Z Maciejem Blatkiewiczem spotkałem się w restauracji “Gado Gado”, żeby zjeść i pogadać o jedzeniu. Wywiad jest całkiem długi, ponieważ trwał kilka piw, a na koniec zakończył się recenzją potraw, które zjedliśmy. Bo jak mogłoby być inaczej, jeśli rozmawiałem z blogerem, youtuberem i krytykiem kulinarnym, który prowadzi popularny kanał “Maciej Je”? Zapraszam serdecznie, ale z góry ostrzegam, że w trakcie czytania możecie zgłodnieć.
Bez śniadania z domu nie wychodzisz?
Niekoniecznie. Czasami idę na śniadanie do knajpy, a wtedy w domu nie jem nic, ponieważ mam świadomość, że dużo zamówię.
Rzadko jesz w domu?
W ostatnim czasie bardzo często. Nie czuję potrzeby, żeby cały czas chodzić po knajpach. Wynika to trochę z tego, że na mieście trudno zjeść zdrowo.
Generalnie z jedzeniem w domu jest tak, że nie jem mięsa. Nie kupuję nawet, ponieważ uważam, że w sklepie, który jest najbliżej mnie – popularny market spożywczy – nie ma dobrego mięsa. Z drugiej strony jestem leniem, dlatego nie chce mi się jechać do dobrego sklepu po tego typu produkty. W domu na śniadania najczęściej spożywam owsianki, które polubiłem całkiem niedawno. Poza tym wcinam tradycyjne kanapki, pasty i twarożki.
Owsianki kojarzą mi się z Jessiką Ziółek i innymi celebrytkami.
Trochę tak jest, ale nie patrzę na przepisy w Internecie. Owsiankę zwykle robię na mleku roślinnym albo zwykłym. Do tego owoce, które akurat mam w domu. Najczęściej są to jagody, borówki i maliny.
Rozwiązałeś zagadkę, nad która się głowiłem: – Cholera, cały czas je na mieście, a nie jest gruby!
Jestem gruby. Ważę za dużo w stosunku do wzrostu. Owszem, faktem jest, że nie tyję, jak na pracę którą się zajmuję, ale mimo wszystko trochę musiałbym zrzucić. Staram się w domu nie jeść tłusto, a poza tym uprawiam sport. Może nie regularnie, ale jednak kilka razy w tygodniu idę na siłownię. Ostatnio zacząłem też biegać na krótsze dystanse. Jeśli nie przydarzy mi się żadna kontuzja, będę to kontynuował.
W trakcie prowadzenia bloga miałeś moment, w którym przytyłeś do tego stopnia, że się przestraszyłeś?
Był taki okres, gdy byłem wkręcony w sieciowe fast foody. Przygotowywałem na kanał seriami tego typu filmy, co odbijało się na wadze. Podobnie było, jak robiłem ranking burgerów. Wówczas waga szła w górę przez dwa miesiące, ale wtedy wziąłem się za siebie. Obecnie staram się omijać takie tematy. Oczywiście czasami zjem fast food i nagram film, ale mowa o sporadycznych akcjach.
Docelowo chciałbym trochę schudnąć. Rok temu zrzuciłem dziesięć kilogramów, ale później przytyłem trzy. Od tego momentu waga stoi w miejscu, dlatego trzeba coś z tym zrobić.
Mieliśmy spotkać się kilka dni temu, ale nie mogłeś jeść, ponieważ testowałeś catering dietetyczny. Co sądzisz o tym biznesie, który w ostatnim czasie robi się coraz bardziej popularny?
Na pewno jest bardzo wygodny, ponieważ wszystko jest przygotowane za ciebie. Czasami trzeba tylko podgrzać posiłek. Jeśli chodzi o jakość jedzenia – próbowałem już kilku cateringów dietetycznych – nie jest najlepsza. Na pewno jedząc na mieście albo w domu można zjeść lepiej. Wydaje mi się również, że catering dietetyczny wychodzi podobnie albo trochę taniej, jak jedzenie w knajpach. Poza tym uważam, że nie jest dobry na dłuższy czas. Akurat ja sięgam po niego w ramach oczyszczenia, gdy przykładowo robię ranking burgerów albo wróciłem z wakacji.
Czyli nie testujesz tych cateringów z obowiązku zawodowego?
Akurat ten, co teraz testowałem był przemyślany, ponieważ niebawem trafi na kanał. Chodzi o produkty znanej osoby, a to zawsze dobrze się ogląda. Oczywiście będę go porównywał do cateringów, które wcześniej miałem przyjemność albo nieprzyjemność testować.
No dobra, ale generalnie taki catering działa?
Na pewno działa – zwłaszcza na początku. Co z tego jednak, że spada waga, jeśli jedzenie nie jest najlepszej jakości? Owszem, zrzuci się kilka kilogramów, ale niekoniecznie będzie to dobre dla zdrowia w dłuższej perspektywie czasu.
Nie jest trochę tak, że jak podpisujesz umowę z knajpą albo promujesz produkt w sieci za pieniądze, oceniasz mało obiektywnie?
Wydaje mi się, że jestem szczery w tym co robię. Zwykle współpracuję z lokalami, w których wcześniej byłem kilka razy. Nie wyobrażam sobie reklamować niektórych produktów – na przykład słodkie napoje, które szkodzą zdrowiu.
Czasami jest tak, że oceniłem knajpę w 2017 roku, a po dwóch latach ludzie mi piszą, że wprowadziłem ich w błąd. Odpisuję, że faktycznie może tak być, ponieważ w gastronomii wszystko jest ulotne.
Miałeś sytuację, w której właściciele lokalu mocno się wściekli, że niepochlebnie ich oceniłeś?
Różne były reakcje. Pierwsza – najczęściej spotykana – jest taka, że ktoś przyjmuje krytykę i odpowiada w konstruktywny sposób. Druga – wyśmiewanie mojej oceny, bo nie jestem kucharzem albo nie byłem w kraju, z którego ta kuchnia pochodzi. Trzecia – kilka razy zdarzyło się, że ktoś groził mi sądem.
Na groźbach się skończyło?
Oczywiście. Nie chcę jednak mówić o tym kto groził, ponieważ zmienił się właściciel w tym lokalu.
Mam wrażenie, że gotowanie w ostatnich latach jest tak samo modne, jak wrzucanie fotek ze śniadaniem w łóżku i bukietem wiecznych róż za kilka stów w brzydkiej tubie. Dlaczego ty nie gotujesz?
Przede wszystkim nie gotuję na kanale, ponieważ nie jestem w tym na tyle dobry, by się chwalić. Inna sprawa, że ludzi gotujących w sieci jest już zbyt dużo. I tak naprawdę niczym się od siebie nie różnią. Choć był kiedyś taki Szwed, który prowadził kanał „Food Emperor”. Formuła jego filmów opierała się na tym, że nie pokazywał swojej twarzy i łączył gotowanie z komedią i przekleństwami, co było całkiem fajnym pomysłem.
Trudno gotować na Youtube i przebić się bez nazwiska. Tak naprawdę ludzie zajrzą tylko wtedy, jak będą robili coś konkretnego, a nie znajdą wcześniej przepisu Karola Okrasy, Roberta Sowy albo Ewy Wachowicz. Nie wystarczy dobrze gotować – trzeba być lubianym, dobrze mówić i na końcu mieć umiejętności kulinarne.
Moim zdaniem brakuje kanału, którego kontent byłby taki, że ktoś idzie do knajpy, zamawia i testuje posiłek, a następnie w domu próbuje go odwzorować.
Brzmi nieźle – serio dobry pomysł. Myślę, że ktoś niebawem wypełni niszę, ale niestety nie będę to ja. Przykładowo teraz siedzimy w azjatyckiej knajpie i jestem niemal pewny, że nie potrafiłbym zrobić niczego z tego menu. I nie chodzi nawet o dobór produktów, bo powstaje coraz więcej specjalistycznych sklepów, ale niestety umiejętności do gotowania kuchni azjatyckich nie kupię w markecie (śmiech).
Maciej, odpalamy wehikuł. Jak zaczęła się twoja przygoda z blogiem?
Bloga założyłem w 2010 roku.
Zbliża się dziesięciolecie. Będziesz świętował?
Szczerze mówiąc nie wiem, ponieważ istnieje spora szansa, że zapomnę o tym. Choć dokładną datę pamiętam – 8 sierpnia 2010 rok. Blog zaczął się od śmiesznych – przynajmniej takie miały być – recenzji produktów spożywczych. Pierwsze na tapet poszły chipsy.
Kupiłeś tym czytelników?
Nie bardzo, ale jakoś niespecjalnie byłem z tego powodu zły, ponieważ tego bloga założyłem dla beki z grupą znajomych. Już wcześniejsze były bardziej na serio, ponieważ pisałem o grach i polskim rapie. Tutaj natomiast chciałem testować produkty spożywcze w zabawny sposób, co chyba nie bardzo mi wychodziło. Sama nazwa również była nietrafiona – „wygrywam z anoreksją”. Ktoś mógł pomyśleć, że naśmiewam się z choroby psychicznej, a tak oczywiście nie było.
Kiedy żarty zamieniły się w coś poważnego?
Przestałem testować produkty spożywcze i skupiłem się na knajpach. Zaangażowałem się mocniej, a pierwsze sukcesy sprawiły, że uwierzyłem w ten projekt.
Znajomi odeszli na przedbiegach?
Większość osób uczestniczyła w tym dla zabicia czasu. Niespecjalnie nawet byli wkręceni w jedzenie. Brakowało im chęci więc zostałem sam i rozkręciłem bloga i kanał do tego momentu, w którym jest teraz.
Na blogu już właściwie nie piszesz. Stworzenie kanału na YT było naturalnym ruchem?
Generalnie jest bardzo mało blogerów, którzy zostali youtuberami. Chodzi mi tutaj o osoby, które miały rozpoznawalnego bloga i jego popularność przeniosły na kanał. Naprawdę na palcach dwóch rąk można zliczyć takich ludzi.
Zaliczasz się do tego grona?
Nie do końca, ponieważ mój blog nigdy nie był tak popularny, jak kanał na YT. Przynajmniej tak mi się wydaje. Inna sprawa, że na początku nie wiedziałem, jak trafić do ludzi. Zacząłem od recenzji zagranicznych produktów spożywczych. Co prawda parę osób z bloga obejrzało pierwszy film, ale szybko stwierdzili, że nie chcą oglądać czegoś takiego. Dopiero po roku doszedłem do właściwego formatu, czyli recenzji restauracji w połączeniu ze zwiedzaniem miasta.
YT daje szczegółowe statystyki, w których widać, że ludzie oglądają częściej fragmenty z knajpy, gdy mówię spontanicznie, a nie końcowy moment podsumowania w domu. Wydaje mi się, że publiczność bardziej docenia nieprzewidywalność, a nie scenariusz, który może być dobry.
Pamiętasz film, który był dla ciebie przełomowy?
Było takich kilka. Wszystko zaczęło się zazębiać i żreć w momencie, gdy przeprowadzałem się do Warszawy, czyli w 2017 roku.
Przeprowadzka była związana z kanałem?
Moja dziewczyna została przeniesiona do oddziału w Warszawie, dlatego zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę. Oczywiście nadal mógłby działać w Poznaniu, ale uważam, że rynek warszawski jest ciekawszy pod kątem mojej pracy. W stolicy mieści się zdecydowanie więcej restauracji znanych osób, które przyciągają widzów. Jak jakaś sieć wchodzi do Polski zwykle zaczyna od Warszawy.
W jakich miastach poza Poznaniem i Warszawą mógłbyś prowadzić kanał z powodzeniem?
Wrocław, Kraków i nie będę się rozdrabniał na Gdańsk, Gdynię oraz Sopot – po prostu Trójmiasto. Pierwsze miasto z wymienionych jest o tyle fajne, że stamtąd wywodzi się sporo ogólnopolskich sieci, np. Pasibus, Etno Cafe czy Shrimo House. Z kolei Kraków i Trójmiasto są bardziej turystyczne.
Turystyczne miasta kojarzą mi się ze sztampową kuchnią.
Na Starym Mieście w Krakowie jest mało fajnych miejsc, ale jak pójdzie się na Kazimierz jest dużo lepiej. Poza tym na Podgórzu i Zabłociu również powstaje coraz więcej dobrych restauracji. W ostatnim roku Kraków pod względem gastronomicznym mocno poszedł do przodu i moim zdaniem wyprzedził już Wrocław i Poznań.
Miałeś trudne momenty w trakcie prowadzenia bloga?
Były takie momenty, ponieważ nie było z tego pieniędzy, a duże koszty. Gdy prowadziliśmy bloga w kilka osób, ograniczyłem nawet swoją obecność do tego stopnia, że nie pisałem recenzji. Wrzucałem jedynie posty na portale społecznościowe i sprawdzałem materiały kolegów.
Na YT było zresztą podobnie, bo jak już wspomniałem, od razu nie wstrzeliłem się z tematyką. Nawet miałem krótką przerwę, ponieważ narastała we mnie irytacja, że nie mogę trafić do ludzi. Pomogła dopiero zmiana formatu.
Gdyby dalej nie żarło, prowadziłbyś bloga i kanał?
Na pewno działałbym mniej intensywnie albo wcale.
Jak rozumiem teraz na finanse nie narzekasz?
Utrzymuję się z tego w stu procentach. Ten biznes jest o tyle specyficzny, że każdego miesiąca zarabiasz inną kwotę. W ostatnich miesiącach jest coraz lepiej i mam nadzieję, że ta tendencja się utrzyma. Zauważyłem, że najgorsze pod względem finansowym są dla mnie styczeń, luty i marzec.
Zwykle zostaje mi jakaś górka, ale nie są to jeszcze pieniądze, które można inwestować w inny biznes. Chciałbym jednak zdywersyfikować działalność, ponieważ zakładam, że ludzie wiecznie nie będą chcieli oglądać gościa, który wcina burgery.
Skąd bierzesz wiedzę o potrawach?
Przede wszystkim z doświadczenia, ale także z rozmów z innymi ludźmi. Mam kilka zaufanych osób, z którymi konsultuję się w sprawie oceny danego dania. Nigdy nie byłem fanem zdobywania wiedzy z literatury, ponieważ wydaje mi się to nudne. Wolę rozmawiać i poznawać jedzenie przez doświadczenie. Burgerów zjadłem już tyle, że akurat w tym temacie mogę się nazwać ekspertem. Inna sprawa, że nie robię z siebie profesora gastronomii, który jest nieomylny. Jeśli ktoś w komentarzu napisze mi konstruktywną opinię bez wyzwisk, zaczynam analizować, czy ta osoba przypadkiem nie ma racji. Bo niby dlaczego może jej nie mieć? Nie lubię jednak jak ktoś coś fajnie opisze, a na końcu doda, że jestem chujem albo innym zjebem. Takie osoby banuję, ponieważ nie lubię chamstwa.
Skończyłeś dziennikarstwo. Studia pomogły ci w prowadzeniu bloga i kanału?
Jak najbardziej, ponieważ miałem na zajęciach montaż dźwięku i obrazu. Poza tym zyskałem znajomości, gdyż wiele osób z roku pracuje w agencjach reklamowych. Czasami polecają mnie do różnych kampanii. Co prawda nie wiem, czy kiedykolwiek coś z tego było, ale fajnie, że coś się dzieje.
Chyba jesteś pierwszą osobą, której dziennikarstwo w czymkolwiek pomogło.
Niestety słyszałem wiele podobnych opinii o dziennikarstwie. Oczywiście u mnie też jest tak, że montażu mógłbym się nauczyć poza uczelnią, ale mimo wszystko jak zaczynałem tworzyć kanał, nie byłem kompletnym laikiem.
Na filmikach często występujesz razem z dziewczyną, która także żyje tylko z tego?
Tak, Sonia bardzo mi pomaga. Poza występowaniem w filmach zajmuje się rzeczami niewidocznymi – montaż, odpisywanie na maile, ogarnianie kontraktów. Bardzo nie lubię tego robić, więc jestem zadowolony, że Sonia się tym zajmuje. Z kolei moja rola jest bardziej koncepcyjna, a także montuję, wrzucam posty do Social Mediów, a także jem.
Kłócicie się w trakcie pracy?
Szczerze mówiąc bardzo mało. Owszem, czasami się nie zgadzamy, ale bardzo szybko znajdujemy kompromis.
Wychodzicie czasami do restauracji, żeby tylko zjeść, a nie pracować?
Zdarzy się czasami takie wyjście, ale raczej jak już wychodzimy, nagrywamy coś na kanał.
Miewasz momenty, że masz dość pracy?
Zawsze mam ochotę na jedzenie (śmiech). Wiadomo, czasami nie chce mi się montować, ale nie jest tak, że zmuszam się do czegoś. Generalnie lubię swoją pracę.
Po 45 minutach rozmowy kelner przyniósł jedzenie.
Niedawno odbyłeś kulinarną wyprawę do Stanów Zjednoczonych. Było warto wydać 30 000 złotych?
Generalnie jestem zadowolony. Poziom kuchni był raczej zgodny z oczekiwaniami. Choć było kilka rzeczy, na których trochę się zawiodłem. Na przykład amerykańskie burgery inaczej smakują i wyglądają niż nasze. Polskie mają różne ciekawe dodatki, a amerykańskie są klasyczne – ogórek piklowany, czerwona cebula i sałata. Do tego dodatkowo może być ser i bekon. Wszystko podawane jest w niezbyt dobrym pieczywie, które przypomina bułkę z McDonalda. Mięso jednak częściej jest smaczniejsze niż w Polsce. Zwłaszcza bekon, ponieważ w USA najlepiej wiedzą, jak go przygotowywać. Poza tym u nas burgery są dużo większe.
Mamy się czego wstydzić?
W Nowym Yorku jadłem ramen w trzech knajpach, które są znane na całym świecie. Był minimalnie lepszy od tych, które można zjeść w dobrych lokalach w Warszawie. Z kolei słynna pizza nowojorska wypada blado przy najlepszych polskich pizzeriach. Jasne, kanapki z pastrami są dużo lepsze, ale w Polsce kultura robienia kanapek z dobrym mięsem nie rozwinęła się jeszcze tak jak tam. Odpowiadając na pytanie, jeśli chodzi o jedzenie, nie mamy się czego wstydzić.
W Polsce nigdzie nie można zjeść dobrego pastrami?
Można w kilku miejscach. Moim zdaniem najlepsze jest w Meat & Go w Krakowie. W Warszawie Pogromcy Meatów dają radę.
Co mają amerykańskie knajpy czego my nie mamy?
W Ameryce zawsze jest darmowa woda. Często w knajpie są specjalni pracownicy, którzy zajmują się tylko nalewaniem wody. Druga rzecz – obsługa jest bardzo miła i szybka. Dziś na przykład czekaliśmy 45 minut na jedzenie, co w USA by nie przeszło. Oczywiście wiąże się to z tym, że w Stanach pracownicy w gastronomi bardzo mało zarabiają, ale otrzymują wysokie napiwki, które są obowiązkowe. Tak więc płatność za obsługę jest przenoszona na klienta.
Takie rozwiązanie jest dobre?
Ma swoje plus i minusy. Pracodawca może zatrudnić więcej osób, ale z drugiej strony klient musi więcej zapłacić. Mimo wszystko efekt jest taki, że w żadnym kraju nie spotkałem się z tak dobrą obsługą.
W Bostonie jadałeś homara w miejscu, z którym wiąże się ciekawa historia.
Pierwszy raz w życiu! Jedliśmy go w najstarszej restauracji w Stanach Zjednoczonych, w której byli chyba wszyscy sławni i ważni Amerykanie. Co ciekawe knajpa jest starsza od USA, gdyż otworzona została jeszcze w czasach kolonialnych. Przykładowo mają tam stolik, przy którym zawsze siedział John Kennedy. Natomiast sam homar przypominał dużą krewetkę i był całkiem smaczny, ale drugi raz bym go nie zamówił, ponieważ nie był aż tak dobry, by ponownie zapłacić za niego 80 dolarów.
W Chicago jadłeś… Pizzę w stylu chicagowskim.
Bardzo wysoka pizza, która ma dużo sosu, ciągnący się ser…
Czyli taka polska pizzo-kanapka.
Nie do końca, ponieważ ciasto jest grubsze i chrupiące – przypomina drożdżowe. Wcześniej taką pizzę jadłem w Warszawie i muszę pochwalić polski lokal, ponieważ ich pizza jest niemal identyczna, jak ta w Chicago. Choć nie zmienia to faktu, że nadal mówimy o bombie kalorycznej.
Wspomniałeś ramen, który staje się coraz bardziej popularny w Polsce.
Z ramenem w Polsce jest też tak, że wiele knajp wrzuca go do menu, ponieważ jest modny. Inna sprawa, że później podają zupę, która obok ramenu nawet nie stała. Przede wszystkim ramen musi być zrobiony z makaronu ramen.
Generalnie w Ameryce bardzo smakowała mi kuchnia azjatycka. Przykładowo jadłem gruby makaron z ostrym sosem i baraniną. Były też naleśniki podobne do wietnamskich. Niestety nie pamiętam nazw tych potraw, ponieważ były chińskie.
Słodycze?
Sernik nowojorski był bardzo dobry, ale reszta taka sobie. Słodycze w Ameryce są niestety – przynajmniej dla mnie – zbyt słodkie.
Ile kosztuje obiad w Nowym Yorku dla dwóch osób?
Obiad kosztował zwykle od 50 do 70 dolarów. I mówię tutaj o zwykłych knajpach, a nie tych z górnej półki. Śniadania również były drogie, ponieważ kosztowały podobnie – około 50 dolarów dla dwóch osób. Szczerze mówiąc nie było różnicy cenowej, jeśli chodzi o obiady i śniadania. W Bostonie było podobnie, a w Chicago taniej.
Najdroższe danie, które zjadłeś?
Stek w Peter Luger Steak House, czyli jednym najsłynniejszych miejsc ze stekami w Nowym Yorku. Z dodatkami, napiwkiem i piwem zapłaciliśmy około 200 dolarów. Nie był to jednak najlepszy stek w moim życiu, ponieważ lepszego jadłem we Florencji.
W Stanach jest bardzo drogo dla Polaków. Owszem, można jeść tanio w McDonaldzie albo pizzę za dolara, ale długo tak się nie pociągnie. W Ameryce w popularnych fast foodach stołują się głównie ludzie ubodzy. W Polsce polityka tych firm jest jednak zdecydowanie inna. Będąc w USA wstąpiłem tylko do Shake Shacka, czyli takiego lepszego McDonalda ale tam również jedzenie nie było dobrej jakości.
Jesteś rozpoznawalny w polskich knajpach?
Zdarza się często, że ktoś mnie rozpoznaje. Najczęściej w lokalach w Poznaniu, ale w Warszawie także coraz częściej.
Proponują nie płacenie za obiad w zamian za dobrą recenzję?
Proponują nie płacenie, ale raczej nie w ramach dobrej opinii, ale czasami właściciele – przy kilku wizytach z kolei – czują wewnętrzną potrzebę podziękowania za napędzenie klientów. Trzy razy zdarzyła się kłopotliwa sytuacja, o której wspomniałeś. Upierałem się wtedy, żeby jednak zapłacić. Raz nie chcieli przyjąć pieniędzy, więc zostawiłem opłatę za rachunek w napiwku dla obsługi. Na szczęście jednak takie sytuacje nie zdarzają się często.
Dostajesz zaproszenia do knajp?
Właściwie codziennie przychodzi przynajmniej jedno takie zaproszenie, ale nie korzystam z nich, ponieważ wszystko byłoby ustawione. Poza tym nie wchodzę we współpracę, gdy ktoś chce mi płacić jedzeniem. Rachunków stekiem albo burgerem nie zapłacę (śmiech).
Z jaką najdziwniejszą sytuacją spotkałeś się w restauracji?
Byłem ostatnio we Lwowie w „Teatr Pravda”, który głównie słynie z piwa i z tego, że muzyka jest grana na żywo. Długo czekaliśmy na danie i po kilku minutach od złożenia zamówienia przyszedł kelner, który oznajmił, że mojej potrawy nie są w stanie przyrządzić. Wziąłem menu i chciałem zamówić coś innego, ale kelner zniknął. Wracał wielokrotnie, ale już nie zapytał, czy jednak chcę coś zjeść. Jasne, rozumiem, że mógł być zmęczony, ale jakoś nie miałem już ochoty tam jeść.
Knajpę przede wszystkim tworzą ludzie?
To jakie jest jedzenie bierze się z tego, jacy ludzie pracują w knajpie. Zazwyczaj jest tak, że dobre jedzenie połączone jest z dobrą obsługą i wystrojem knajpy. Po prostu albo ktoś czuje klimat albo kompletnie się do tego nie nadaje.
Masz wrażenie, że w ostatnich latach poprawiła się obsługa w polskich restauracjach?
Jasne. Nastąpiła zmiana pokoleniowa, która daje dobre efekty. Młodzi ludzie, którzy pracują w knajpach, zwykle są bardzo otwarci, a to procentuje.
Food Trucki straciły urok i stały się biznesem?
Na pewno stały się biznesem. Poziom jedzenia bardzo się w nich obniżył – zwłaszcza w tych jeżdżących. Generalnie nie widzę już sensu chodzenia na zloty, bo głównie zjemy tam burgery, to raz. Dwa, często serwują dania, które można zjeść w knajpach na mieście, w dodatku lepsze i często w tej samej cenie. Poza tym szamę z food trucka często trzeba spożywać na stojąco. Bez wątpienia wyczerpała się formuła.
Zloty odejdą niedługo w zapomniane?
Na razie nie, ponieważ w mniejszych miastach, to nadal atrakcja. Z drugiej strony w Warszawie albo Krakowie początek i zakończenie sezonu cały czas cieszy się dobrą frekwencją.
Czyli zloty odpuszczamy, a „Muzeum Wódki” w Petersburgu warto odwiedzić?
Szczerze mówiąc wygląda to tak, że ktoś otworzył restaurację, a następnie żeby przyciągnąć klientów, wydzielił pokój na muzeum wódki. Owszem, mają tam jakieś eksponaty, ale nie jest to szczególnie ciekawe. Samo jedzenie było dobre – bliny z kawiorem, sało, sałatka z krabem.
No dobra, ale wódka smaczniejsza niż polska?
Piłem taką za 200 dolarów za butelkę i smakowała podobnie. Różniła się tym, że była podobno lepszej jakości. Różnicę przy wódce można poczuć dopiero wtedy, jeśli pijemy ciepłą i dajemy ją poczuć naszym kubkom smakowym. Schłodzona, lana do gardła, często smakuje podobnie. Generalnie znacznie łatwiej wyczuć różnicę smaku w whisky, niż w wódce. Mówimy więc o zabawie dla koneserów.
Alkohol jest tak samo ciekawy, jak jedzenie?
Wolę jedzenie, ale lubię próbować nowych trunków. Wino absolutnie mnie nie jara i nie znam się na nim. Oczywiście wypiję i powiem nawet, że było dobre, ale nic poza tym. Bardzo lubię piwo, gdyż tam od razu czuć różnice w smaku. Z kolei o whisky sporo się nauczyłem od Tomka Milera, do którego chodziłem na degustacje.
Podsumowując, jeśli chodzi o alkohol, nie czuję się ekspertem, więc mało o nim mówię na kanale.
Zbliżasz się do 86 000 subskrypcji na kanale, a przy 100 000 obiecałeś widzom, że wybierzesz się do Atelier Amaro albo Senses. Dlaczego dopiero wtedy?
Mógłbym to zrobić wcześniej, ale jakoś nie miałem potrzeby. Choć oczywiście jak będzie 100 tysięcy subskrypcji, spełnię obietnicę. Będę miał jednak problem, ponieważ tam chyba nie można kręcić. Ogólnie w sieci jest bardzo mało zdjęć z tego miejsca.
Twoje najpopularniejsze filmy są z odwiedzin knajp Magdy Gessler i Anny Lewandowskiej. Dlaczego nie idziesz mocniej tym tropem?
Znane nazwiska przyciągają nowych widzów. Film o Magdzie Gessler miał ponad milion wyświetleń, a co najważniejsze wielu widzów dzięki niemu obejrzało inne i zostawiło subskrypcję. Poza tym zarobiłem sporo na wyświetleniach, ale pomimo tego nie chcę się szufladkować. Po pierwsze nie spina się to ze współpracami, a po drugie mam wrażenie, że zawiódłbym najwierniejszych fanów.
Knajpa Ani Lewandowskiej nie dostała od ciebie najlepszej opinii.
Zgadza się, ale Ania fajnie zareagowała. Nagrała filmik, na którym podziękowała za ocenę i powiedziała, że przeanalizuje moje uwagi. Wszystko było więc bardzo kulturalne, a to niestety rzadkość przy filmach o celebrytach. Ludzie zwykle chcą dowalić znanej osobie, żeby poczuć się lepiej.
Testowałeś ostatnio kanapki Roberta Makłowicza i mówiąc łagodnie chyba ci nie smakowały?
Ohyda. Przede wszystkim trudno zjeść dobrą kanapkę, jeśli nie jest przygotowywana na miejscu, na stacji benzynowej. Kanapki Makłowicza są jednak obrzydliwe – na pewno można było zrobić lepsze. Dlaczego wyszło aż tak kiepsko? Być może dlatego że kanapki robione są na Słowacji, a następnie trafiają do stacji benzynowych z długą datą ważności.
Nie krytykuję Makłowicza, bo pewnie dostał dobrą ofertę. Inna sprawa, że jestem trochę rozczarowany, ponieważ kojarzył mi się głównie z dobrym jedzeniem.
Dużo wyświetleń miał film o kebabach z automatu.
Kebaby przywożone są spod Warszawy, a automat tylko odgrzewa. Całkiem fajny pomysł, ale czas oczekiwania jest długi. Być może teraz się coś zmieniło, lecz gdy nagrywałem film, czekałem chyba pół godziny. Jeden kebab odgrzewa się około 5 minut, dlatego robią się długie kolejki. W smaku jest przyzwoity, a więc projekt jest obiecujący.
Jak oceniasz sytuację polskiego kebaba?
Coraz więcej kebabowni zwraca uwagę na jakość mięsa. Oczywiście jeszcze mało kto sam robi mięso, bo mimo wszystko ten proces jest długi i trudny. Odchodzi się również od „polskich kebabów” z kapustą i sosem czosnkowym. Cóż, polski kebab idzie w dobrą stronę.
Jakie będą trendy w polskiej gastronomii?
Szczerze mówiąc mało się zmienia na przestrzeni ostatnich lat. Nadal popularna będzie kuchnia azjatycka. Będzie jednak coraz bardziej autentyczna, ponieważ odchodzi się już od tego, że Wietnamczyk gotuje azjatyckie dania w zmienionej formie dla Polaków. Przewiduję również powrót do polskiej domowej kuchni, ponieważ coraz mniej osób gotuje w domu. Będzie więc więcej fajnych knajp z pierogami i schabowym. Na pewno dalej popularne będą kanapki, a trochę w odstawkę pójdą burgery. Powstanie również więcej kawiarni z kawą speciality.
Jeśli chodzi o sushi, to myślę, że będzie coraz mocniejszy zwrot w stronę japońskiej tradycji. Czyli nie rolki z awokado i Serkiem Philadephia, a raczej więcej surowej ryby lepszej jakości. Co ciekawe najlepsze sushi jest podobno w Kielcach w Sushi-Ya, ponieważ właściciel sprowadza różne nieznane ryby. Jak na razie wielu takich lokali nie ma, ale myślę, że niebawem powstanie ich znacznie więcej.
Śmieszna sprawa z tym sushi, ponieważ w Polsce zwykłe robione jest z niezbyt dobrych produktów, a ludzie myślą, że jedzą coś ekskluzywnego.
Właśnie, bo ceny są całkiem wysokie, a jakość już niekoniecznie jest dobra. Poza tym Polacy nadal myślą, że sushi uchodzi za ekskluzywną potrawę. Wydaje mi się jednak, że niedługo zmieni się takie myślenie, co przełoży się również na sushi lepszej jakości w polskich knajpach.
Co nowego zobaczymy u ciebie na kanale w najbliższym czasie?
Zabieram się do robienia filmików na żywo, na których chcę zamawiać jedzenie, a później spożywać wraz z widzami (śmiech).
Czas na recenzję naszego obiadu.
Spotkaliśmy się w knajpie Gado-Gado, która istnieje od niedawna. Skupia się na kuchni indonezyjskiej, malezyjskiej, tajlandzkiej i singapurskiej. Zjedliśmy cztery potrawy – na pierwszy ogień poszła „Laksa”, która miała aromat suszonych krewetek albo pasty ze sfermentowanych krewet. Zapach jest więc bardzo specyficzny, ale smakuje lepiej niż pachnie. Bez wątpienia to najciekawsza pozycja do spróbowania z tych, które mieliśmy okazję dziś zjeść.
Jedliśmy również „Rendagn Ayam”, czyli kurczaka w mleku kokosowym z przyprawami korzennymi. Nigdzie indziej nie jadłem tego dania i bez wątpienia było najlepszym ze wszystkich, którego tutaj skosztowaliśmy. Poza tym był „Satay Ayam”, czyli mięso z kurczaka – chyba z udka – nadziane na patyki. Podobno mięso było w cytrusowej marynacie, ale nie było tego czuć. Wręcz przeciwnie do sosu orzechowego, który był bardzo intensywny. Do tego była kwaśna sałatka, która…
Która była lepsza od szaszłyków!
Zgadzam się w stu procentach. Na koniec zjedliśmy „Char Kway Teow”, czyli makaron z krewetkami i chińską kiełbaską. Tej ostatniej było bardzo mało… A szkoda, ponieważ była w tym wszystkim najlepsze.
Spokojnie możecie zamawiać „Char Kway Teow”, ponieważ Maciej wrzucił na Facebooka małą recenzję już kilka dni temu, a na reakcję Gado Gado nie trzeba było długo czekać. Zmodyfikowali lekko przepis i dodają więcej chińskiej kiełbasy, która była w tym wszystkim najlepsza.
Czyli warto pójść do Gado-Gado?
Jak najbardziej!
Rozmawiał: Bartosz Burzyński