Nie jest ostatnio łatwo być kibicem Legii Warszawa. Po nieudanym poprzednim sezonie drużyna na początku nowych rozgrywek wygląda tak, że chyba łatwiej uwierzyć w koronę króla strzelców dla Patryka Klimali, niż w odzyskanie mistrzostwa przez stołeczną ekipę. Trudno powiedzieć, kto bardziej się miota – Vuković przy ustalaniu składu czy wybrani przez niego piłkarze na boisku. O stylu czy filozofii gry nawet nie ma sensu w tych okolicznościach dyskutować. Dlatego trzy punkty w starciu z Koroną Kielce, na które dzisiaj się nie zanosiło, są dla fanów Wojskowych w zasadzie jak gwiazdka z nieba.
Ujmijmy to tak – skład Legii na dzisiejsze spotkanie wyglądał tak, jakby ustalał go znany włoski taktyk Gianfranco Obsranco. Chyba właśnie tak trzeba do tego podchodzić – Vuković boi się kompromitacji w meczu z Finami do tego stopnia, że jest w stanie cudować tyle, ile wlezie. Stąd Lewczuk na prawej obronie, stąd w środku Astiz, którego po raz ostatni widzieliśmy w kwietniu, stąd Stolarski na lewej obronie, stąd Jodłowiec ustawiony najwyżej spośród trójki środkowych pomocników i stąd szansa dla Niezgody.
W dzisiejszym starciu z Koroną wypalił z tych pomysłów jedynie Stolarski na innej flance niż zazwyczaj. Pozostała czwórka była dla drużyny jak betonowe buciki – ciągnęła ją na dno. Mecz – tak jak większość spotkań Legii ostatnio – został sprowadzony do poziomu kopaniny, do której zespół Lettieriego ochoczo dołączył, a wymienieni gracze bardzo przekonująco odegrali role Seby, Matiego, Siwego i Dziadka.
Na szczęście dla Legii po drugiej stronie też znaleźli się zawodnicy rodem spod trzepaka. Przede wszystkim Wato Arweladze, aż przestaliśmy się dziwić, że w meczu z Rakowem nie powąchał boiska. Był strzał w maliny w dobrej sytuacji, było przetrzymywanie piłki do tego stopnia, że koledzy z ekipy mieli prawo się na niego wkurwić, w końcu była idiotyczna strata na własnej połowie przy próbie założenia kanału, po której Stolarski poszedł jak dzik, wygrał przebitkę z Gnjaticiem, minął Gardawskiego i wyłożył piłkę Novikovasowi, który trafił do siatki.
Zjazd do bazy Wato po 45 minutach w pełni uzasadniony. Jedynki nie dajemy tylko dlatego, że dwie niezłe akcje Gruzin zaczął. I o ile za pierwszym razem Majecki jeszcze obronił główkę Papadopulosa, o tyle za drugim po wybornym uderzeniu Czecha był bez szans. Ale i tutaj do kluczowego podania Arweladze mamy zastrzeżenia, bo dokładne nie było, a Pucko zrobił z niego asystę głównie dlatego, że Lewczukowi najprawdopodobniej przypomniały się leniwe popołudnia w Nowej Akwitanii.
“Vuko” trzeba oddać jedno – dziś pomógł drużynie zmianami. Korona nie kwapiła się, by zgarnąć komplet punktów, a Gwilia z Kante trochę towarzystwo rozruszali. Nie na tyle, żeby Legię wychwalać, ale przynajmniej w samej końcówce udało się przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Wybawieniem okazał się wyrzut z autu, przy którym drzemkę ucięła sobie defensywa Korony. Piłkę posłał Stolarski, zgrał Kante, a Gwilia z bliska, kompletnie niepilnowany, dołożył nogę.
Powiew optymizmu przed czwartkiem? Może skwitujmy to tak – nikomu nie zabronimy się oszukiwać.
Fot. FotoPyK