Ze świecą szukać w Ekstraklasie zawodnika, który na przestrzeni ostatnich sześciu miesięcy strzela gola średnio co 20 minut na boisku. Jeszcze trudniej znaleźć młodzieżowca, który może pochwalić się takim dorobkiem. Paweł Tomczyk to najskuteczniejszy dżoker w Polsce, ale przez łatkę piłkarza surowego technicznie ciągle brakuje do niego zaufania. Ale do tego zdążył się już przyzwyczaić.
Nastoletni Paweł musiał się strasznie irytować, gdy większość zawodników z jego drużyny juniorskiej Kolejorza przechodziła z Poznania do Wronek. Dla wychowanków Lecha to przełom w ich przygodach z piłką – wroniecka część akademii to przedsionek do zespołu seniorskiego, trafiają tam najlepsi spośród setek i tysięcy dzieciaków trenujących w stolicy Wielkopolski. Do wronieckiej bursy przeprowadzali się kolejni koledzy z jego rocznika – szefowie akademii przenosili Kamila Jóźwiaka, Krystiana Bielika, Roberta Gumnego, braci Spychałów, a Tomczyk wciąż czekał. Wreszcie dyrektorzy i trenerzy dostali argument, którego nie mogli obalić – poznaniak w jednym sezonie w młodym Lechu sieknął 53 gole. Lech musiał go przesunąć do Wronek, bo chłopak demolował rywali w absolutnie każdym meczu.
Tomczykowi od zawsze zarzucano, że jest drewniany. Że piłka mu odskakuje, że siatkonogę rywalizować może jedynie z bramkarzami, że ze sztuczek technicznych najlepiej wychodzi mu bieganie. Nawet koledzy z zespołu nie spodziewali się, że chłopak może zagrać w Ekstraklasie. Gdy spotkaliśmy się z czwórką wychowanków Lecha z rocznika ’98 i padło pytanie o zawodnika, który wystrzelił w piłce seniorskiej, choć mało kto się tego spodziewał, to pozostała trójka skierowała spojrzenia ku Tomczykowi. – No, Pawka, chyba w ciebie tak nie bardzo wierzono – przyznali zgodnie.
I ta opinia idzie za Tomczykiem do dziś. Kolejni trenerzy wychodzą z założenia, że z piłkarza surowego technicznie nie da się zrobić solidnego ligowca, którego stać na granie w wyjściowym składzie. W ekstraklasowej przygodzie tylko raz znalazł się w pierwszym składzie i dotrwał na boisku do końca meczu. Ten jedyny występ miał miejsce w starciu z Zagłębiem Sosnowiec w poprzednim sezonie. Efekty? Dwa gole i asysta w wygranym 4:0 starciu. W następnej kolejce… wylądował na ławce rezerwowych.
Tomczyk znów strzeli gola? Kurs w ETOTO na trafienie lechity w starciu z Wisłą Płock – 3,15
Nie chcemy robić z niego wirtuoza, nie będziemy mu wróżyć kariery Roberta Lewandowskiego, nie przewidujemy nawet, że będzie zmieniały kluby za podobne kwoty co o rok starszy od niego Dawid Kownacki. Natomiast trochę dziwi nas to wrzucanie go do szufladki “drewniak”. No bo, jakby to powiedzieć… Ekstraklasa nie jest ligą, którą ogląda pół Europy ze względu na bajeczne wyszkolenie techniczne zawodników. To nie jest tak, że Carlitos po pierwszych treningach w Wiśle Kraków uznał, że musi iść na treningi indywidualne z żonglerki. Wszelakiej maści montażyści mają łatwiej przy klejeniu filmu”TOP5 kopnięć piłką we własną twarz | Ekstraklasa Compilation 2018/19″ niż przy zbieraniu materiałów do kompilacji bajecznych zwodów. Zatem jeśli ktoś odsyła Tomczyka na ławkę przez względy przeciętnej techniki, no to jakoś nam się to nie klei. Łukasz Teodorczyk też nie miał bajecznej techniki, śmiano się przecież, że to pomocnicy strzelają nim gole. A gość został topowym strzelcem Ekstraklasy, zrobił przeciąg w lidze belgijskiej i trafił do Serie A.
Napastnika rozlicza się przecież z goli. A Tomczykowi nosa do strzelania odmówić nie można:
W poprzednim sezonie potrzebował ledwie 13 strzałów, by zdobyć cztery bramki (dwie dla Piasta, dwie dla Lecha), w inauguracyjnym starciu nowego sezonu raz uderzył na bramkę i strzelił gola. Przez ostatnie pół roku pojawił się na boisku łącznie na 60 minut i w tym czasie trzykrotnie trafił do siatki rywala. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że podtrzymanie tej skuteczności jest nierealne, natomiast pokazuje pewną prawidłowość – Tomczyk ma najważniejszą cechę dla napastnika, czyli strzela gole. Mamy przecież zatrzęsienie w lidze gości, co do których można mówić, że dobrze grają plecami do bramki, że pomagają w pressingu, że stoją silnie na nogach, ale co z tego, skoro – jak chociażby Aleksandyr Kolew – strzelają gola raz na 1558 minut.
Dlatego trochę byliśmy zdziwieni, gdy na mecz z Piastem trener Dariusz Żuraw w wyjściowym składzie postawił na nominalnego pomocnika, czyli Joao Amarala. Portugalczyk nie radził sobie ze stoperami rywala, wygrał ledwie jeden pojedynek, nie dostawał podań od kolegów z drużyny i nie stworzył nic konstruktywnego pod bramką Placha. Mało tego – pierwszym napastnikiem, który zameldował się na boisku z ławki, był Timur Żamaletdinow, który nie zagrał w Kolejorzu jeszcze dobrych pięciu minut, a w sparingach biegał po boisku jak bez mapy. No i dopiero wejście Tomczyka, świetne podanie Darko Jevticia i sprytny strzał wychowanka Kolejorza sprawił, że poznaniacy z Gliwic wywieźli jakiekolwiek punkty. Niemniej wobec braku gotowości do gry Christiana Gytkjaera wyszło na to, że Tomczyk był dopiero czwartym napastnikiem do gry.
– Niestety częstym przekleństwem takich napastników jest to, że przylega do nich łatka dżokera, którą trudno odkleić. Trenerzy widzą, że zawodnik strzela gole po wejściu z ławki i woli zachować go na ten ostatni kwadrans, a nie wystawiać go w pierwszym składzie. I być może to może być problemem w kontekście Tomczyka. Jestem w stanie zrozumieć to, co planował trener Żuraw na mecz z Piastem. Czyli Lech miał się oprzeć na krótkich podaniach, szybkim graniu i do tego faktycznie może lepiej nadawał się Amaral. Jednak to nie wyszło poznaniakom. A warto zwrócić uwagę na to, że Tomczyk tego gola nie strzelił po podaniu 30 metrów za linie obrony, a po przytomnym ruchu do znakomitego podania Jevticia w pole karne – mówił Maciej Sypuła z “Przeglądu Sportowego” w najnowszej “Stacji Bułgarska”.
Z tego co słyszymy, to Tomczyk w Gliwicach bardzo rozwinął się też pod kątem gry głową i zastawiania się. Dużo podpowiadał mu Michal Papadopulos – choć w zeszłym sezonie się nie nagrał, to przyznać trzeba wprost, że w tych aspektach Czech naprawdę daje radę. No i spójrzmy też na jeden bardzo istotny aspekt – żaden z wypożyczanych zawodników przez Kolejorza nie wyglądał w tym drugim klubie tak dobrze, jak Tomczyk. Piast był epizodem, ale nie o tym w tym momencie. Bardziej chodzi nam o pobyt w Podbeskidziu Bielsko-Biała, gdy Paweł strzelił dwanaście goli i był jednym z wyróżniających się napastników I ligi. Porównajmy to teraz z tym, jak na wypożyczeniach prezentowali się Jan Bednarek (prawie nie grał w Górniku Łęczna, Szatałow rzucał go między obroną i pomocą), Kamil Jóźwiak (bardzo przeciętny pobyt w GKS-ie Katowice), Tymoteusz Puchacz (w Sosnowcu uznano po awansie, że to nie ten rozmiar kapelusza, a z GieKSą spadł z ligi), Robert Gumny (przyzwoicie, choć nie porywająco w Bielsku-Białej), Jakub Moder (solidnie w Odrze Opole, ale nic poza solidnością). Moglibyśmy dorzucić tu jeszcze bramkarzy czy zawodników, którzy na wypożyczeniu nie błysnęli, a po powrocie Lech uścisnął im dłoń każdy poszedł w swoją stronę. Niemniej spójrzmy na fakty – żaden z wychowanków akademii Kolejorza nie wyglądał podczas tego testu na obczyźnie tak dobrze, jak Tomczyk.
I sami jesteśmy ciekawi tego, jaki Lech ma pomysł na niego w kontekście i tej rundy, i w ogóle całego sezonu plus kolejnych lat. Nie możemy oprzeć się wrażeniu, że w klubach pokroju Kolejorza czy Legii młodzi napastnicy mają przechlapane. Znacznie łatwiej jest wejść do składu tej drużyny jako skrzydłowy czy ofensywny pomocnik (Jóźwiak, Szymański, Klupś, Michalak, Marchwiński) czy jako obrońca (Wieteska, Bednarek, Gumny, Kamiński). Nawet Dawid Kownacki, talent wybijający się zdecydowanie ponad piłkę młodzieżową na przestrzeni ostatnich kilku lat, często był przesuwany na skrzydło, a jeśli już grał w pierwszym składzie, to presja, by Nenad Bjelica wystawiał tam jednak Marcina Robaka, była ogromna. Zresztą pamiętacie czym to się skończyło.
I być może tak, jak Legia próbuje pompować Kulenovicia, tak samo Lech powinien postąpić w Tomczykiem. Oczywiście Christiana Gytkjaera nie przeskoczy w hierarchii drużyny, ale wiele wskazuje na to, że Duńczyk w Poznaniu nie zostanie – latem Kolejorz skorzystał z opcji przedłużenia jego umowy automatycznie, ale nie jest tajemnicą, że Gytkjaer chciałby spróbować swoich sił w znacznie silniejszej lidze. W lipcu przyszłego roku będzie mógł to zrobić bez zważania na plany Kolejorza, a przy okazji – podobnie jak przy przejściu do Polski – skasuje niezłą sumkę na podpis w nowym klubie.
Co będzie dalej w lechowym brzydkim kaczątkiem? Cytując klasyka – też chcielibyśmy to wiedzieć, Stefan. Natomiast na miejscu Lecha poważnie rozważylibyśmy sens wystawiania wypożyczonego i kompletnie cieniującego Żamaletdinowa kosztem chłopaka, który jest zafiksowany na tym, by strzelać dla Lecha. I który gdy tylko pojawia się na boisku, to trafia do siatki.
fot. FotoPyk