Najwięcej osób na meczu i największa średnia widzów przez cały turniej (bez meczów Polaków). Najszybszy gol, najwięcej bramek w jednym meczu zarówno drużynowo jak i indywidualnie. Do tego świetna – rodzinna atmosfera. Lublin i mieszkańcy tego jednego z bardziej zacofanych piłkarsko regionów w Polsce przemówili głośno i wyraźnie. Miasto nad Bystrzycą potrzebuje dobrej piłki niczym tlenu.
Frekwencja na lubelskim odcinku młodzieżowego mundialu była więcej niż zadowalająca, bo jeśli liczyć mecze bez udziału Polaków, okazuje się najwyższa wśród wszystkich miast-organizatorów. OWynik średnio ponad 7,5 tysiąca widzów odwiedzających Arenę Lublin musi budzić szacunek. Średnio połowa stadionu była zapełniana przez widzów, którzy od lat cierpią na brak dobrego futbolu w mieście. Motor przecież od lat tuła się po trzecioligowych boiskach i nie może wydostać się z marazmu. Próba przeszczepienia Górnika Łęczna na lubelski obiekt został zgodnie z przewidywaniami odrzucona.
Frekwencja na małym Mundialu pokazała jak mocno spragniony dobrej piłki jest Kozi Gród. Trzeba też pamiętać, że młodzieżowe Mistrzostwa Świata ściągnęły też nieco inną publikę niż mecze żółto-biało-niebieskich trzecioligowców (w sezonie 2018/2019 rekord frekwencji to 4100 osób). Nie da się ukryć, że turniej organizowany przez FIFA przyciągnął zdecydowanie więcej rodzin z dziećmi i często były to pierwsze wizyty na obiekcie piłkarskim.
Kto losował te drużyny?
Początkowo nastroje w Lublinie były raczej średnie. Miasto nie miało szczęścia w losowaniu i była minister sportu, związana od lat z Lublinem, mogła już pomału zacząć pisać interpelację z prostym i bardzo zasadnym pytaniem: „Drogi Gianni, kto losował te drużyny?!”. Nad Bystrzycą zabrakło bowiem drużyn za którymi jeżdżą kibice. Honduras, Senegal, Tahiti, Nowa Zelandia, Kolumbia czy Urugwaj. Dość egzotyczny wachlarz grupowych gości, który nie dawał nadziei na tłumne przybycie fanów z tak dalekich zakątków świata. A i też zabrakło hitów na miarę starcia Argentyny z Portugalią rozgrywanego w Bielsku-Białej.
Włodarze miasta liczyli, że Lublin choć raz odwiedzi kilka tysięcy wyjazdowiczów – jak to zrobili dwa lata wcześniej na polskim młodzieżowym Euro – Szwedzi. Miasto zostało wtedy opanowane przez kibiców Trzech Koron. Wielki pochód, który przetoczył się przed meczem z Polską, na trwale zapisał się w pamięci „lubelaków”. O wielogodzinnym przesiadywaniu w lubelskich knajpach nie ma nawet co wspominać. Restauratorzy i hotelarze jeszcze długo kąpali się w morzu pieniędzy, które Szwedzi zostawili w mieście. A przecież w 2017 roku reprezentacja Marcina Dorny rozegrała w Lublinie też mecz otwarcia ze Słowacją. Na spotkania naszej kadry nikogo nie trzeba było mobilizować.
Teraz rajcy miejscy i przedsiębiorcy ściskali kciuki za Norwegów, nie do końca chyba jednak wyczuwając to, że w Norwegii nie ma aż takich tradycji na pielgrzymowanie za swoją reprezentacją. I tak, knajpki w Lublinie tylko gdzieniegdzie były zapełnione kibicami z innych krajów.
W fazie pucharowej również było nieco pechowo. Była szansa na goszczenie biało-czerwonych, ale znowu przyjechały drużyny nie gwarantujące tłumów gości: Urugwaj, Japonia, Korea i Ekwador. By w półfinale znowu gościć te dwie ostatnie drużyny. Nie było Włochów, nie było Portugalczyków i przede wszystkim nie było Ukraińców, których przecież spora diaspora mieszka w mieście nad Bystrzycą.
Mimo, że fala gości nie wezbrała tak jak liczono przed losowaniem i można było obawiać się o frekwencję, to gospodarze nie zawiedli. Ponad 10 tys. na meczu grupowym Kolumbia-Senegal i podobnie na spotkaniach 1/8 musiało budzić respekt. Półfinał to już 12 614 osób na trybunach Areny Lublin i absolutny rekord frekwencji na meczu, w którym nie grali Polacy. To też blisko 5 tysięcy więcej osób niż przyszło na stadion w Gdyni obserwować spotkanie Ukrainy z Włochami.
Atmosfera? Spontaniczny jak Lublin
OK. Bez bicia zbyt mocno w propagandowe tuby. Lublinie czapki z głów. Nie byłeś Łodzią z meczów Polaków. Nie byłeś Łodzią z meczów bez Polaków, bo tam mniej osób, potrafiło się bawić lepiej. Ale Lublinie nie byłeś też tak smutny jak Gdynia, która nawet naszych chłopaków nie potrafiła zagrzać (a może schłodzić zważając na panujące warunki atmosferyczne) do walki. Ot, Lublinie pokazałeś, że umiesz się bawić i przyjaźnie przywitać – jak już wspomnieliśmy – egzotycznych rywali. I ta egzotyka chyba cię bardzo Lublinie bawiła. Wielokulturowość to symbol Lublina. Ostatnio nieco zakurzony, a wręcz poplamiony kilkoma przypadkami agresji w stosunku do dość licznej grupy cudzoziemców (głównie studentów) mieszkających w Kozim Grodzie.
Pokazałeś Lublinie jednak, że masz wyczucie rytmu i lubisz spontaniczne zachowania. Czy to dziwne? Nie, przecież to tutaj jest Noc Kultury czy festiwal Inne Brzemienia, gdzie królują… egzotyczne dźwięki. Wystarczyło więc, żeby jeden członek nielicznej grupy Kolumbijczyków przechodził się po stadionie i kilka razy uderzył w bęben, a ty już z nim Lublinie klaskałeś. Wystarczyło, że zapytał (po polsku): „Kto wygra mecz” i odpowiedziałeś gościnnie: „Kolumbia”. Wystarczyło, że krzyknął „Dawać Polska”, a ty Lublinie znowu zacząłeś rytmicznie wystukiwać rytmy. A gdy po brutalnym faulu na zawodniku z Ameryki Południowej kolumbijski zapiewajło ryknął „Policjaaaaa” – już niemal sięgałeś po telefon i wybierałeś 911.
Może to dlatego, że za drużyną z Czarnego Lądu nie stał taki lobbing, to dwa razy tak mocno gwizdałeś, gdy Senegalczycy strzelali z karnych? Ok, może i Lublinie próbowałeś deprymować wykonawcę jedenastki, ale po chwili nagrodziłeś strzelców bramek dla Senegalu rzęsistymi oklaskami. Ot, taka przyjemna kibicowska schizofrenia.
Byłeś trochę nieśmiały Lublinie, ale tylko gdy inna grupka kibicowska – z Urugwaju, Korei czy Japonii zaczęła wspierać swój zespół z chęcią się przyłączałeś. Tak. Lublinie fajnie się bawiłeś i pokazałeś to doskonale w półfinale żywymi reakcjami na to co działo się na boisku. Brawa i podziw po ładnych sztuczkach technicznych, ale też pokazałeś Lublinie, że piłkę doskonale „czytasz”. Gdy w półfinale Koreańczycy opadli z sił i zaczęli grać na czas, to skwitowałeś to porcją gwizdów. W związku z tym rozpaczałeś, gdy Ekwadorczykom nie udało się wbić prawidłowego gola w samej końcówce meczu.
Lublin tłem afery?
Wymiar sportowy? Tu też działo się niemało. Już w pierwszym meczu turnieju (oficjalne otwarcie nastąpiło kilka godzin później przy okazji meczu Polska-Kolumbia) Lublin zapisał się do annałów młodzieżowego Mundialu i nie wykluczone, że z kart historii nie zostanie tak szybko wypisany. To na Arenie Lublin najszybciej padł gol w dotychczasowej historii turnieju. Senegalczykowi Amadou Sagna wystarczyło zaledwie dziesięć sekund, żeby pokonać plażowicza z Thaiti. Ok, cofamy. Może Moana Pito posturą przypominał nieco chłopaka, który raczej skupia się na konsumpcji i leżeniu plackiem, ale w turnieju coś tam obronił. Jednak w tym meczu wpuścił jeszcze dwa strzały Sagny i ten popisał się hat-trickiem. Jak się okazało niejedynym, którego widziała Arena.
Później również ktoś przebił reprezentację Thaiti, która z Lublina po 0:6 z Kolumbią, musiała do autokaru wpakować bagaż w sumie dziewięciu straconych goli.
Jednak chyba nikt nie spodziewał się, że ekipa Hondurasu da w Lublinie taki popis nieudolności. W rankingu dorosłych reprezentacji Honduras wyprzedza Tahiti o blisko sto pozycji. Jednak młodzież ze strefy CONCACAF zdecydowała, że w Lublinie będą robić za statystów. Lublin ma kilka teatrów, ale chyba żaden lubelski skaut nawet w tej mało odpowiedzialnej roli, nie zatrudni „piłkarzy” z Hondurasu. Ciężko im byłoby nawet o etat parodysty. Nie od dziś wiadomo, że role komediowe należą bowiem do tych najtrudniejszych. Naprawdę trzeba się postarać, żeby to co gramy było śmieszne i nie przekroczyło granicy żenady. Tak zwani piłkarze z Hondurasu udowodnili, że niemożliwe nie istnieje. Było 0:2 z Urugwajem i 0:5 z Nową Zelandią. W tym drugim przypadku przynajmniej dali więcej pewności siebie reprezentacji Kiwi, która zdobyła niejedno serce na tym turnieju. Te dwa pierwsze rezultaty to nie był jeszcze wstyd. To nie była jeszcze kompromitacja. Nadal „lubelski” bilans Honduras miał lepszy od Tahiti, ale potem przyszło to…0:12 z Norwegią. Do najszybszego gola w turnieju Lublin dopisał sobie rekordowy wynik i niebanalny wyczyn norweskiego napastnika. Dziewięć bramek (dziesiąty był o włos) Erlinga Brauta Halanda i jednym meczem Norweg zapewnił sobie tytuł króla strzelców.
Cóż, to spotkanie może się za Lublinem ciągnąć jeszcze długo, a nazwa tego największego na wschodzie Polski miasta, może znaleźć się jeszcze w prokuratorskich aktach. Co prawda Lublin będzie tylko tłem akcji, ale „wyczynowi” ekipy z Hondurasu przyjrzeć mają się bowiem nie tylko szefowie światowej piłki.
W Lublinie hartowała się też ekwadorska i koreańska stal. Obie ekipy w fazie grupowej niezbyt imponowały. Co prawda Koreańczycy awans do kolejnej fazy turnieju przyklepali sobie po zwycięstwie z Argentyną, ale trzeci mecz grupowy szkoleniowiec z kraju Messiego potraktował nieco sparingowo. W lubelskich spotkaniach 1/8 finału obie ekipy pokazały coś więcej niż w pierwszych trzech potyczkach. Do wyrachowania w obronie, dołożyły nutkę szaleństwa i stworzyły całkiem przyjemne dla oka widowiska. Ekwador pokonał 3:1 Urugwaj, a Koreańczycy inną azjatycką drużynę – Japonię (1:0). Te swoiste derby kontynentalne spokojnie mogą służyć jako „mity-założycielskie” obu ekip. To były spotkania dzięki, którym obie ekipy udowodniły sobie, że stać je na coś ekstra. Azjaci pokazali to w szalonym ćwierćfinale z Senegalem (3:3 i wygrana po karnych), a przybysze z Ameryki Południowej spokojnie punktując USA (2:1).
Dlatego półfinałowe starcie na które wrócili na Arenę Lublin zapowiadało się tak smakowicie. Choć ostatecznie nieco zawiodło najbardziej wymagających fanów. Szczególnie zespołowi Ekwadoru zabrakło jakości. Kilka indywidualności w ekipie Korei przeważyło szalę na stronę Azjatów. Co prawda bramki w Lublinie nie zdobył, ale z dobrej strony pokazał się Lee Kang In – młody zawodnik Valencii, po raz kolejny udowodnił, że już wkrótce może być partnerem w dorosłej reprezentacji dla grającego w Totenhamie Sona.
Trawa znowu nabierze świeżości. Niestety…
Nie można się temu akurat zbytnio dziwić, bo przecież to nie pierwsza duża impreza organizowana w mieście nad Bystrzycą. Młodzieżowe Euro, kilka towarzyskich spotkań młodzieżówki, a nawet mecze kobiecej reprezentacji (z rekordową frekwencją) i wiele, wiele innych imprez odbywających się na Arenie Lublin, po prostu wytrenowały u organizatorów pozytywne nawyki.
Co prawda część kibiców narzekała na to, że parking przy stadionie był co do zasady zamknięty (blisko tysiąc miejsc) i zatrzymywać się tam mogły jedynie autobusy, ale zadecydowała o tym FIFA ze względów bezpieczeństwa. Po meczu grupowym Senegalu z Kolumbią (przypomnijmy 10 tys. widzów) część okolicznych mieszkańców pomstowała też na parkujące gdzie popadnie samochody i bierną Straż Miejską. Po kolejnych spotkaniach gromadzących ponad 10 tys. widzów, ci którzy rozjeżdżali trawę, za szybami znajdowali już zaproszenie na pogawędkę ze strażnikami. Czas chyba zrozumieć, że na mecz najlepiej wybierać się komunikacją miejską, która funkcjonowała bez zarzutu. Według Pawła Gila, koordynatora Mundialu z ramienia prezydenta Lublina i sędziego międzynarodowego, już po 20 minutach od ostatniego gwizdka okolice stadionu były puste.
Atmosfery wielkiego święta nie było czuć na ulicach miasta, ale już na samym stadionie zabawa była wyborna. I tylko żal, że na kolejną taką imprezę Lublin będzie czekał chyba dłużej niż dwa lata. Okoliczne trawniki będą miały czas na regenerację. Chyba, że… Motorze do dzieła!
Michał Jackowski