10 grudnia 2016 roku. Piotr Wlazło ten jeden dzień mógłby zapamiętać do końca życia. Wtedy to zaszokował całą piłkarską Polskę, bo choć przez lata kojarzyło go niewielu, a on sam był typowym ligowym wyrobnikiem, to w meczu przeciwko Ruchowi Chorzów strzelił spektakularnego hat-tricka. I już nikt nie mógł przejść obok niego obojętnie.
Minęły trzy lata, zawrotnej kariery nie zrobił, ale dalej utrzymuje się na przyzwoitym piłkarskim poziomie. W rozmowie z nami opowiada o tamtym wyczynie, współpracy z Dominikiem Furmanem, Ireneuszem Mamrotem, problematycznej sytuacji w Jagiellonii Białystok, warunkach w Niecieczy i możliwości powrotu do Ekstraklasy.
***
Często wspominasz 10 grudnia 2016 roku?
Wiesz, niby strzeliłem trzy bramki, niby zagrałem mecz życia, niby przez jeden dzień całe polskie środowisko piłkarskie o mnie mówiło, ale naprawdę nie mam tego dnia jakoś specjalnie zaznaczonego w kalendarzu. A teoretycznie mógłbym nawet sobie to zapisać i co roku w ten dzień organizować na przykład wielkie oglądanie hat-tricka z Ruchem Chorzów. Zupełnie jednak tak do tego nie podchodzę.
Wszyscy byli wtedy w szoku.
Sam się nie spodziewałem, że zagram taki mecz. Szaleństwo, moje pierwsze trafienia w Ekstraklasie zdecydowały o wygranej w szalonym 4:3. A ten jeden gol – palce lizać. Taki strzał wychodzi raz na kilka lat. Po wszystkim siedziałem w szatni i nie mogłem uwierzyć. Długo to do mnie docierało. Wow, zrobiłem coś szalonego. Odpaliłem telefon, patrzę, a tam setka różnych powiadomień. Wszystkie z gratulacjami. To było miłe, ale strasznie ulotne. Po chwili nikt, włącznie ze mną, już o tym nie pamiętał. Teraz zostaje tylko wspomnienie i nieprzypadkowo mówię ,,tylko’’, bo tak jak ludzie czasami skojarzą moje nazwisko z tym wyczynem, tak ja bardzo rzadko to przeżywam.
To był najlepszy okres w twojej karierze.
Pierwszy sezon w Ekstraklasie miałem naprawdę całkiem niezły, więc chyba nie można powiedzieć, że byłem piłkarzem jednego meczu. W Płocku mieliśmy zgraną, ułożoną i doświadczoną ekipę, której celem było utrzymanie. Udało się, ale ciekawe, co by było, gdybyśmy takim samym składem grali w kolejnym sezonie. Niestety, sporo osób poodchodziło. W tym ja (śmiech).
Byłem z siebie dumny. Udało mi się rozegrać naprawdę niezły sezon, a przyznam, że trochę obawiałem się tego przeskoku do elity. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie, choć początkowo było ciężko, bo w środku pola mieliśmy mocną rywalizację. W kadrze byli chociażby Dominik Furman czy Siergiej Kriwiec. Naprawdę uznane nazwiska, więc była obawa, że będę miał kłopoty z regularną grą. I faktycznie, kilka pierwszych kolejek przesiedziałem na ławce, pojawiła się możliwość wypożyczenia do Podbeskidzia Bielsko-Biała. Dzwonił nawet do mnie trener Dźwigała, ale ostatecznie zostałem, dostałem szansę i wypaliło. Od tego momentu wywalczyłem sobie miejsce w składzie, grałem regularnie, strzeliłem siedem goli, zaliczyłem pięć asyst i jakoś zapisałem się w tej lidze.
Dobrze współpracowało się z Dominikiem Furmanem?
Jest ode mnie młodszy, ale już wtedy miał dużo większe doświadczenie i ja nigdy nie miałem problemu z tym, żeby pokornie uczyć się od kogoś, kto widział i wie więcej ode mnie. Czerpałem z jego boiskowej inteligencji, z jego wskazówek, wiele pomógł mi w organizacji mojej gry. I wiesz co, ludzie mówili różne rzeczy, że ma taki czy inny wpływ na decyzje poza boiskiem, ale dla mnie nigdy to nie było ważne. Ja tego nie rozpatrywałem, dla mnie istotne było to, że wychodził ze mną na boisko i nie mogłem powiedzieć na niego ani jednego złego słowa. A nawet wprost przeciwnie. Tylko pozytywnie go wspominam.
Nie było trochę tak, że po tym pierwszym dobrym sezonie w Płocku za bardzo uwierzyłeś w swoje możliwości i niepotrzebnie przyjąłeś propozycję od Jagiellonii, która wiązała się z wyższymi aspiracjami, a nawet walką o mistrzostwo Polski?
Nie musiałem odchodzić z Płocka, bo dopiero co przedłużyłem umowę z Wisłą, ale chciałem spróbować czegoś nowego. Rodzina się zgodziła i przyjęliśmy ofertę. Jagiellonia była lepszym zespołem, mogłem przypuszczać, że wobec odejścia Jacka Góralskiego do Bułgarii, dostanę sporo szans na grę, więc nawet przez chwilę nie zastanawiałem się, czy warto ryzykować.
Ale w Białymstoku wcale nie wszystko poszło tak śpiewająco.
W pierwszym sezonie grałem dosyć często. Wystawiano mnie w pierwszym składzie, a do tego pozytywnie wspominam Ireneusza Mamrota, bo to trener z wizją, swoim stylem, pomysłem, absolutnie nie nadpobudliwy i impulsywny, choć tak się o nim w pewnym momencie mówiło. Bardzo rozwinąłem się pod jego okiem.
A to ciekawe, bo wydaje się, że mając te dwadzieścia siedem czy osiem lat nie jest łatwo zmienić nawyki, których człowiek uczył się przez całe życie.
Mam całkiem inne zdanie. Nie sądzę, że kiedykolwiek byłem na tyle zmanierowanym piłkarzem, że nie byłbym w stanie uczyć się i zmieniać przez całą karierę. Może to też jest spowodowane tym, że występuję na takiej pozycji, że wymagane jest ode mnie wszystko. I obrona, i podawanie, i strzelanie, i walka w środku pola. Tym lepiej, że w mojej karierze trafiłem na naprawdę wielu trenerów, od których mogłem się zwyczajnie uczyć.
Dlaczego więc w Jagiellonii nie wyszło?
Powstało trochę nieporozumień na linii trener-zarząd i tak naprawdę nikt szczerze nie zakomunikował mi, czy będę tej drużynie potrzebny, czy też wprost przeciwnie i powinienem już teraz szukać sobie nowego pracodawcy. Byłem tym trochę skonfundowany i nie wiedziałem, co mam ze sobą począć.
Po prostu cię nie chcieli, ale nie potrafili tego przekazać.
Jedni chcieli, a drudzy nie chcieli. Decyzję ostatecznie musiałem podjąć sam. Nie chciałem się męczyć. Szkoda tylko, że tak późno rozwiązałem kontrakt, bo właściwie to był ostatni dzień okienka transferowego i nie mogłem sobie znaleźć klubu w Ekstraklasie. Musiałem zejść ligę niżej.
Nie kusiło, żeby wypełnić ten dwuletni jeszcze kontrakt w Jagiellonii?
Kusiło bardzo i robiłem wszystko, żeby móc tam zostać i grać.
I pojawiły się oskarżenia, że właśnie mimo tego, że nie miałeś wielkich szans na grę, to i tak przez wzgląd na umowę, będziesz sobie spokojnie przez kilkaset kolejnych dni siedział w Białymstoku. Nawet kosztem gry.
Mogłem pobierać pensję i nic nie robić. Miałem dobre warunki finansowe, a piłka polega też na tym, żeby zarabiać, ale przede wszystkim chodzi o to, żeby rozwijać się piłkarsko. Lubię regularnie grać, to moja pasja, jestem charakterny, nie biorę wszystkiego lepszego, co mi się nawinie, nikogo nie chcę wykorzystywać, mam swoje ambicje i nie brałem pod uwagę, żeby dwa lata przesiedzieć na wysokim kontrakcie bez szans na jakiekolwiek występy. To by było śmieszne. Nie zamierzałem tylko oglądać, jak chłopaki biegają po boisku.
Do końca bardzo długo liczyłem, że jeszcze dostanę okazję na pokazanie swoich umiejętności w Jagiellonii. Do ostatniej chwili wszystko się wahało, nie chcę też mówić całej prawdy, bo uważam, że to całkowicie zbędne, ale wyszło tak, jak wyszło.
W konsekwencji zaliczyłeś wygodne lądowanie w Niecieczy.
Przekonał mnie przede wszystkim trener Kaczmarek, z którym wcześniej długo współpracowałem i zaproponował dobrą ofertę w bardzo dobrym miejscu. Nie mogłem odmówić. Szukałem stabilizacji, chciałem podpisać dłuższy kontrakt, a jedyna propozycja z Ekstraklasy, którą dostałem gwarantowała mi raptem ośmiomiesięczną umowę.
O Niecieczy pokutuje taka opinia, że to wieś, ktoś mógłby się przestraszyć, ale oni dopiero byli w Ekstraklasie, a od tego czasu ten klub bardzo się rozwinął. Warunki są na najwyższym poziomie. Świetna baza, dwa normalne boiska, jedno sztuczne, oświetlenie, organizacja. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Poza tym wszyscy mieszkamy w Tarnowie, czyli w większej miejscowości, stamtąd mamy komfortowy dojazd do Niecieczy, więc właściwie wszystko nam odpowiada.
Też znajduję się w dobrym miejscu w swojej karierze. Niczego mi nie brakuje. Mogę liczyć na zaufanie i stabilizację, regularną grę, określoną pozycję w zespole. Oczywiście, można byłoby myśleć, że nie tak dawno zostawałem wicemistrzem Polski w barwach Jagiellonii, a teraz gram gdzieś w I lidze i nie ma co mydlić oczu – to był dla mnie cios, po którym musiałem się otrząsnąć, ale w piłce nie można niczego przewidzieć. Teraz jestem w zespole, w którym mamy wysoko postawione cele, a ja też nie jestem jeszcze na tyle stary, żeby nie móc się ruszać tak, jak dawniej (śmiech).
Czyli tylko grać o awans.
Początek mamy niezły, właściciele zbudowali silną ekipę, zatrudnili naszego specjalistę od awansów, Piotra Mandrysza i naprawdę jest szansa na coś fajnego. Tym bardziej, że w tym roku trochę zmieniły się przepisy i aż sześć drużyn będzie miało szansę na awans. Nie ukrywam jednak, że z takim zapleczem, jaki posiadamy, nie możemy patrzeć na inne zespoły. Pozostaje nam tylko walka o pierwsze miejsce i Ekstraklasę.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. newspix.pl