Sporo było głosów z Poznania o tym, że Lech ma w tym sezonie spokojnie budować drużynę. Skupić się na tym, by w tej grze był pomysł, jakość, efektywność. Że ma być dużo grania kombinacyjnego, akcje mają być przeprowadzane z lekkością. I jeśli mecz z Wisłą Płock ma być zapowiedzią „nowego Lecha”, to my takiego Kolejorza w pełni kupujemy.
Gdy Lech przyspieszał, to piłkarze z Płocka wyglądali jak 4a ze szkoły podstawowej z Grudziądza na letnich koloniach. Cyk, dwie klepki, pójście na obieg i Rzeźniczak czy Tomasik zostawali w tyle. To jednobramkowe prowadzenie do przerwy nie pokazywało w pełni tej przewagi, jaką nad gośćmi osiągnęli poznaniacy. I już nie chodzi tylko o stworzone sytuacje (ot, patelnia Jevticia z kilku metrów), ale przede wszystkim pod względem jakości gry. To były dwa światy. Jeden reprezentował Darko Jevtić – lekkość, luz, pomysł. Drugą – Bartłomiej Sielewski. Czyli wiecie jaki.
Oczywiście – Lechowi pomógł Bartłomiej Żynel, który wcielił się w rolę świętego Mikołaja i któremu pomyliły się pory roku. Bo święty Mikołaj prezenty rozdaje w grudniu, a bramkarz Wisły postanowił przyspieszyć proces i rozdał je w lipcu. Tydzień temu jego frunący łokieć dał karnego Górnikowi Zabrze, dziś absurdalna wycinka Pawła Tomczyka przysłużyła się „jedenastką” Lechowi.
W kontekście pierwszej połowy – tak kończąc wątek, bo zaraz przejdziemy do głaskania zwycięzców – urzekł nas jeszcze ten cały Milasinus. Litwin, który dopiero co grał w juniorach w Escoli Warszawa, wyglądał tak, jakby do zespołu dołączył jakoś dziś po obiedzie. Chłop wyszedł na boisko bez mapy. Sprawiał wrażenie, jakby po raz pierwszy w życiu znalazł się na pełnowymiarowym boisku. I nie dziwimy się, że Patryk Kniat stracił do niego cierpliwość po pół godzinie gry. I tak długo wytrzymał.
Gdybyśmy mieli wypisywać świetne sytuacje Kolejorza, to zabrakłoby nam znaków. No bo ten Jevtić, bo po przerwie okazja Gumnego, pudło Gytkjaera tuż po wejściu, strzał Puchacza z dystansu. No i bramki. Albo ręce same składały się do rąk, albo oklaski same do tych rąk wpadały. Olśniewający był szwajcarski kapitan gospodarzy – gol z karnego, kapitalna asysta, sporo podań otwierających. Przed oczami mamy scenkę niespotykaną – 75 minuta, Lech prowadzi, a Jevtić robi szalony sprint na stopera rywali. Psioczyliśmy, że wielokrotnie temu chłopakowi ufano, a on rozczarowywał. Ale dziś – gdy miał swój dzień – pokazał, że spokojnie stać go na to, by być najlepszym piłkarzem ligi. Świetnie zagrał dziś też Kostewycz, być może był to jego najlepszy występ w Kolejorzu. Właściwie niemal każdy lechita mógłby wyciągnąć sobie z tego spotkania klip “AMAZING SKILLS 2019/20 POLISH FOOTBALLER”.
Słówko też o napastnikach, bo przed meczem rozpisaliśmy się o Pawle Tomczyku, który tydzień temu pod nieobecność Gytkjaera był dopiero trzecim napastnikiem do grania – za Amaralem, który zaczął mecz w pierwszym składzie, za Żamaletdinowem, który wszedł na plac jako pierwszy. – Paweł zasłużył dziś na to miejsce w składzie. Dziś grał przyzwoicie, zrobił rzut karny. Mieliśmy trochę zastrzeżeń, bo cofał się za głęboko. Bardzo pozytywny występ – mówił po meczu trener Żuraw. Za Tomczyka, który wyglądał bardzo rzetelnie, wszedł Gytkjaer i sieknął dwie sztuki, a mógł i jeszcze trzecią.
Mamy świadomość tego, że Lech w ofensywie błyszczał na tle Wisły Płock. Tylko Wisły Płock, która dziś momentami grała tak elektrycznie, że pół Grunwaldu uświadczyło skoków napięcia w gniazdkach. Natomiast nie da się przejść obojętnie przy sprawieniu komukolwiek takiego manta. Zwłaszcza, że Lech przecież dwa gole strzelił przy grze w osłabieniu, gdy z boiska za dwie żółte kartki wyleciał Crnomarković. Najgorsze, co mogą zrobić teraz w Poznaniu, to uznać, że mają drużynę gotową. I wynieść na sztandary hasła typu „idziemy na majstra”. Panowie, spokojnie. Paweł Zarzeczny dał kiedyś taką mocną okładkę w „Przeglądzie Sportowym”, którą możecie sobie odświeżyć. Ale dziś zasłużony browarek.
fot. FotoPyk