Maciej Wilusz twierdzi, że kiedy znajduje się w swojej optymalnej dyspozycji, poradzi sobie niezależnie od tego, gdzie akurat gra. Tak było w Holandii, później w Polsce i długo wszystko wskazywało na to, że tak jest w Rosji. Przez półtora roku czterokrotny reprezentant Polski stanowił bowiem silny punkt mocnego FK Rostów, ale sześć miesięcy temu przydarzyła mu się kontuzja, która wykluczyła go z gry na długi czas.
Nam opowiada o powrocie do zdrowia, swojej mentalności, pozycji w zespole i braku telefonów od sztabu Jerzego Brzęczka. Zapraszamy!
***
Wiem, że nie lubisz rozmawiać o swoim zdrowiu.
Często zdarza mi się, że muszę odpowiadać na pytania o moje kontuzje, a naprawdę nie przydarzają mi się one tak często, jak mogłoby się wydawać. Abstrahując już od tego, że żaden zawodnik nie lubi o tym rozmawiać. Każdy uraz jest zwyczajnie uciążliwy dla życia. Traci się formę, traci się czas, trzeba się leczyć, nie można uprawiać swojego zawodu.
Właśnie, wydaje się, że zerwałeś więzadła w najgorszym możliwym dla siebie momencie.
Nie ma na to żadnego dobrego momentu, ale wiadomo, pół roku temu znajdowałem się w wysokiej dyspozycji, regularnie grałem, wszystko mi się układało, myślałem o kolejnym kroku, a tu nagle mocne zderzenie z ziemią i trzeba budować wszystko od nowa.
Myślałeś o wyjeździe na Zachód?
Zapytania się pojawiały, można było coś w tym kierunku myśleć, choć ja skupiam się zazwyczaj na konkretach, ale nie o to chodzi, tutaj transfer raczej nie wchodził w grę. W Rostowie czułem się mocno i pewnie, mieliśmy walczyć o europejskie puchary, wygrywać, zaliczyć świetną wiosnę, ale cóż, więzadła pokrzyżowały mi plany.
Stwórzmy obraz sytuacji, w której doznałeś kontuzji. Półtora roku w pierwszym składzie silnego zespołu z rosyjskiej ligi i powoli można było spoglądać nawet w stronę reprezentacji.
Można było, ale niestety nikt z otoczenia trenera Jerzego Brzęczka się ze mną nie kontaktował. Ze swojej strony zrobiłem wiele. Pracowałem bardzo dużo i będąc jednym z liderów zespołu, nie ukrywam, że spoglądałem czasami w stronę telefonu, czy może zadzwoni jakiś reprezentacyjny numer. Czas mijał, a telefon milczał, selekcjoner miał inną koncepcję, beze mnie, nic na to nie poradzę. Widocznie nie byłem nawet w kręgu zainteresowań.
W wieku trzydziestu lat znajdowałeś się w swoim szczytowym okresie?
Nie sądzę, zawsze może być lepiej, ale czułem się dobrze, choć kurczę, teraz sobie myślę, że wszędzie czułem się tak samo mocny. Jako siedemnastolatek i dziewiętnastolatek w Holandii, później w Bełchatowie i w czasie ostatniej rundy w Lechu. Zdarzały się okresy słabsze, faktycznie, ale były one przejściowe, bo finalnie zawsze przeważała hossa.
Pytam, ponieważ dla środkowego obrońcy to wiek, kiedy mają jeszcze w sobie szybkość, dynamikę i siłę, a dochodzi im spore doświadczenie i cwaniactwo z poprzednich lat.
Piłka trochę się zmienia. Kiedyś mówiło się, że stoper może grać do czterdziestki, ale czy takich przykładów było wiele?
Zazwyczaj przenoszą się do niższych lig.
Właśnie, na szczycie bardzo rzadko się utrzymują. Środkowy obrońca musi nadążać. Naprzeciwko siebie ma teraz szybkiego i silnego przeciwnika, za którym trzeba nadążyć. Nie można już tylko prawidłowo się ustawiać, bo to by było za mało.
W lidze rosyjskiej ta zmiana umiejętności i fizjonomii napastników jeszcze bardziej rzuciła ci się w oczy?
Nie brakuje tu gości o dużych umiejętnościach. Wystarczy przyjrzeć się ofensywom Krasnodaru albo Zenitu. Łączą techniczną piłkę z wybieganiem i fizycznością. Zresztą w każdym klubie znajdzie się przeciwnik, który sprawia problemy. Tu nie ma ludzi z przypadku. Rostów też co roku kompletuje ponadprzeciętny atak, który gwarantuje nam spokój w kreacji sytuacji podbramkowych.
A jak wygląda rywalizacja na środku obrony, bo wróciłeś po półrocznej przerwie i na razie siedzisz na ławce?
Pewne miejsce w składzie ma Ragnar Sigurdardsson. Kapitan. Po mojej kontuzji trwała rywalizacja o miejsce obok niego. Wygrał ją nasz nowy nabytek, Dmitri Czistjakow i radzi sobie bardzo dobrze. Są chwaleni, nie popełniają błędów, więc siedzę na ławce.
Inna sprawa, że mam w sobie jeszcze pewną rezerwę, ale jestem w zespole od początku przygotowań do sezonu, pracuję na pełnych obrotach. Początki były ciężkie, po treningach odczuwałem zmęczenie, bolały mnie mięśnie, ale z każdym tygodniem czuję się lepiej. Tak to działa. Walczę, żeby wrócić do formy, bo wiem, że kiedy to się stanie, to mogę być spokojny o swoją pozycję.
Myślisz, że kontuzja wiążę się też z nieodwracalną utratą pewnych umiejętności?
Wszystko wróci. Nie można przecież zapomnieć konkretnych umiejętności. Wszystko leży w zaadoptowaniu mięśni i ciała do meczowych obciążeń. Na razie jestem tylko trochę poza rytmem. Potrzebuję czasu. Nawet gierki na zawężonym boisku wydają mi się dużo szybsze i intensywniejsze, ale to tylko złudzenie, które zniknie po jakimś czasie.
Rozmawiałeś już z trenerem Karpinem o swojej pozycji w klubie?
Uznałem, że to nie ma większego sensu. Priorytetem jest, żeby samemu czuć się dobrze, złapać swój rytm, pokazywać się na swoich warunkach i nie odczuwać już skutków kontuzji. Do tego nie potrzebuję jakichś specjalnych rozmów z trenerem. Własna forma jest najważniejsza.
Też zawsze miałeś takie przeświadczenie, że bez formy nie ma niczego, a jeśli już się pojawi, to potrafisz być w czołówce stoperów w lidze, w której grasz.
Bo wtedy znasz swoje granice i limity, a nawet je przekraczasz. Po prostu. Powie ci to każdy zawodnik. Jeśli realizujesz swój talent na boisku, czujesz się komfortowo, to inaczej patrzysz też na rzeczywistość. Czujesz się pewniej. Więcej możesz. Nawet jak coś nie układa się po mojej myśli i siedzę na ławce rezerwowych, ale wiem przy tym, że jestem w swojej szczytowej dyspozycji, to zwyczajnie jestem spokojny o swoją przyszłość, bo zaraz przyjdzie szansa i nie zawiodę.
Może już nawet niedługo będziesz miał okazję pokazać się na boisku, bo Rostów w tym sezonie walczyć będzie w czołówce ligi i jakaś rotacja być musi.
Też mam taką nadzieję. Walczymy o najwyższe cele. Każdy silny zespół musi stawiać sobie za cel mistrzostwo albo przynajmniej pozycję gwarantującą europejskie puchary. To się nie zmienia, odkąd przyszedłem do Rosji.
Styl gry środkowego obrońcy w rosyjskiej lidze jest inny niż w Ekstraklasie?
Nie powiedziałbym. Liczy się wygrywanie pojedynków, uprzedzanie napastników, twarda gra w kontakcie i umiejętne wyprowadzanie piłki. Ten ostatni element z każdym rokiem staje się coraz ważniejszy w każdej lidze. Już nie można uciekać od odpowiedzialności za kreowanie akcji od własnej bramki. Najważniejszą różnicą między Rosją a Polski stanowi tempo gry i rozumienie taktyki. Tam gra się nieporównywalnie szybciej, więc różnicy nie robi przyspieszanie gry, a jej organizowanie. Z drugiej strony też nie jest tak, że w Ekstraklasa jest tak beznadziejnie, bo zobacz, że wszedłem w rosyjski rytm właściwie z miejsca. Zawdzięczam to współpracy z Nenandem Bjelicą w Lechu. Świetny, zorganizowany trener.
Po grze u niego faktycznie od początku miałeś pewne miejsce w składzie Rostowa. Nie było żadnego problemu z tym przejściem?
Najmniejszego. Przez półtora roku czułem się czołowym środkowym obrońcą ligi. Generalnie dobrze mi w Rosji, z każdym potrafię się skomunikować, coraz lepiej znam język.
To jest kluczowe dla odnalezienia się w obcym kraju.
Dlatego korzystam z każdej okazji, żeby szlifować rosyjski. Miałem świetne wejście do szatni, odnalazłem się wśród chłopaków, sporo od nich podłapałem i sam cały czas się uczę. Wsiadam do samolotu – wyjmuję książkę do nauki. Mam chwilę wolnego – znowu książka. A potem praktyka w szatni. Wiem, jakie to ważne. Pamiętam holenderskie czasy. Kiedy zacząłem śmiać się z żartów moich kolegów, od razu to wychwycili, zaczęli mnie inaczej traktować. Komunikatywność jest niezbędna dla sukcesu w grupie. Nie da się od niej uciec.
W jaki sposób dogadujesz się z Islandczykami w Rostowie? Też uczą się języka?
Mają utrudnione zadanie, ale Ragnar Sigurdsson, z którym gramy na tej samej pozycji, radzi sobie z rosyjskim naprawdę nieźle. Trochę gorzej idzie to Bjornowi Sigurdssonowi, ale też stara się wtrącać jakieś słówka, więc duży podziw dla ich obu. Tak jak powiedziałem, język musi stanowić jakiś obowiązek dla obcokrajowca. Zawsze o tym wiedziałem i zawsze dobrze na tym wychodziłem. Teraz liczy się tylko…
Niech zgadnę: powrót do formy!
Tak! Możemy zrobić coś fajnego. Mocna ekipa, ułożona, już w poprzednim sezonie powinniśmy coś osiągnąć, ale przydarzyło się sporo nieprzyjemnych niespodzianek, w tym moja kontuzja i odejście Sverrira Ingassona, co w konsekwencji nie pozwoliło nam do końca zrealizować potencjału. Teraz ma być inaczej. Jeśli będziemy grali swoją piłkę, to nie mamy żadnego sufitu.
JM
Fot. FotoPyK