Lechia Gdańsk po dwóch bezbramkowych remisach wreszcie sięgnęła po komplet punktów. W Płocku wygrała zasłużenie, była bez wątpienia drużyną lepszą, ale i tak zagrała przeciętnie, po prostu Wisła wypadła słabiutko. Jak na razie obejrzeliśmy zdecydowanie najgorszy mecz w tej kolejce PKO Bank Polski Ekstraklasy.
Przed pierwszym gwizdkiem zanosiło się, że tymczasowy trener gospodarzy Patryk Kniat trochę pokombinuje z ustawieniem i wyjdzie trzema stoperami. W praktyce mieliśmy klasyczne 4-2-3-1, a jedynymi konkretnymi zmianami były obsada bramki (po dłużej przerwie między słupki wrócił Thomas Daehne) i debiut ligowy Damiana Michalskiego, ustawionego na lewej obronie.
W ataku Ricardinho teoretycznie miał wspierać Oskara Zawadę. W praktyce cały czas grał niżej i pozostawił fatalne wrażenie. Brazylijczyk nadal jest cieniem samego siebie z rundy jesiennej ubiegłego sezonu. A że jego koledzy z przednich formacji zaprezentowali się niemal równie słabo, “Nafciarze” irytowali niemocą ofensywną. Co najmniej piętro wyżej od reszty znajdował się Dominik Furman, dysproporcja w piłkarskiej klasie między nim a resztą partnerów biła po oczach. Furman dwoił się i troił. Miałby asystę, gdyby Dusan Kuciak nie wykazał się refleksem po główce Oskara Zawady. Mógł strzelić samemu, gdy słowacki bramkarz gości z problemami interweniował po jego próbie sprzed pola karnego. Dośrodkowania ze stałych fragmentów często mu wychodziły, miały odpowiednią moc i wysokość, ale pozostali piłkarze Wisły byli mało ekspansywni w staraniach o pozycję do strzału. Wreszcie w samej końcówce Furman spróbował szczęścia z rzutu wolnego, Michał Nalepa niepotrzebnie musnął piłkę głową i niespodziewanie Wisła złapała kontakt. Będą spory, komu gola zapisać, skłaniamy się jednak ku temu, że bez niefortunnej interwencji Nalepy nie byłoby mowy o większym zagrożeniu. Zdajemy sobie sprawę, że niektórzy twardo będą się trzymali tego, iż strzał ten od początku był celny i to przesądza. Można dyskutować, ale nie będziemy kruszyć kopii, szkoda czasu.
Lechia miała w nogach czwartkowe 120 minut na stadionie Broendby. Mimo to od początku ułożyła sobie granie i poza nielicznymi fragmentami, mniej więcej kontrolowała przebieg wydarzeń. Niemal tradycyjnie szybko objęła też prowadzenie, choć uczyniła to w sposób, z którego niekoniecznie słynie, bo po fajnej akcji. Maciej Gajos przedarł się środkiem i podał na lewo do Filipa Mladenovicia, a jego centrę wykończył Artur Sobiech, zdecydowanie wygrywając powietrzną walkę Damianem Michalskim. Warto zauważyć, że w momencie dośrodkowania Mladenovicia w polu karnym Wisły znajdowało się aż pięciu zawodników gdańszczan. Rzadki obrazek w polskiej lidze i to jeszcze na początku spotkania.
Tuż przed przerwą poszalał trochę Lukas Haraslin, a w drugiej połowie długo nic się nie działo, aż wreszcie po szybkiej kontrze rezerwowy Rafał Wolski z dziecinną łatwością wygrał pojedynek z Damianem Rasakiem i pewnie wykorzystał sytuację sam na sam. Klasowym podaniem okazję do starcia 1 na 1 stworzył mu Jarosław Kubicki, najbardziej wyróżniający się w drugiej linii Lechii.
Gol Furmana/samobój Nalepy sprawił, że gospodarze jeszcze próbowali, ale większych emocji w ostatnich minutach nie było. Niczego do gry nie wnieśli rezerwowi, zwłaszcza Olaf Nowak i Angel Garcia. Wisła sprawia wrażenie drużyny, która aktualnie sama nie do końca wierzy w to, że może wygrywać. Poza Furmanem nikt nie jest w dobrej formie. Im szybciej przyjdzie nowy trener, tym lepiej.
Lechia natomiast po niepowodzeniu z Duńczykami szybko poprawiła nastroje, które jak na naszych pucharowiczów i tak fatalne pewnie nie były. Trenera Piotra Stokowca mogła tylko zirytować czerwona kartka dla siedzącego na ławce Flavio Paixao, który tak namiętnie dyskutował z sędzią Bartoszem Frankowskim, że w końcu przegiął.
Fot. newspix.pl