Warto było dziś przyjść na Łazienkowską. Warto było też sięgnąć po pilot i zatrzymać się na meczu Legii. Może nie było to najciekawsze widowisko tego tygodnia, może długimi momentami przypominało akwarium z rybkami, ale to zobaczyliśmy przed pierwszym gwizdkiem – coś wspaniałego. Pełna minuta ciszy, cztery zwrotki hymnu, powstańcza kotwica od Żylety. Takie obrazki zostają w pamięci. Za kilka tygodni nikt nie będzie pamiętał, że Lewczuk strzelił samobója, a Legia w starciu z Górnikiem nie zdobyła trzech punktów.
Przeczuwaliśmy, że skończy się remisem. Nikt normalny nie zakładał powtórki z Celticu. Górnik zagrał odważnie. Legia dała odpocząć najlepszym. To nie był jej najlepszy mecz, ale z drugiej strony, nie ma też, co dramatyzować. Fajnie było zobaczyć jak młody Kalinkowski odbiera piłki Sobolewskiemu. Miło, że w końcu debiutuje Moneta. Gdyby Piech dołożył do tego lepszą skuteczność, być może mówilibyśmy dziś o zwycięstwie.
No właśnie, Piech… Czasem mieliśmy wrażenie, że cała taktyka Legii to laga w jego kierunku. Słabo grał Pinto. Ojaama jak zwykle nie myślał. Moglibyśmy teraz długo narzekać, ale to taki dzień, że nie ma co. Rotacja, punkty dzielone na połowę. Ot, mecz jakich wiele. Do tego warto pochwalić Górnika, który widział, że ma przed sobą słabą Legię i nie bał się zaatakować. Śmieszy nas trochę Kuciak, który po każdej straconej bramki krzyczy, macha łapami, jakby chciał przerzucić winę na innych. A to przecież on zawalił dziś pierwszego gola.
Ma coś Legia w sobie, że w tym sezonie traci bramki jako pierwsza. W środę udało się jej odpowiedzieć w najlepszy z możliwych sposobów. Dzisiaj dopiero w drugiej połowie lekko się rozruszała, gola strzelił Sagan, ale to by było na tyle. Nie było na boisku Radovicia. Nikt inny nie potrafił wziąć spraw w swoje ręce. Ale czy to takie ważne? Najpiękniej było dziś przed meczem. Gdyby po takim czymś do akcji wjechał wojewoda, chyba zabilibyśmy go śmiechem.