Gdyby Iga Świątek zarządzała PKP, to pociągi przyjeżdżałyby na stację nie punktualnie, a nawet przed czasem. Gdyby doręczała nasze listy, odbiorca dostawałby je w tym samym dniu, w którym zostały nadane. Ale postanowiła zająć się tenisem. I przez pierwsze dwie rundy Roland Garros przebrnęła w niecałe dwie godziny. Dziś wyeliminowała Qiang Wang, Chinkę rozstawioną z numerem 16.
Słuchajcie, tak naprawdę nie do końca wiemy, co wam tu napisać. Bo w przypadku długich meczów, z wieloma zwrotami akcji, zawsze coś się znajdzie. A Iga, która swoje spotkanie rozpoczęła o 11, zagrała tak, jakby o 13 miała ustawioną pilną rozmowę, przed którą musiała się wyrobić nie tylko z meczem, ale i prysznicem, przebraniem się, makijażem… I dlatego musiała się pospieszyć. O ile więc w pierwszym secie pozwoliła sobie jeszcze na chwilę rozluźnienia, o tyle w drugim po prostu zmiotła z kortu rywalkę.
Ta chwila rozluźnienia przyszła zresztą po bardzo dobrym początku, gdy szybko zyskała przełamanie. Było 2:0, nagle pojawiły się błędy i Chinka wyrównała. Przez chwilę pograły jak równorzędne przeciwniczki, ale szybko okazało się, że dziś to ta notowana dużo niżej w rankingu i dużo młodsza jest po prostu lepsza. I tak naprawdę nie musielibyśmy wam opisywać ani jednego punktu z tego meczu. Wynik 6:3 6:0 mówi przecież sam za siebie.
Ale spróbujmy, choć najpierw napiszemy, że jeśli tylko będziecie mieli taką możliwość, to polecamy wam obejrzeć to spotkanie z odtworzenia. Trwa tyle co jeden odcinek serialu, a sprawia równie wiele radochy, bo Iga była – poza wspomnianą chwilą dekoncentracji – niemal perfekcyjna. A przy jej stylu gry, gdy cały czas napiera na rywalkę, gra agresywnie i przejmuje inicjatywę, to naprawdę jest coś. W statystykach zanotowano co prawda 12 niewymuszonych błędów, ale aż 33 wygrywające piłki. W spotkaniu, które trwało tylko 15 gemów, to statystyka znakomita, oddająca skalę dominacji Polki.
A ta dziewczyna nie ma przecież nawet 18 lat! I wiemy, że powtarzamy to regularnie, ale nie mogliśmy się powstrzymać, bo dziś ku temu ostatnia okazja. Zwycięstwem z Qiang Wang Iga sprawiła sobie bowiem prezent urodzinowy. Osiemnastkę świętować będzie jutro, choć raczej nie może sobie pozwolić na organizację większej imprezy. W sobotę czeka ją przecież mecz trzeciej rundy. W nim zmierzy się albo z Monicą Puig albo z Darią Kasatkiną.
I od razu ustalmy jedno: jeśli zagra na takim poziomie, jak dziś, to wszystko jest tam możliwe. Bo w starciu z Wang naprawdę nie miała słabego punktu. Do fenomenalnego jak zwykle forehandu doszedł świetny backhand. Kiedy było trzeba, imponowała też serwisem, który przyniósł jej cztery punkty bezpośrednio, a i było wiele takich, które wygrywała za jego sprawą chwilę później. Były też, oczywiście, świetne skróty, jej znak firmowy. Było sporo dobrej gry kombinacyjnej. Były długie wymiany, które zapisywała na swoje konto. Gdyby ten mecz był egzaminem wstępnym na studia, od razu dalibyśmy jej dyplom licencjata i wysłali na magisterkę.
Teraz przed nią kolejne wyzwanie. III runda Wielkiego Szlema, jeszcze nie miała okazji grać w nim tak daleko. I renomowane rywalki. Bo Monica Puig to (sensacyjna, ale jednak) mistrzyni olimpijska. Ale aktualnie jest na 59. miejscu w rankingu i nie gra najlepiej. Napisalibyśmy wręcz, że jest dużo łatwiejszą przeciwniczką niż Wang, którą Iga ograła dziś. Kasatkina – która jest faworytką do zmierzenia się ze Świątek – jest co prawda rozstawiona (z numerem 21.), ale też nie imponuje formą, ostatnio zwiedzając głównie początkowe rundy turniejów.
Napiszemy więc jedno – tak, żeby nie zapeszyć, ale wyrazić nasze myśli: Iga, możesz to zrobić. Trzymamy kciuki.
*****
Magda Linette swój mecz grała dopiero wieczorem. Po drugiej stronie siatki stała obrończyni tytułu, jedna z najlepszych tenisistek na świecie – Simona Halep. I to zdecydowanie było widać. Rumunka grała znakomity tenis, ale – ku naszemu zdumieniu i szczęściu – Polka niemal nie odstawała. W pierwszym secie zadecydowały tak naprawdę drobnostki, niewykorzystane szanse. Magda popełniała błędy w piłkach, które musiała skończyć, jeśli chciała wygrać z Simoną. Bo oczywiste było dla nas wszystkich, że jeśli tego nie zrobi, to przegra tę partię. I tak się zresztą stało.
A szkoda, bo grała fenomenalny tenis, być może najlepszy w swoim życiu. Co chwila pakowała piłki na linię, wchodziła w długie wymiany z Rumunką, jakby sama była zawodniczką z TOP 10 światowego rankingu. Backhand, forehand, serwis – wszystkim potrafiła zapunktować. No dobra, prawie wszystkim. Spore problemy sprawiały jej piłki przy siatce, gdy trzeba było uderzyć z powietrza. To na nich się często wahała. A zawahanie w tenisie zwykle kończy się błędem. I tak też to wyglądało u poznanianki. Ostateczne doświadczenie i opanowanie Halep wzięły górę, a na tablicy świetlnej pojawił się wynik 6:4.
Wydawało się, że drugi set będzie przebiegał dokładnie tym samym torem. Już przy swoim serwisie Linette musiała bronić piłki meczowej i… nie do końca to zrobiła. Bo akurat w tym przypadku bardziej pomogła jej Rumunka, wyrzucając łatwe zagranie. Natomiast kolejne dwa match pointy – już przy serwisie rywalki – obronione zostały tylko za sprawą fenomenalnej gry Polki. Naprawdę, Magda zaimponowała nam wtedy jak nigdy wcześniej. A chwilę później dołożyła jeszcze przełamanie, wygrany serwis i kolejnego breaka. Z 4-5 ze stratą przełamania zrobiła 7-5 i wygranego seta. Wtedy byliśmy już pewni: tak grającej Linette nie widzieliśmy jeszcze nigdy w życiu.
Szkoda, że na ostatniego seta zabrakło sił. Bo tak to wyglądało. Powróciły błędy, długość uderzeń się nie zgadzała. I Halep to wykorzystała, choć tez miała swoje problemy. Dwa razy straciła podanie, a Magdzie udało się ugrać trzy gemy. Rumunka zdobyła ich jednak dwa razy więcej i zameldowała się w kolejnej rundzie. Ale nikomu nie powie, że przyszło jej to łatwo.
W przypadku Linette też mamy w tej chwili do napisania jedno: chylimy kapelusza, to był świetny mecz.
Fot. Newspix