Wisła Płock wyrasta na jedną z najbardziej aktywnych transferowo drużyn Ekstraklasy w przerwie między sezonami. “Nafciarze” sprowadzili już piątego nowego zawodnika, z czego czwartego z tylnych formacji. Po bramkarzu Jakubie Wrąblu oraz stoperach Jarosławie Fojucie i Jakubie Rzeźniczaku (a przecież jest jeszcze podpisany zimą Damian Michalski z GKS-u Bełchatów) przyszła pora na lewego obrońcę Piotra Tomasika.
31-latek nieco wcześniej rozwiązał swoją umowę z Lechem Poznań i nie było już żadnych przeszkód, by zmienił barwy. Jego pobyt przy Bułgarskiej okazał się wielkim rozczarowaniem. Gdy w styczniu 2018 przychodził z Jagiellonii Białystok, oczekiwania wobec niego były duże. Dość powiedzieć, że dobijający do trzydziestki piłkarz dostał aż 3,5-letni kontrakt, zaś kwota odstępnego wyniosła pół miliona złotych, mimo że kilka miesięcy później mógłby przyjść za darmo. – Poza bronieniem zależy nam na tym, żeby nasi obrońcy potrafili też atakować. Tomasik do tego profilu doskonale pracuje – cieszył się wiceprezes Piotr Rutkowski.
Rzeczywistość kolejny raz okazała się brutalna. Tomasik nie został nawet wartościowym uzupełnieniem składu. Przez półtora rozegrał zaledwie 22 mecze ligowe. Nie zadomowił się wyjściowej jedenastce, a jak już grał, rzadko zasługiwał na pochwały. W samej defensywie nigdy nie błyszczał, ale zupełnie zatracił atuty z przodu. W sezonie 2016/17 zaliczył aż dziewięć asyst w Ekstraklasie, w Lechu miał… jedną. Inna sprawa, że już w momencie transferu do Poznania mocno wyhamował. Ostatnia runda w barwach “Jagi” była o wiele słabsza, godnym konkurentem do gry był Guilherme Sitya.
Tomasik bardzo szybko zirytował się swoją sytuacją w “Kolejorzu”. Podczas ubiegłorocznej wiosny zaczął od epizodu z Arką, później na trzy kolejki wypadł z meczowej kadry, a następne trzy spotkania przesiedział na ławce. – Nie tak to sobie wyobrażałem… Przychodziłem tutaj jako najlepszy lewy obrońca poprzedniego sezonu. Nie ma co ukrywać, nie jestem zadowolony, że siadam na trybunach. Szanuję decyzję trenera, ale nigdy się z nią nie pogodzę, w końcu każdy chce grać. Przecież Lech nie sprowadzał mnie po to, żebym był widzem. W takiej sytuacji pewnie bym nie ruszał się z Białegostoku – mówił zdenerwowany w “Przeglądzie Sportowym”. Między wierszami mogliśmy wyczytać, że niekoniecznie zakładał rywalizację 50 na 50 z Wołodymyrem Kostewyczem.
Przy Bułgarskiej w praktyce skreślili go już zimą, jednak brakowało wtedy chętnych do odkupienia go i został w klubie. Teraz uznano, że lepiej będzie pozwolić mu odejść dwa lata przed wygaśnięciem umowy niż się dalej męczyć. Nie znaczy to wcale, że w Płocku źle robią. W ekstraklasowym średniaku piłkarz ten może się odrodzić i zostać wzmocnieniem, zwłaszcza że trafia pod skrzydła Leszka Ojrzyńskiego, z którym współpracował już w Podbeskidziu. Miejsca w składzie też jednak za darmo nie dostanie, Hiszpan Angel Garcia bez walki się nie podda.
Ogólnie widać, że Wisła postanowiła stawiać na krajowych ligowców do odbudowy, którzy mają coś do udowodnienia (Fojut, Wrąbel, Tomasik) lub chcą jeszcze pograć w Polsce na najwyższym poziomie (Rzeźniczak). Jeśli każdy z nich nawiąże do swoich najlepszych chwil, być może niedługo uznamy “Nafciarzy” za królów letniego polowania. Ale zawsze istnieje wcale nie tak małe ryzyko, że najlepsze po prostu już za nimi…
Fot. Wisła Płock/Accredito/Szymon Łabiński