Wszyscy mówili: „słabi, słabi, to już nie ta drużyna co kiedyś”. Czujemy autentyczną ulgę, że raz chociaż mogło się to sprawdzić. Że nie było „słabi, słabi, ale wciąż za silni”. Dziwna drużyna, ten Celtic. Jak słyszysz nazwę to się lekko wzdrygasz, parę obrazów staje ci od razu przed oczami. Później jednak na ekran wjeżdża grafika ze składami i zaczynasz mrużyć oczy, zastanawiać się co to z nich za ludzie. Nie czarujmy się, liga szkocka nie jest ligą, którą oglądalibyśmy chociaż raz na kwartał. W gruncie rzeczy wszyscy mogliśmy tylko gdybać, ale teraz wiemy już na pewno – Celtic jest absolutnie do ogrania. Nie, wybaczcie, nawet mimo tego daremniaka z Chorwacji (sami wiecie kogo) – Celtic leży na łopatkach.
I co najważniejsze: nie ma prawa już się podnieść.
W tej siódmej minucie, tak zaczynając od początku, w której nieszczęsny Brzyski tak dziecinnie dał się ograć McGregorowi, chyba wszyscy mieliśmy już w głowie pewną znaną z przeszłości kliszę. Gol z niczego, szybkie 0:1 – no to później pewnie kilkadziesiąt nijakich minut i porażka. Na koniec tylko niesmak. A tu nic z tych rzeczy! Legioniści jak szybko byli bramkę w plecy, tak szybko się zorientowali, że to może ciągle Celtic, ale już nie taki straszny. Nijaki, nędzny, proszący się o lanie.
Jezu, jaki to był dziś beznadziejny zespół… Aż mdli nas na samo wspomnienie.
Można o przebiegu tego meczu mówić wszystko, ale nie to, że choć przez kwadrans nogi uginały się nam od ataków Szkotów. Miejsca w środku pola – od początku całkiem sporo, można było trochę porozgrywać piłkę. No i ten gol na 1:1 – taki strzelony bez żadnej wielkiej filozofii. Dosyć łatwo, jak w polskiej lidze. W sumie: cała masa sygnałów, sugerujących, że ten mecz można ułożyć po swojemu.
Nie ma cienia wątpliwości, że przy całej słabości Szkotów, przy tych ich prezentach, jakie w pierwszej połowie robili Kucharczykowi, Legia zagrała bardzo, bardzo dobrze. Nawet kiedy marnowała jedną sytuację, kiedy Kucharczyk zamiast oddać piłkę, szedł na idiotyczną bohaterską szarżę, to za chwilę nadarzała się kolejna. Tak naprawdę Celtic nawiązywał walkę przez mniej więcej dwa kwadranse. Strzelił gola, raz czy dwa zaskoczył strzałem wobec braku asekuracji. Ale później? Od kiedy z czerwoną kartką wyleciał Ambrose, to już nie miało prawa się źle skończyć.
Bratobójczy pojedynek stoczyli wprawdzie między sobą Vrdoljak i Radović, ale całe szczęście – koledzy dostosowali się do poziomu tego ostatniego. Cały „Rado”. Nie ma siły, jutro znowu z wielką mocą wrócą te wszystkie dyskusje o jego grze w reprezentacji Polski. I to pewnie nie w kontekście „czy by się nadawał” tylko „dlaczego go w niej nie ma?”. Już raz spierano się na całego – jaki to właściwie piłkarz? Jedni mówili, że ledwie podwórkowy drybler, który poniósłby spektakularną klęskę, gdyby tylko wyściubił nos poza polską ligę. Drudzy, że absolutnie – poziom międzynarodowy. Szczerze? Mamy gdzieś te pohukiwania, dzisiaj Radović po raz kolejny był znakomity. Jeśli tak wygląda podwórkowy drybler (i do tego snajper), to chcielibyśmy widzieć takiego na każdym podwórku w Polsce.
Vrdoljak… No cóż, on akurat robił co mógł, żeby ten mecz spieprzyć i koniec końców mu się nie udało. Dwie zmarnowane jedenastki w tym jedna w stylu absolutnie karygodnym – to naprawdę wyczyn. Gdyby skończyło się 3:1, mógłby mieć gorąco, bo niewykluczone, że tej jeszcze jednej bramki Legia będzie w Glasgow bardzo potrzebować. Domowe mecze to jest zawsze siła. W zeszłym roku:
Elfsborg – 0:0 wyjazd, 1:0 u siebie
Szachtior Karaganda – 0:2 wyjazd, 3:0 u siebie
Ajax Amsterdam – 0:1 wyjazd, 2:1 u siebie
Jednak piękna bramka Zyry, po jeszcze lepszej akcji Radovicia w narożniku, a już na pewno ta Koseckiego raczej te obawy ukróciła. Musiałby powtórzyć się wiślacki Panathinaikos. A tego chyba byłoby za wiele. Póki co ukłony przed legionistami – dawno nie widzieliśmy na boiskach Europy polskiej drużyny próbującej, i to z dobrym skutkiem, wycisnąć rywala jak cytrynę, tak żądnej strzelania kolejnych goli. Ekipy, która czuje krew, zwietrzyła szansę, wie że rywal słaby i nie można tego wykorzystać na pół gwizdka.
Jedyna kiepska informacja, bo niektórym mocno udzieliła się euforia, brzmi: to niestety dopiero III runda kwalifikacyjna. Ta sama, w której ogrywaliśmy już (my – Polacy) Molde albo Liteks Łowecz. Droga więc jest wciąż daleka. Ale za dzisiaj brawa. A ten Celtic – do kręcenia karuzeli.