Od lat słyszę te same narzekania na “płytki i prymitywny” patriotyzm kibiców, którzy hardo krzyczą “śmierć wrogom Ojczyzny”, a sami z polskiej historii znają tylko Powstanie Warszawskie i ewentualnie postać rotmistrza Pileckiego. Słyszę narzekania – tacy patrioci, a biją, demolują i nie myją zębów, a niektórzy pewnie w dodatku nie uczestniczą w wyborach, albo i pracują na czarno. Co to za patriotyzm? To raczej moda, a nie patriotyzm, moda na biało-czerwone flagi w oknach, na koszulki z bohaterami, na udostępnianie fotek na Facebooku.
Świadomie przeżywam rocznicę rozpoczęcia Powstania Warszawskiego od kilku ładnych lat, mniej więcej od chwili, gdy nauczyciel WOS-u (pozdrowienia, panie Iskierka!) wytłumaczył mi, kim naprawdę byli Jaruzelski, Gomułka, Miller, Oleksy i kilka innych podobnych mord. To nie było wieki temu, raczej kilka sezonów, niektórzy młodzi utalentowani piłkarze nadal mają status młodych utalentowanych piłkarzy. Pamiętam te pierwsze obchody 1. sierpnia, które śledziłem z niekłamanym zainteresowaniem. Pamiętam pierwszy listopadowy Marsz Niepodległości, pamiętam łódzki Marsz Rotmistrza. Ale przede wszystkim pamiętam tablice mediów społecznościowych. Podejście moich znajomych. Podejście “zwykłych”, tych, którzy czas dzielą między imprezy i dogorywanie na kacu przed telewizorem.
O Powstaniu nie pamiętał prawie nikt. Pierwszy sierpnia był dla większości sygnałem, że powoli zbliża się szkoła, niewiele więcej. Potem powstało Muzeum. Nieśmiałe hołdy zaczęli oddawać artyści, w tym Sokół z Kapelą Czerniakowską.
Śmiem jednak twierdzić, że prawdziwym przełomem było rozkręcenie prawdziwej mody wśród kibiców. Graffiti. Koszulki. Marsze. Oprawy meczowe. To wszystko jest o wiele bardziej atrakcyjne, o wiele łatwiejsze do przyswojenia, niż wykłady w szkolnej klasie, niż pogadanki gadającej głowy z telewizji, może nawet bardziej atrakcyjne od muzealnych wycieczek. Okej, na początku znasz tylko hasło “63 dni chwały”. Pewnie wielu młodych chłopaków po raz pierwszy mówiło o tych 63 dniach chwały nie znając dowódców PW, nie znając przyczyn, motywacji, przebiegu i skutków. Pewnie wielu założyło koszulki z hołdem dla Powstańców mając jedynie strzępek informacji – to zryw przeciw Niemcom w 1944 roku.
Ale wystarczyło. Wystarczyło zaszczepić u młodych te strzępki informacji, by zasiać w nich ciekawość. By dalej szli już samodzielnie, ba, by zarażali tym swoich znajomych, by przekonywali do tego swoje dziewczyny. Duże wsparcie dali dziennikarze powstających tygodników, swoje zrobili raperzy, z czasem “moda” obejmowała coraz więcej środowisk.
Dziś na mojej tablicy facebookowej postują wszyscy – od tych jednostek, które robią to od lat, przez kiboli, którzy w ostatnich kilku sezonach podczas meczów, śledzenia opraw, czy maszerowania w listopadowej manifestacji w Warszawie poznali tajemnicę naszego zrywu, aż po ludzi, których w życiu nie podejrzewałbym o żadne głębsze patriotyczne uniesienia.
Dwa lata temu narzekałem, jest jeszcze dowód na Weszło, w tym miejscu. Dzisiaj już nie narzekam. Widzę progres. Widzę co dała dbałość o politykę historyczną, ale nie ze strony polityków, ze strony raperów (Pjus, Sokół, Bilon, Tadek, wielu innych), ze strony publicystów, ze strony kibiców, ze strony firm odzieżowych (Red is bad, Surge Polonia, wielu innych). Stworzono modę, która wysiłkiem wielu osób zaowocowała pięknym świadectwem pamięci, szacunku i dumy z naszej historii. To, że “moda na patriotyzm” niektórych mocno boli, mnie cieszy.
Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Jeśli ci, którzy dzisiaj mogliby spokojnie uczyć historii Powstania w szkołach zaczynali od nieświadomie narzuconej koszulki z kotwicą – to znak, że moda może być pozytywnym zjawiskiem.
Wygraliśmy pamięć o Powstaniu Warszawskim. Da się. Można. Właśnie wygrywamy, naturalnie znów bez wsparcia polityków, pamięć o Żołnierzach Niezłomnych. Za moment wygramy pamięć o wielu innych rozdziałach historii, kibice Lecha już wygrywają pamięć o Powstaniu Wielkopolskim.
Patriotyzm na pokaz z czasem zamienia się w dumę z dziejów naszego narodu. Jestem szczęśliwy, że mogę w tym uczestniczyć.
JAKUB OLKIEWICZ