wrośnie w krajobraz stadionu przy Łazienkowskiej tak mocno, jak charakterystyczny głos wieloletniego spikera tego klubu, a skończyło się sporym rozczarowaniem. Gdzie nie próbował swoich sił – czy to w Ruchu, czy to w Zagłębiu Sosnowiec – tam zawodził i pozostawiał po sobie spaloną ziemię. Teraz na jego usługi nabrał się Radomiak i – no nie zgadniecie! – Cichocki zawalił “Zielonym” mecz.
Podał rękę rywalom, gdy ci znajdowali się na deskach, albo byli tych desek bardzo bliscy. Nim przejdziemy do tego, co pokazał w 55. minucie, skupmy się na wcześniejszej postawie GKS-u Jastrzębie.
A właściwie na jej braku.
Rzadkiej urody występ tego zespołu oglądaliśmy do tego momentu w Radomiu, bo też rzadko zdarza się, żeby nawet na poziomie pierwszej ligi trafił się taki paździerz w wykonaniu jednej ekipy. Paździerz, dodajmy, wypruty z jakichkolwiek ciekawych akcji i dobrych sytuacji przyjezdnych. Można mówić, że przecież próbowali, że mieli kilka rzutów rożnych, że jakimś tam mocnym uderzeniem popisał się Wróbel, jednak wolelibyśmy, żeby uderzenie było słabsze, ale niekoniecznie wylądowało w Warszawie. Generalnie nic nie powie nam o postawie tej drużyny więcej niż słowa komentatorów z końcówki pierwszej połowy: “Nie ukrywamy, że spodziewaliśmy się troszeczkę więcej. Albo nawet dużo więcej”.
Żebyśmy nie byli gołosłowni. Wymieńmy sobie wszystkie groźniejsze (no dobra, po prostu wszystkie) sytuacje gości do 55. minuty.
– Strzał Wróbla głową po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Nawet przez chwilę nie było większego zagrożenia.
I cyk, już. Koniec. Naprawdę – oglądając GKS, zastanawialiśmy się, czy jest tam coś, co dziś funkcjonuje sprawnie. Trener Jarosław Skrobacz zaznaczał przed meczem, że problemem jego zespołu były przede wszystkim wrzutki, a dokładniej – niewykorzystywanie dośrodkowań. Tutaj nie było ich w ogóle. Pojawiały się zagrania w boczne strefy, jasne, ale kończyły się na defensywie rywali.
Rywali, którzy – trzeba przyznać – zdominowali przebieg pierwszej połowy. Przycisnęli od samego początku, z każdą kolejną minutą zarysowując swoją przewagę, która przekładała się na stwarzane sytuacje. Dwa razy, w tym raz groźnie, próbował Makowski. Z pięć prób podjął Leandro, my zapamiętamy mu przede wszystkim nawinięcie obrońcy i groźny strzał z linii bocznej pola karnego. W końcu – a mówimy o końcówce pierwszej odsłony – Radomiak swoją przewagę, po koronkowej akcji w granicach pola karnego, potwierdził trafieniem. Trzy-cztery szybkie zagrania, wprowadzenie piłki w szesnastkę i wykończenie Nowaka, który wyskoczył zza pleców obrońców i huknął pod ladę.
Gol z przebiegu gry był jak najbardziej zasłużony.
Ale później do akcji wkroczył Cichocki.
Jeszcze raz – 55. minuta. Punkt zwrotny. Kilkukrotnie przydarzyło się w tym sezonie drużynie Dariusza Banasika tracić głupie bramki, ale ta? Podanie z koła środkowego przeszyło pół drużyny Radomiaka, na czele z całą czwórką defensorów i gościem, który odegrał w tym wszystkim najważniejszą rolę. Cichocki postanowił wykonać wślizg, ale oczywiście nie trafił w piłkę, którą przyjął Adamek i z zimną krwią wykorzystał swoją sytuację.
Defensywny kabaret, który obudził zawodników GKS-u. Ci szybko stworzyli sobie jeszcze dwie dobre sytuacje, a w końcu nawet objęli prowadzenie, gdy precyzyjnym strzałem z okolic linii pola karnego popisał się Tront. I gdyby nie głupi błąd obrońcy gości – zagranie ręką w polu karnym i jedenastka dla Radomiaka – jastrzębianie wywieźliby z Radomia trzy punkty.
A tak? Pozostaje niedosyt, choć – będąc uczciwym – remis wydaje się wynikiem jak najbardziej sprawiedliwym. Choć pewnie gdyby nie Cichocki, Radomiak cieszyłby się z przełamania po dwóch porażkach z rzędu.
Radomiak – GKS Jastrzębie 2:2
1:0 Nowak 37′
1:1 Adamek 55′
1:2 Tront 72′
2:2 Mikita 75′
***
Zafrasowana, mocno zaniepokojona mina Tomasza Kafarskiego w idealny sposób komponowała z dzisiejszą postawą Sandecji Nowy Sącz. Z drużyną, która – szczególnie w pierwszej połowie – nie radziła sobie z rozgrywaniem piłki, gdy Stomil cofał się do głębokiej defensywy, co robił zresztą regularnie. Grała topornie, nudno, schematycznie. Bez jakiegokolwiek elementu zaskoczenia i ze sporą nieporadnością przy rozgrywaniu piłki. A Stomil? Stomil, cóż, cofnął się do głębokiej defensywy, umiejętnie przejmował piłki i skupiał się na kontrach. I właśnie jednak z nich – na samym początku spotkania – przyniosła skutek, gdy świetną, mocną wrzutką popisał się Siemaszko, a akcję głową wykończył Sobczak.
Olsztynianie koniec końców dowieźli prowadzenie do końca, mieli jeszcze nawet jedną świetną sytuację – Siemaszko! – ale i rywale zaczęli dochodzić do głosu. Więcej: wykreowali sobie wyśmienitą sytuację. Tak, wyśmienitą. Po strzale z dystansu Skiba wybił piłkę przed siebie, ta trafiła na trzeci czy czwarty metr do byłego gracza Stomilu, Dominika Kuna, który miał przed sobą pustą bramkę.
No tak. I spektakularnie spudłował.
Próbowali jeszcze Danek czy Flis, ale wszystko na nic. Tym samym Stomil wygrał trzeci mecz z rzędu, udowadniając, że wszystko w tym klubie – jeszcze niedawno trapionym przecież tak ogromnymi problemami organizacyjnymi – zmierza we właściwym kierunku. Duma Warmii złapała stabilizację, poprawiła sytuację finansową i krok po kroku stara się realizować postawiony przez Michała Brańskiego cel. A ten brzmi – próba ataku na Ekstraklasę w ciągu trzech-czterech lat.
Stomil – Sandecja 1:0
1:0 Sobczak 7′
***
Co tam jeszcze ciekawego? Piątką porażkę z rzędu zaliczył z Chrobrym Głogów Ivana Djurdjevicia, który – jak tak dalej pójdzie – nie dotrwa do pucharowego meczu z poznańskim Lechem. Głogowianie dostali dziś pięć bramek, zresztą już drugi raz w tym sezonie. Nie lepiej radzi sobie inny były trener poznaniaków, Mariusz Rumak. Bilans jego Odry Opole? Pięć meczów, jeden punkt.
WSZYSTKIE WYNIKI:
Radomiak – GKS Jastrzębie 2:2
Stomil – Sandecja 1:0
Warta – Podbeskidzie 2:1
GKS Bełchatów – Odra 1:0
Olimpia – Wigry 1:2
Puszcza – Zagłębie 0:2
GKS Tychy – Chrobry 5:1
Chojniczanka – Miedź 0:3
Termalika – Stal 1:2
Fot. Newspix.pl