Michał Kucharczyk opuścił warszawską Legię. Trochę cichcem, trochę kuchennymi drzwiami. Nie można nawet powiedzieć, że pożegnano go bez zbędnego zadęcia. Bo Kuchego nie pożegnano właściwie w ogóle. Ot, pojawiła się notatka na oficjalnej stronie klubu i okolicznościowy filmik. Choć mówimy o zawodniku, który z Legią sięgnął po jedenaście trofeów i dołożył do tego występy w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Można było to rozstanie rozegrać z większą jakąkolwiek klasą. A jeżeli nie mieli w Warszawie pomysłu na odpowiednie uhonorowanie Kucharczyka, wystarczyło spojrzeć, jak swoich zawodników – czy raczej: członków swojej rodziny – żegnają w Atletico Madryt.
Ktoś pewnie zapyta: gdzie Rzym, gdzie Krym? Kucharczyk ma przecież za sobą marny sezon, zawsze był surowy technicznie, taki i owaki. Jasne. Tylko ilu my mamy znowu w polskiej ekstraklasie takich gigantów futbolu, którzy (byłego) skrzydłowego Legii o klasę przewyższali? Bo przecież osiągnięciami równać się z nim może naprawdę niewielu piłkarzy, to są akurat twarde liczby, z którymi nie sposób dyskutować.
Nikt nie mówi o wynoszeniu Kuchego na pomniki czy przemianowaniu “Łazienkowskiej” na “Kucharczykową”. Przeszedł czas się rozstać, okej. Ale jeżeli pięciokrotny mistrz kraju i sześciokrotny zdobywca Pucharu Polski nie zasługuje na odpowiednie uhonorowanie ostatniego występu w barwach klubu, to właściwie dla kogo są zarezerwowane takie zaszczyty?
Zerknijmy więc, zgodnie z zapowiedzią, w stronę Hiszpanii. Czy Juanfran to pierwsze nazwisko, które przychodzi do głowy, gdy człowiek próbuje sobie przypomnieć – nawiązując do klasyka – mistrzowski skład Atletico Madryt z 2014 roku? Raczej nie. Filarem defensywy Los Colchoneros był wszak Diego Godin, znacznie bardziej emblematyczna postać dla ekipy skonstruowanej przez Diego Simeone. Opoka, na której oparto cały zespół. Na szpicy szalał natomiast nieokiełznany Diego Costa, w drugiej linii wymiatali Koke i Gabi. Juanfran był, jasna sprawa, bardzo ważnym członkiem madryckiej drużyny, ale nigdy nie dorobił się w niej statusu największej gwiazdy, piłkarza będącego nieustannie na ustach kibiców i dziennikarzy. Nie te zadania boiskowe, no i – po prostu – nie te umiejętności. Hiszpan w systemie Simeone sprawdzał się doskonale, aczkolwiek indywidualnie nigdy nie był jakimś gigantem w skali europejskiej.
Niemniej – zapisał w Atletico piękną kartę. Swoją solidnością, walecznością, wytrzymałością, nieustępliwością. Choć seniorską karierę rozkręcał za miedzą, bo w Realu Madryt, a do Atletico trafił dopiero w 2011 roku, dzisiaj 34-latek jest żegnany na El Wanda Metropolitano niczym legenda. W sumie spędził w Atletico osiem lat, wygrywając z tym klubem (prawie) wszystko. Zabrakło tylko triumfu w Lidze Mistrzów. Między innymi dlatego, że w finale z 2016 roku to właśnie Juanfran spartolił kluczową jedenastkę w konkursie rzutów karnych.
Lecz gdy nadszedł czas pożegnań, nikt Hiszpanowi nie wypomina tamtego niepowodzenia. Wszyscy pamiętają mu wyłącznie wielkie triumfy, jakie madrycki klub odniósł z nim w składzie. Ostatecznie Oscarów nie przyznaje się wyłącznie za pierwszo-, lecz również za drugoplanowe role.
Dorobek Juanfrana. (Wikipedia)
Hiszpański dziennik “Marca” już w kilkanaście dni temu donosił, że czas Juanfrana w Atletico nieubłaganie dobiega końca. Wiek robi swoje. W ostatnich dwóch sezonach Hiszpan nie grał już tak często jak wcześniej, zdarzało mu się sporo pomyłek, no i gwarantował coraz mniej wartościowych, ofensywnych akcentów w bocznym sektorze boiska. 37 meczów, trzy asysty – to bilans obrońcy w La Liga, licząc ostatni i przedostatni sezon rozgrywek. Szału nie ma, nawet biorąc poprawkę na to, że styl gry preferowany przez managera Atletico nie zawsze daje bocznym obrońcom wielkie pole do popisu w okolicach szesnastki przeciwnika.
Mimo wszystko, 34-latek otrzymał ofertę nowego kontraktu. Proponowano mu przedłużenie umowy o kolejny rok na bardzo korzystnych warunkach – władze i trener madryckiego klubu wolały zachować tak doświadczonego zawodnika u siebie, nawet w roli zmiennika. Tym bardziej, że defensywa Atletico i bez odejścia Juanfrana zostałaby w najbliższym czasie mocno przebudowana. Hiszpan postanowił jednak, że swoją karierę chce zakończyć poza Europą.
A teraz zagadka za sto punktów – czy pożegnanie z Juanfranem wyglądało tak, że Diego Simeone bąknął coś w mediach, iż Hiszpan nie jest mu już do niczego potrzebny, a klub na potwierdzenie tych słów wystosował lakoniczne oświadczenie, dziękując za długie lata współpracy? Otóż nie.
Juanfran pożegnał się z kibicami i klubem na specjalnie z tej okazji zorganizowanej konferencji prasowej, w blasku reflektorów. Uhonorowany jak przystało na zawodnika, który tak wiele w klubie wygrał. Nie musiał o swoich uczuciach informować kibiców za pośrednictwem prywatnego konta w mediach społecznościowych. Mógł po prostu powiedzieć o wszystkim, co mu leży na sercu w dniu wzruszającego pożegnania. – Trafiłem do was z przeszłością w Realu Madryt, któremu kibicował mój ojciec. Szybko zmieniłem się w kibica Atletico. Przeczytałem ostatnio: “przyjechał do nas Vikingo, odjechał Indio. To niesamowite. To jest właśnie magia tego klubu. Być istotną częścią tej drużyny – to wielka sprawa.
Vikingo i Indio to oczywiście Real i Atletico. – To coś niewiarygodnego, że jestem sklasyfikowany na liście najwybitniejszych bocznych obrońców w historii klubu. Gdy przyszedłem do Atletico, w ogóle nie lubiłem bronić, byłem skrzydłowym. Teraz na pewno zapamiętam prawą obronę jako tę pozycję, na jaką zostałem stworzony. Dziękuję Gregorio Manzano, który we mnie uwierzył. I Diego Simeone, który nauczył mnie defensywnej gry i zawsze pragnął, żebym był ważną częścią zespołu. Wszystko co dla mnie dobre, zaczęło się tutaj. (…) Kibicom dziękuje za to, że mnie kochali. I za to, że byli ze mnie dumni. Wasz śpiew był dla mnie jeszcze ważniejszy niż zdobyte trofea. Wszyscy chcemy tytułów, lecz przed nimi są zawsze miłość i szacunek. Los Rojiblancos to moja rodzina. Wkrótce tu wrócę i z głębi serca wam za wszystko dziękuję.
Czyż to wszystko nie brzmi po prostu urzekająco? Tytuły są ważne, lecz najważniejsza jest miłość i wzajemny szacunek.
Podczas konferencji nie zabrakło też wypowiedzi byłych kolegów Juanfrana z drużyny, niektórzy “pojawili się” na sali za sprawą transmisji wideo. Był też – rzecz jasna – prezes klubu, za plecami Hiszpana ustawiono trofea, Juanfran miał też okazję pozować do zdjęć z całą swoją wesołą rodzinką. Z pożegnania uczyniono mini-święto klubu, celebrując w ten sposób znaczenie marki “Atletico”, wykraczające daleko poza kwestie czysto sportowe. Wokół odejścia wiekowego zawodnika roztoczono taką aurę, że relacje między nim a kibicami i klubem wydają się jeszcze ciaśniejsze niż kiedykolwiek. Nie trzeba też dodawać, że w ostatniej kolejce sezonu Hiszpan wyszedł na boisko z opaską kapitańską na ramieniu, prawda?
Juanfran podczas meczu z Levante. (Newspix)
Ujęcia z pożegnalnej konferencji Juanfrana. (atleticomadrid.com)
Zresztą, przykłady takich fantastycznych pożegnań można mnożyć. W przyszłym sezonie w barwach Atletico Madryt nie zobaczymy przecież widocznego na zdjęciu powyżej i wspominanego już w tekście Diego Godina. Piłkarz-symbol dla ekipy Cholo Simeone. Gdy urugwajski stoper, na boisku twardy jak skała, ogłaszał swoje rozstanie z klubem na początku maja, nie zabrakło łez podczas konferencji prasowej. Płakał sam Godin, szlochał Antoine Griezmann, łzę albo dwie uronił też sam Simeone. – Należę do Atletico. Bo to nie jest po prostu klub, ale rodzina i życiowa droga, którą wybrałem. To mój dom. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że nadejdzie czas pożegnania i trudno mi sobie z tym poradzić. Jestem zdenerwowany nawet bardziej, niż podczas meczu. Ale chcę przekazać w tej sytuacji całą moją miłość dla klubu, kibiców, dla mojej koszulki. Najważniejszy etap mojej kariery i mojego życia dobiega właśnie do końca.
Dlaczego Godin opuszcza Atletico? Ot, prosta sprawa. Strony nie dogadały się przy stole negocjacyjnym, nie udało się dość do porozumienia w sprawie nowej umowy. Można mieć przeczucie graniczące z pewnością, że sprawa rozbiła się o kwestie finansowe, ewentualnie o czas trwania kontraktu, bo zawodnicy po trzydziestce nie mogą w Atletico liczyć na wieloletnie umowy. Zwykłe, przyziemne, biznesowe sprawy.
Co nie przeszkodziło nikomu, żeby w ramach pożegnania wymienić się najgłębszymi wyrazami szacunku i miłości. Uczynić z rozstania coś więcej, niż tylko sakramentalne “powodzenia”, brzmiące wręcz jak “krzyżyk na drogę”.
Pożegnanie Diego Godina. (atleticomadrid.com)
A pamiętacie Portugalczyka Tiago? Nie ma go już w Madrycie od dwóch lat, w Atletico zakończył karierę. W sumie w barwach Los Rojiblancos rozegrał 228 spotkań, także będąc częścią pamiętnej ekipy, która sięgnęła po mistrzostwo Hiszpanii. Klub oferował mu kolejny kontrakt, lecz Tiago uznał, że nie jest już w stanie grać na tak wysokim poziomie sportowym. Złamanie nogi z 2015 roku odebrało mu lwią część fizyczności. – Nie wiem jeszcze, czy zakończę karierę – mówił wkrótce po pożegnaniu. – Być może spróbuję swoich sił w łatwiejszej lidze. Nie mogłem zaakceptować oferty nowego kontraktu. Nie gram już na poziomie moich kolegów z drużyny. Jestem zawodnikiem środka pola – tam nie możesz się nigdy poddawać, zwłaszcza grając w Atletico.
W Madrycie zaakceptowano wybór Portugalczyka i wkrótce dokooptowano go do sztabu szkoleniowego.
W lipcu z Atletico wyfrunął też Gabi, wieloletni kapitan zespołu. Karierę postanowił zakończyć w Katarze, żeby na ostatniej prostej wsadzić jeszcze do skarpety trochę gotówki. To był niezwykle istotny element układanki Simeone, więc ckliwego pożegnania także nie mogło zabraknąć. Choć chyba nic nie przebije wzruszeń, jakie przyniosło biało-czerwonej części Madrytu rozstanie z Fernando Torresem. Nawet biorąc pod uwagę, że napastnik w swoich ostatnich sezonach tylko raz zdołał przekroczyć barierę dziesięciu goli w La Liga i nie przypominał już samego siebie z młodych lat.
– Pamiętam, że gdy Fernando do nas wrócił, powiedział do mnie: “Co ja właściwie zrobiłem, żeby zasłużyć na to wszystko?” – opowiadał podczas pożegnalnej ceremonii Gabi, nawiązując do szaleńczej miłości, jaką kibice Atletico żywią do Torresa. – Odpowiedziałem: “A co my zrobiliśmy, żeby zasłużyć na ciebie?”. Fernando jest najwspanialszym reprezentantem Atletico na świecie. Jest legendą, a my zawsze pozostaniemy tylko jego dłużnikami. Ciesz się dziś z tego, Fernando.
– Zawsze będę chciał tu powrócić. Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy – zapewniał Torres.
Swojej konferencji doczekał się także Raul Garcia, kolejny z wiernych żołnierzy Diego Simeone. Zresztą – Garcia do Madrytu trafił jeszcze wcześniej niż Cholo, przynajmniej jeżeli chodzi o trenerski etap kariery Argentyńczyka. Raul nigdy nie kręcił szalonych liczb, zasłynął raczej jako cenny rezerwowy. Pożegnano go jak króla.
Pożegnania Gabiego i Raula Garcii. (atleticomadrid.com)
Kłopoty z wywalczeniem miejsca w wyjściowej jedenastce Atletico miał też często Mario Suarez. Hiszpan jest co prawda wychowankiem akademii Los Colchoneros, lecz sporą część kariery spędził na wypożyczeniach, a w latach 2010 – 2015 jego rola w zespole wahała się między zawodnikiem podstawowego składu, a piłkarzem rezerwowym. Ostatecznie odszedł z klubu w wieku 28 lat, mając na koncie niespełna 200 gier dla Atletico. Nie był nigdy wielką gwiazdą, lecz pożegnano go po gwiazdorsku.
Ceremonię rozpoczął swoim przemówieniem prezes klubu, Enrique Cerezo. – Pożegnania zawsze są momentem smutnym – mówił Cerezo. – Zwłaszcza po tym, gdy obejrzeliśmy film podsumowujący twoje niesamowite dokonania w Atletico. Lecz mamy się też z czego cieszyć, bo odchodzisz do Fiorentiny. To wielki klub ze wspaniałego miasta. Myślę, że jestem odpowiednią osobą, żeby przekazać tobie i twojej rodzinie ogromne uściski za to, czego dokonałeś w naszym klubie.
Suarez nie krył poruszenia: – To dla mnie dziwny dzień. To pierwszy raz, gdy wypowiadam się nie będąc zawodnikiem Atletico. Odkąd informacja o moim odejściu stała się oficjalna, dostałem mnóstwo ciepłych wiadomości. Od pracowników klubu, od kolegów z zespołu, kibiców, przyjaciół. Od każdego. Nie mogłem stracić szansy, żeby tym wszystkim ludziom powiedzieć jedno, wielkie “żegnajcie”. Trafiłem do klubu jako dziewięciolatek i spełniłem w nim wiele marzeń. Zadebiutowałem na Calderon, wygrywałem tytuły, założyłem nawet koszulkę reprezentacji narodowej. Zrealizowałem wszystkie swoje cele i czekam na nowe wyzwania. Ale zawsze pozostanę kibicem Atletico. Dziękuję wszystkim, którzy sprawili, że mogłem się tu poczuć jak w domu.
Mario Suarez pozujący z pucharami. (atleticomadrid.com)
Wspaniałego pożegnania doczekał się także Simao Sabrosa. Choć przecież Portugalczyk z niejednego pieca chleb jadł i w Madrycie spędził ledwie cztery sezony, nie załapując się już na panowanie Diego Simeone. Jasne – wygrał z klubem Ligę Europy i Superpuchar Europy, lecz poza tym – jego przygoda z klubem nie obfitowała w sukcesy na krajowym podwórku. – Nigdy nie zapomnę przegranego finału Pucharu Króla, gdy 40 tysięcy kibiców Atletico wspierało nas, choć przegraliśmy mecz. Od tamtego momentu wiedziałem, że już na zawsze będę zostanę kibicem tego klubu – opowiadał Simao na konferencji prasowej.
Można tak wyliczać, wyliczać i wyliczać. Chyba tylko Antoine Griezmann może się nie doczekać równie ciepłego “do widzenia”, choć sporo w tym jego winy.
Nie będzie też odkryciem Ameryki, jeżeli dodamy, że Atletico każdą pożegnalną okoliczność wykorzystuje także biznesowo. Nie tylko pompuje się wizerunek klubu jako jednej, wielkiej, biało-czerwonej rodziny. W sklepiku natychmiast pojawiają się okolicznościowe koszulki z autografem, specjalne gadżety spod szyldu: “ostatnia szansa na pamiątkę z graczem X”. I tak to właśnie powinno wyglądać. Jeżeli budować tożsamość organizacji, to nie poprzez pustosłowie i regułki, które – jeżeli nie znajdują odzwierciedlenia w czynach – nie znaczą kompletnie nic.
fot. atleticomadrid.com