Na początku maja w sycylijskim Palermo odbyła się wielka konferencja płaskoziemców, podczas której kolejny raz bez litości demaskowano perfidny, kulisty spisek, wymierzony w mieszkańców płaskiej jak deska planety zwanej Ziemią. To jednak nie koniec dziwacznych sytuacji, związanych z tym pięknym skądinąd miastem. Miejscowe U.S. Citta di Palermo także dokonało niezłej sztuki w rozgrywkach Serie B. Drużynie Przemysława Szymińskiego i Radosława Murawskiego udało się jednocześnie zająć trzecie miejsce w tabeli (uprawniające do rywalizacji w play-offach o awans do Serie A) i… spaść z ligi.
Jakim sposobem Palermo wywinęło taki numer? Cóż, zagadka nie będzie przesadnie skomplikowana dla każdego, kto w ostatnich latach choćby jednym uchem przysłuchuje się wieściom z zaplecza włoskiej ekstraklasy. Poszło rzecz jasna o finansowe szwindle, które zaowocowały zdegradowaniem klubu na trzeci poziom rozgrywek. Wygląda więc na to, że przed nami kolejne wakacje pełne poza-sportowych skandali, wyroków i apelacji, które zapewne znowu wykoleją terminarz niższych lig i zawładną światem calcio na kilka ładnych tygodni. Dość powiedzieć, że wskutek kompletnego sądowo-finansowo-organizacyjnego bajzlu, finiszujący właśnie sezon Serie B rozegrało 19, a nie, jak początkowo planowano, 22 kluby.
Tylko skąd właściwie te kłopoty Palermo, które od kilku lat bardzo mocno dobijało się do bram Serie A i było wielce prawdopodobne, że w tym roku wreszcie uda się wyważyć przejście i powrócić do elity?
Futbolowe początki Zampariniego
Żeby porządnie opowiedzieć tę historię, wypada cofnąć się w czasie aż do 2002 roku. Wówczas włoski biznesmen, Maurizio Zamparini, przejął ekipę zwaną Le Aquile (czyli “Orły”) za około 15 milionów euro. 61-letni Zamparini w futbol angażował się zresztą już od dawna, bo swoje pierwsze ruchy na piłkarskim rynku w Italii wykonywał jeszcze w latach osiemdziesiątych. Majątek zbił jednak – co oczywiste – w innych branżach. Futbol raczej stanowił dla niego zawsze formę autopromocji i bardzo kosztowne hobby. Jego działalność jako przedsiębiorcy była natomiast dość zróżnicowana, lecz największe dochody i sławę w świecie wielkiego biznesu przyniosła mu bez wątpienia sieć galerii handlowych, Mercatone Zeta. Nazwa pochodząca rzecz jasna od inicjałów właściciela.
– Byłem pionierem. Opracowałem formułę nowoczesnego, włoskiego targowiska – mówił w jednym z wywiadów Zamparini. – W 2001 roku moje sklepy były warte w przybliżeniu pół miliarda euro. Jako typowo włoski głupiec, co mógłbym zrobić z takimi pieniędzmi? Chciałem je zainwestować w moim kraju. We Włoszech. A inwestować w tym kraju może tylko skończony kretyn. Aparat biurokratyczny od lat skutecznie hamuje rozwój naszej ojczyzny. Nikt nie ma pewności, czy nie zostanie tutaj oszukany przez urzędników. Kto by chciał inwestować w takich warunkach, jeśli nie głupiec?
Centrum handlowe Mercatone Zeta położone na przedmieściach miasta Tortona, zdjęcie wykonane w 1998 roku. fot. pmarchitecture.it
Przez kilkadziesiąt lat działalności w branży, Zamparini dorobił się kilkudziesięciu centrów handlowych, z których przeszło dwadzieścia spieniężył właśnie w 2001 roku. Włoch dobił targu z francuską siecią Conforama (wówczas własność słynnego Francois Pinaulta), która swoje wielkopowierzchniowe sklepy lokowała w krajach całej Europy. Biznesmen rzeczywiście zarobił na tamtej transakcji prawdziwą fortunę. I dopiero wówczas na piłkarskim rynku rozhulał się na całego, choć z branży handlowej także nie zniknął, stawiając kolejne galerie na Sycylii, między innymi słynne “Zampacenter” w Palermo.
Dumny jak paw pomysłodawca tego projektu – wycenianego na jakieś 140 milionów euro – prężył się na otwarciu “Zampacenter” w towarzystwie przyjaciół z Bliskiego Wschodu i wygłosił jedyne w swoim rodzaju przemówienie. Zdołał na przestrzeni kilku zaledwie zdań: skrytykować urzędników z Palermo, którzy – jego zdaniem – celowo rzucali mu kłody pod nogi przez cały okres budowy galerii; wyrazić satysfakcję, że centrum powstało akurat w tak gościnnym mieście jak Palermo; z dumą podkreślić rozmach oraz znaczenie swojego projektu i…
– Mam nadzieję, że to miejsce jest już jednym z ostatnich tego typu ośrodków handlu w naszym kraju. Stanowi przykład wszechogarniającego nas materializmu. Życzyłbym sobie, żeby handel powrócił w ręce “ludzi z sąsiedztwa”. Do małych, narożnych sklepików – stwierdził niefrasobliwie Zamparini, cytowany przez portal palermo.republicca.it. Łapiecie? Facet jest otoczony przez arabskich magnatów, tabun lokalnych biznesmenów i celebrytów. Otwiera własny sklep wielkopowierzchniowy. Ba, cały gigantyczny kompleks handlowo-rozrywkowy, gdzie pracę znalazło z miejsca ponad 1000 osób. I wychwala, jak gdyby nigdy nic, niewątpliwe zalety małych, rodzinnych, osiedlowych sklepików.
– Po II Wojnie Światowej zaczęło się we Włoszech niepokojące zjawisko, które w dzisiejszych czasach szczególnie przybiera na sile – klarował Maurizio przy innej okazji. – Wielkie korporacje do spółki z instytucjami państwowymi na dobrą sprawę przejęły władzę nad społeczeństwem. Nie interesują ich już prawdziwe, ludzkie problemy. Powstał system samowystarczalny, który na mieszkańców naszego kraju właściwie nie zwraca uwagi. Ale jeśli zablokowany naród zupełnie przestanie swoją pracą wytwarzać bogactwo, to czym ten biurokratyczny moloch będzie się wówczas karmił? Na świecie zaburzono równowagę. Produkcja przeniosła się na inne rynki, gdzie koszty pracy są tańsze. Całe szczęście, że nam, Włochom, nasza ziemia oferuje wciąż wszystko to, co potrzebne do życia.
fot. palermo.republicca.it
– Prawdziwy problem Włochów jest taki, że ponad pięć milionów z nas spłaca kredyty hipoteczne na swój pierwszy dom. Czy ktoś tym ludziom pomaga, a może koncentruje się wyłącznie na tym, żeby odebrać im wszystko, gdy wpadną w tarapaty? – pytał retorycznie biznesmen.
Cóż. Cały Zamparini. Trochę krwiożerczy rekin biznesu, trochę człowiek ludu, dobrotliwy filozof.
Zanim pojawił się w Palermo, przez całe lata był właścicielem Venezii. Drużynę przejął w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, gdy ta pałętała się smętnie w czwartej lidze, ocierając o kompletny upadek. Nowy właściciel szybko udowodnił, że klubem ma zamiar rządzić twardą ręką i bez sentymentów. Z miejsca dokonał licznych zmian kadrowych, a przede wszystkim – organizacyjnych. Doprowadził do fuzji dwóch weneckich klubów, tworząc drużynę zwaną dość sztucznie Venezia-Mestre, co samo w sobie zostało w mieście potraktowane jako zbrodnia dokonana na miejscowych, piłkarskich tradycjach.
Na dodatek Zamparini zadecydował, że nowo powstały twór swoje spotkania będzie rozgrywał na Stadio Francesco Baracca, obiekcie należącym wcześniej do AC Mestre, które w tej kontrowersyjnej unii pełniło mimo wszystko rolę junior-partnera. Sympatycy Venezii wpadli w furię, tworząc nawet konkurencyjny klub. W dawnej europejskiej stolicy opery zrodził się naprawdę ostry konflikt, który można porównać do rywalizacji między MK Dons i Wimbledonem.
Zwyciężyła kasa, nie tradycja. Co prawda napompowana przez Zampariniego ekipa w końcu wróciła na odrestaurowany Stadio Pier Luigi Penzo, lecz dopiero wówczas, gdy nowy właściciel klubu uznał to za stosowne. Maurizio dowiódł mocnego charakteru i twardej ręki w zarządzaniu, nie uginając się pod presją. Zresztą – dostarczał kibicom wystarczająco wiele argumentów sportowych, żeby się na niego nie gniewali.
W 1998 roku Venezia awansowała do Serie A. I zdołała się nawet utrzymać w elicie, przede wszystkim za sprawą znakomitej postawy wypożyczonego na pół roku Alvaro Recoby.
Alvaro Recoba eksplodował talentem w koszulce z logiem “emmezeta” na piersi. fot. Sky Italia
Urugwajczyk przybił swą gondolą do brzegów Wenecji zimą, w ramach – jak mawiają Włosi – il mercato di riparazione. Grał tak olśniewająco, że właściciel Interu, Massimo Moratti, ciskał ponoć wściekłymi uwagami w stronę własnych współpracowników, którzy bez mrugnięcia okiem oddali Recobę na wypożyczenie do skazywanego na pożarcie klubu. Zamparini tymczasem zasygnalizował, nie po raz pierwszy zresztą, że ma transferowy instynkt i czutkę do zawodników.
Do trenerów zresztą także – przez klub przewinęli się za jego panowania choćby Luciano Spaletti, Cesare Prandelli, Alberto Zaccheroni czy Gian Piero Ventura. Niektórzy nawet po kilka razy. Bo o ile Zamparini miał do szkoleniowców niezłego nosa, tak brakowało mu zdecydowanie dla nich cierpliwości.
W końcu zabrakło mu również cierpliwości do ograniczonego potencjału weneckiego klubu.
Rozkwit Palermo
Mówi się, że Zamparini i władze Wenecji pożarły się przede wszystkim o plany budowy nowego stadionu. Stadio Pier Luigi Penzo już w latach osiemdziesiątych mógł uchodzić za obiekt wiekowy. W realiach XXI wieku był natomiast, po prostu, totalnie przestarzały, nawet jak na warunki świata calcio, który nie słynie przecież z najnowocześniejszej infrastruktury. Obiekt powstał już w 1913 roku, nazwano go nazwiskiem słynnego włoskiego pilota, bohatera I Wojny Światowej. W latach siedemdziesiątych został na dodatek poważnie zniszczony przez tornado.
W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych udało się powiększyć pojemność stadionu do 13 tysięcy. Nie satysfakcjonowało to krewkiego właściciela, któremu marzyła się arena z prawdziwego zdarzenia, a nie stary, połatany wrak. Którego jedynym atutem było tak na dobrą sprawę malownicze położenie.
Kibice na stadion w Wenecji mogą bez problemu dotrzeć łodzią.
W sezonie 2001/02 Venezia ponownie spadła z Serie A, gromadząc żenujące 18 punktów na przestrzeni całych rozgrywek. Zamparini spakował więc manatki, sprzedał klub i natychmiast przejął Palermo, występujące wówczas na poziomie Serie B. Venezia wkrótce upadła i zbankrutowała, mozolnie odbudowując później swoją pozycję w niższych ligach. Trudno się zresztą dziwić takiemu rozwojowi wypadków – nowy właściciel sycylijskiego klubu zabrał ze sobą znad Adriatyku połowę drużyny, na czele z wieloletnią gwiazdą – Filippo Maniero. Sytuacja właściwie bezprecedensowa – Maurizio pozbierał piłkarzy z wakacji, zapakował do autobusu i, najzwyczajniej w świecie, wywiózł do Palermo, pozostawiając swój były klub w straszliwej rozsypce.
Abstrahując od osobistych frustracji – wypadało pożegnać się z większą klasą.
– Taki zawodnik jak Maniero nie może dusić się w Serie B, na kameralnym stadionie w Wenecji. Jako właściciel Palermo, zapewnię mu szersze perspektywy – zapewniał Zamparini. Wyjątkowo zadowolony ze swojego manewru, który w Wenecji wprost określano mianem “kradzieży”.
Co ciekawe – włoski multimilioner nie od razu zainteresował się ekipą różowo-czarnych. Przez wiele tygodni negocjował także przejęcie Genoi. Ostatecznie jednak postanowił inaczej, przekonany przez Franco Sensiego – właściciela Romy, który w swoich rękach miał wówczas również Palermo i chciał się jak najszybciej pozbyć tego zbędnego balastu. Panowie bez większych perturbacji dobili targu, dogadując szczegóły transakcji w ekspresowym tempie. – Ten region zasługuje na mocny klub, który będzie ambitnie walczył na poziomie Serie A – witał się nowy właściciel z entuzjastycznie nastawionymi kibicami Palermo. – Nie przychodzę do was sam, zabieram ze sobą kilka cennych elementów mojej poprzedniej układanki. Mam w Wenecji 48 zawodników. Wszystkich ich nie przywiozę, ale najlepszych zabieram, możecie być tego pewni.
Jak powiedział, tak uczynił. Ekscytacja kibiców Palermo nie może dziwić – Rosanero byli do tamtej pory ekipą raczej przeciętną, bez wielkiej historii czy olśniewających sukcesów w dorobku. Charyzmatyczny biznesmen obiecywał odmianę tego stanu rzeczy i już na wstępie udokumentował swoje wielkie ambicje kilkoma ciekawymi posunięciami na rynku transferowym. Zasłużył na zaufanie, którego zresztą nie zawiódł.
Już w sezonie 2003/2004 Palermo awansowało do Serie A, a w zespole pojawili się – i zaczęli odgrywać pierwsze skrzypce – tacy zawodnicy jak Luca Toni, Fabio Grosso, Simone Pepe czy Eugenio Corini. Można bez ogródek stwierdzić, że rozpoczęła się złota era w dziejach klubu.
Łatwo spostrzec gdzie klub był w latach dziewięćdziesiątych, a na jaki poziom wskoczył w pierwszej dekadzie XXI wieku.
Zamparini rzecz jasna zdawał sobie sprawę, że z poziomu tak skromnej marki jak Palermo świata calcio od razu nie zwojuje, walkę o scudetto musiał wybić sobie z głowy. Jednak trzeba przyznać, że od początku robił wszystko, żeby zagrać najpotężniejszym klubom Serie A na nosie. Choćby wtedy, gdy jego zajadły lobbing spowodował naruszenie proporcji finansowania klubów z tytułu sprzedaży indywidualnych praw telewizyjnych. Przed interwencją Zampariniego najbogatsze firmy zgarniały z tego tytułu 100 milionów euro rocznie, a ligowe szaraczki – ledwie dziesięć baniek. Włoch doprowadził do tego, że potęgom przypadało już tylko 65 milionów, a pozostałym klubom 35.
Choć sam bywał stereotypowo przedstawiany jako klasyczny bogacz z północy Włoch, lansował się na rzecznika praw ubogiego południa. Inspirował swoim podejściem kibiców, którzy dostrzegali w nim lekko zwariowanego, ale jednak zacnego, szczodrobliwego dobroczyńcę. W sezonie 2004/2005 średnia frekwencja na Stadio Renzo Barbera wynosiła aż 33 tysiące widzów, prawie komplet.
Szokująco wysokie zainteresowanie. Nie ma wątpliwości, że to właśnie zamaszyste posunięcia charakternego właściciela rozruszały miasto i wywołały w Palermo modę na futbol.
***
Do legendy przeszły, anonsowane już mimochodem, trenerskie roszady, jakich Zamparini z lubością dokonywał. Przez piętnaście lat swojej działalności w Palermo, zmiany na stanowisku szkoleniowca robił aż 36 razy. Miewał rzecz jasna swoich ulubieńców, których wielokrotnie zatrudniał w swoim klubie. Jednak nigdy na długo. Tylko dwóm szkoleniowcom pozwolił przepracować pełen sezon. Włoskie media głośno dopytywały wówczas o jego stan zdrowia.
“Zamparini chyba jest ostatnio słabowity. Minął rok, a on nadal nie wywalił trenera” – martwili się dziennikarze La Gazzetta dello Sport. Samego tylko Francesco Guidolina w Palermo zatrudniano aż czterokrotnie na przestrzeni czterech lat. Szaleństwo.
Grafika obejmująca lata 1987 – 2013.
Weźmy choćby 2007 rok, zakończony przez Rosanero na piątym miejscu, tuż za ekipami z TOP4. Drużynę do 23 kwietnia 2007 roku prowadził wspomniany Guidolin, lecz został zwolniony po serii 11 meczów bez zwycięstwa, zwieńczonej porażką 3:4 z Parmą. Na trzy dni drużynę objął wówczas Rosario Pergolizzi. Po nim zespół przejął Renzo Gobbo, lecz wytrwał na stanowisku tylko dwa tygodnie. Zamparini przeprosił się wtedy z Guidolinem, ale wyłącznie do końca sezonu. W lipcu posadę managera Palermo przejął Stefano Colantuono. Jednak w listopadzie i na niego przyszedł koniec. Do akcji wkroczył… Guidolin. Przegoniony w marcu, gdy na jego miejsce wskoczył… Colantuono. Pół roku później zamieniony na kolejnego szkoleniowca.
Takiego młynu nawet właściciele w polskiej ekstraklasie by nie wymyślili, tymczasem dla Zampariniego to był normalny styl działania przez kilkadziesiąt lat. Aż trudno uwierzyć, że z natury spokojny, ponury, skrajnie introwertyczny Guidolin z taką ochotą pakował się w ten bajzel.
– Cały czas go kocham – szkoleniowiec z uśmiechem wspominał tę skomplikowaną relację. – Cztery razy mnie zatrudniał i za każdym razem przepraszał, gdy przyszło nam się rozstać. Nie mam do niego żalu. On patrzy tylko na wyniki biznesowe i sportowe, wyłącznie tym się kieruje. Colantuono nie ma aż tak pozytywnych wrażeń na ten temat: – Rzeczywiście, Zamparini to najlepszy szef świata. Ale tylko od wtorku do niedzieli.
– Może po prostu nie ma odpowiedniego trenera dla mnie? – zastanawiał się na głos kontrowersyjny biznesmen.
Jeżeli chodzi o największe sukcesy jego Palermo – bez wątpienia należy wskazać finał Coppa Italia z 2011 roku (przegrany 1:3 z Interem), 1/8 finału Pucharu UEFA w 2006 roku (odpadniecie z Schalke) i generalnie wypada docenić parę ładnych lat spędzonych w ligowej czołówce. Jednak przede wszystkim Palermo dowodzone przez Zampariniego zostanie zapamiętane jako klub, który wypuścił na szerokie wody kilka gwiazd nie tylko włoskiej, ale i światowej piłki.
Toni, Barzagli, Grosso, Zaccardo, Amauri, Cavani, Sirigu, Kjaer, Balzaretti, Pastore, Nocerino, Dybala, Belotti – każdy z nich pewien etap swojej kariery przeżył właśnie na Sycylii i źle na tym nie wyszedł. W przeciwieństwie do Polaków – Kamil Glik i Radosław Matusiak wielkich karier w Palermo nie porobili.
Ekipa złożona z byłych piłkarzy Palermo. Ofensywa robi niezłe wrażenie.
Niepowodzenia Polaków trudno upatrywać w kwestiach narodowościowych, chociaż nie jest żadną tajemnicą, że Zamparini nie spogląda ze szczególnym entuzjazmem na zawodników z państw dawnego Bloku Wschodniego.
Dał przykład swoich uprzedzeń, gdy swego czasu nazwał Adriana Mutu “małym, cwanym cyganem”. Oskarżony o ksenofobię biznesmen z właściwym sobie wdziękiem kontratakował: – Stwierdziłem tylko fakt. Nie chciałem go obrazić, nazywając go “cwanym cyganem”. Właściwie to próbowałem w jakiś logiczny sposób usprawiedliwić jego podłe zachowanie na boisku, bo mam w pamięci, że Mutu pochodzi z postkomunistycznej Rumunii. Z tego wynikają pewne instynkty, którymi się kieruje. Bycie cwaniakiem to narodowa cecha Rumunów. Mają ją w swoim DNA. Muszą się w tym kierunku rozwijać, inaczej nie mogliby przetrwać.
– Podam przykład. Gdyby Diego Maradona urodził się w Oksfordzie, a nie gdzieś na argentyńskich przedmieściach, to nigdy by mu nie przyszło do głowy, żeby na boisku strzelić takiego gola ręką, jak podczas mistrzostw świata przeciwko Anglikom. My, Włosi, też mamy takie cechy narodowe. Nigdy się nie zmieniamy, o czym świadczą kolejne afery związane z ustawianiem meczów. Wszystko zostaje po staremu. Kolejne skandale są tuszowane, a włoską piłką cały czas rządzą ci sami ludzie – dodał z przekąsem.
O skandalach wywoływanych przez niezmiennie zbyt gadatliwego przedsiębiorcę można zresztą także opowiadać godzinami.
Zamparini wielokrotnie wyzywał za pośrednictwem mediów swoich trenerów i zawodników, wdając się w publiczne rozważania na temat niezbędnych zmian w taktyce i wyjściowej jedenastce na kolejne spotkanie. Szkoleniowiec określony bez ogródek idiotą? W ustach kogoś innego byłby to akt skrajnej bezczelności, dla Włocha po prostu kolejny wywiad, żadna sensacja.
Gdy jego drużyna przegrała w 2008 roku szósty mecz z rzędu, oznajmił: “To nie jest grupa mężczyzn. To banda panienek”. Gdy jego zespół przegrał z Interem po kontrowersyjnej decyzji arbitra, nazwał Nerazzurrich “nowym Juventusem”, sugerując, że teraz to mediolańska ekipa stała się oczkiem w głowie federacji i arbitrów. Gdy po raz wtóry zatrudnił w roli trenera Delio Rossiego, zarekomendował go: “Czuję się z nim tak, jak z moją żoną. Chcę mieć go całego tylko dla siebie”. Choć jeszcze kilka tygodni wcześniej o tym samym szkoleniowcu powiedział, że “nie ma jaj”. Swego czasu domagał się także wsadzenia wszystkich sędziów do pierdla, bo jego Palermo ucierpiało po bramce zdobytej z ewidentnego ofsajdu.
Nie miał też po drodze z Kyle’em Laffertym, który spędził w Palermo sezon 2013/14. – To pies na baby. Facet ma dwie rodziny, sześcioro dzieci, nigdy nie trenuje. Na boisku jest wspaniały – zawsze daje z siebie wszystko. Jednak poza nim jego zachowanie jest niedopuszczalne. Trener mi powiedział, że nie poradzimy sobie z tym zawodnikiem, więc Lafferty musi odejść. Szkoda mi go, ale to Irlandczyk bez żadnych moralnych zasad. W głowie ma tylko polowanie na kobiety w Mediolanie.
Choć najsłynniejsze słowa Zampariniego to bez wątpienia jego pamiętna groźba: “Utnę moim piłkarzom jaja i zjem je w mojej sałatce”. W ustach człowieka o takim temperamencie brzmiała ona nad wyraz poważnie. Ostatecznie w mediach Maurizio bywał często wiązany na rozmaite sposoby z sycylijską mafią. Gangsterów często widywano w loży VIP na meczach klubu, ponoć otrzymywali za darmo hurtowe ilości wejściówek. – Czasami myślę, że mafię wymyślono. Dzięki temu ci goście z anty-mafii mają robotę – replikował Włoch. To jeden z wielu jego bon motów, z których musiał się potem gęsto tłumaczyć. Linia obrony Zampariniego zawsze była jednakowa: “nie miałem nic złego na myśli, zostałem źle zrozumiany”. Przeprosiny? To nie w jego stylu.
Można oczywiście na to wszystko patrzeć z nutką sympatii – zawsze fajniej obserwować szalone posunięcia buńczucznego ekscentryka niż śledzić dokładnie przeanalizowane ruchy skończonego nudziarza. Nie da się jednak ukryć, że zarządzanie klubem w tak chaotyczny sposób musiało na dłuższą metę sprawić, iż Palermo wyleci z czołówki Serie A. Początki były naprawdę kapitalne, to fakt, lecz eldorado nie potrwało zbyt długo.
Kryzys Palermo i obecna sytuacja klubu
Na początku obecnej dekady właścicielowi Palermo nie wypaliło kilka istotnych interesów. To oczywiście natychmiastowo zaowocowało finansowymi kłopotami klubu. Le Aquile w 2013 roku spadli nawet do Serie B, po raz pierwszy od dziewięciu lat żegnając się z włoską ekstraklasą. Udało się natychmiastowo powrócić do elity, ale już bez perspektyw na coś więcej niż rola ligowego przeciętniaka. Kolejny spadek nastąpił w 2017 roku, a Zamparini bez ogródek ogłosił, że próbuje sprzedać klub.
– Włożyłem w Palermo ponad 100 milionów euro. Obecnie nie mogę już włożyć nic więcej ze względu na kryzys, który uderzył we wszystkie moje inwestycje. Wiecie, że jeżeli nie sprzedałbym rok temu Dybali do Juventusu, a Belottiego do Torino, to klub miałby 40–50 mln euro straty za sam ubiegły rok? Albo wiecie, że jeżeli nie znajdę 15 milionów euro, to klub może nie dokończyć sezonu? Cały czas szukam nowych inwestorów i powoli zaczynam od tego wariować, ale dalej próbuję. Muszę znaleźć kogoś rozsądnego, aby po moim odejściu Palermo nie skończyło tak jak niegdyś Venezia. Być może niezbędne okażą się kolejne sprzedaże, no chyba że przybędą Chińczycy. Wtedy może uda się tego uniknąć – opowiadał Włoch.
Wyjątkowo niekorzystne zdjęcie Zampariniego.
Ostatecznie opuścił zajmowane przez piętnaście lat stanowisko prezesa 27 lutego 2017 roku, intensyfikując poszukiwania nowego inwestora, który pojawił się w drugiej połowie 2018 roku. Zamparini wpakował w klub sto baniek, oddał go definitywnie za symboliczne 10 euro. Czy w zasadzie – wcisnął, bo w pewnym momencie Palermo zaczęło przypominać gorący kartofel, chaotycznie przerzucany z jednych rąk do drugich. Były momenty, gdy na drużynie kładli swoje łapska ludzie kompletnie niepoważni, jak choćby Paul Baccaglini, który “właścicielem” klubu był przez niecałe pół roku, by zemknąć chyłkiem gdy okazało się, że nie potrafi przedstawić żadnych finansowych gwarancji.
Ostatecznie jednak – udało się znaleźć kupca w listopadzie 2018 roku. Przynajmniej na pozór.
– Oprócz Palermo, które oddałem za 10 euro, sprzedałem Mepal, spółkę będącą właścicielem marki. Nowi właściciele zobowiązali się do uregulowania zaległego kredytu w wysokości 22,8 mln euro w celu zagwarantowania zdrowego zarządzania gospodarczego – oznajmił Zamparini. – Nowi właściciele z Londynu poczynią, przy pomocy stowarzyszeń przemysłowych, niezbędne kroki do budowy stadionu i centrum treningowego. Skontaktowałem się z burmistrzem miasta, który z entuzjazmem przyjął wiadomość i zaoferował pomoc w największym możliwym zakresie, by zrealizować inwestycję jak najszybciej.
Niestety – wiele wskazuje na to, że powtórki z czarnego, weneckiego scenariusza nie udało się na Sycylii uniknąć.
Choć Palermo już drugi sezon z rzędu dzielnie walczyło o awans do Serie A na boisku, równolegle w klubowych finansach panuje istne spustoszenie. Od 2002 roku przeszło 150 włoskich klubów musiało przejść restrukturyzację, żeby nie zniknąć z piłkarskiej mapy Italii. Ekipa Rosanero nie będzie zapewne wyjątkiem. Zadłużenie klubu oscyluje już w granicach 60 milionów euro.
Zapowiadało się ciekawie. Drużynę przejęła brytyjska Sport Capital Group Investments Ltd, obiecując natychmiastowe wpompowanie do klubowej kasy 20 milionów euro, co pozwoliłoby uregulować zadłużenie względem pracowników i pospłacać najbardziej palące zaległości. Utworzono nowy zarząd, Palermo stało się nawet spółką notowaną na londyńskiej giełdzie. Powróciły plany budowy nowego, super-nowoczesnego stadionu wraz z obiektami treningowymi, na co nigdy nie zdołał zebrać środków Zamparini. Prędko się jednak okazało, że Sport Capital Group Investments Ltd to mniej więcej tak samo poważny inwestor, co legendarny Vanna Ly.
Sprawę w rozmowie z Weszło wyjaśniał pokrótce Emilio Scibona, włoski dziennikarz związany z Palermo.
– Sytuacja jest skomplikowana i przekracza wszelkie wyobrażenia. Po podpisaniu umowy cesji przez właściciela klubu Maurizio Zampariniego oraz Sport Capital Group, Palermo stało się spółką akcyjną notowaną na londyńskiej giełdzie. Sport Capital Group miało zapłacić za przejęcie klubu 10 euro i stać się właścicielem pod warunkiem spłaty zadłużenia. W styczniu kapitał klubu miał zostać podniesiony o 20 milionów euro, ale te pieniądze wciąż nie wpłynęły, nikt nie wie też tak do końca, kto powinien je przelać.
Prędko się okazało, że nowi właściciele klubu to durnie lub regularni hochsztaplerzy, którzy swój wkład do klubowej kasy chcieli zdobyć… pożyczając forsę w imieniu klubu. W grudniu zeszłego roku sformował się nowy zarząd Palermo, złożony z grupy niezłych cudaków:
– Clive Richardson, prezes Global Future Sports, który został prezesem Palermo;
– Emanuele Facile, partner biznesowy Maurizio Belliego z Financial Innovations Team (firma mająca nadzorować sprzedaż klubu), który został dyrektorem generalnym;
– Dean Holdsworth, były zawodnik Premier League i dyrektor sportowy w Bolton Wanderers, konsultant Richardsona;
– Rino Foschi, dyrektor techniczny i jedyny człowiek z poprzedniego rozdania, który miał zostać w zarządzie Palermo.
I wtedy dopiero zaczęła się ostra jazda bez trzymanki. – Doszło do absurdu – Richardson i Holdsworth wyszukiwali nowych zawodników pomijając przy tym kompletnie Foschiego. W tym czasie Richardson i Foschi walczyli ze sobą poprzez oświadczenia w prasie. Punktem kulminacyjnym była sytuacja po zakończeniu jednego z treningów. Richardson kilka dni wcześniej ogłosił na Instagramie, że za moment kibice doczekają się pierwszego wzmocnienia klubu, po zajęciach ogłosił, że będzie to były zawodnik Djurgarden, Niklas Gunnarsson. Rzecz w tym, że Foschi już wcześniej zaprosił tego zawodnika na testy i nie zdecydował się go zatrudnić. Powiedział nam, że jest zszokowany i zaniepokojony całą sytuacją – mówił nam Scibona.
Gunnarsson do klubu nie trafił, Facile wyrzucił Foschiego. Jeszcze mało? – Dzień później jednak Foschiego przywrócono do zarządu, a Richardson, protegowany Facile, zrezygnował z roli prezesa, odchodząc wraz z Holdsworthem. Facile oświadczył, że Richardson powinien był znaleźć nowych inwestorów. Richardson z kolei w szczegółowym komunikacie prasowym stwierdził, że miał być w Palermo tylko konsultantem, a nie inwestorem czy człowiekiem odpowiedzialnym za zbiórkę pieniędzy. Ogłosił też, że to Facile jest odpowiedzialny za sytuację pomiędzy nim, Holdsworthem i Foschim.
Nietrudno się domyślić, że całe to zamieszanie zakończyć się musiało kompletnym kataklizmem. Palermo zostało uznane za klub niewypłacalny i karnie zdegradowane do Serie C, choć klub wciąż miał spore szanse na awans do włoskiej ekstraklasy. To wywołało furię wśród kibiców i włodarzy miasta, którzy czują się oszukani przy zielonym stoliku.
Oficjalnym powodem degradacji okazały się bowiem nie żadne świeże sprawy, lecz machlojki dokonywane jeszcze za kadencji Zampariniego.
Tabela Serie B 2018/19 po zdegradowaniu Palermo. Niewykluczone, że przesunięcie zespołu na ostatnie miejsce w tabeli doprowadzi do kolejnego bałaganu organizacyjnego w rozgrywkach, już pojawiają się głosy pełne oburzenia. W związku ze zmianami struktury spadków i awansów.
Konkretnie chodzi o fałszywe operacje bankowe, dokonywane wewnątrz rodziny byłego właściciela klubu. Według oświadczenia włoskiej federacji, jedynie finansowe malwersacje pozwoliły Palermo na przystąpienie do rozgrywek w sezonie 2016/17. Zamparini miał zaciągać fikcyjne kredyty, które pozwalały mu nie księgować strat finansowych, uniemożliwiających uzyskanie licencji na grę w Serie B czy Serie A. Efekt jest taki, że krnąbrny biznesmen wylądował w areszcie domowym i ma na głowie prokuraturę, która zabezpieczyła jakiś czas temu od groma dokumentów z archiwów sycylijskiego klubu.
Na ulice miasta wyszli kibice klubu, którzy chcą protestami wymusić zmianę decyzji federacji o zdegradowaniu Palermo.
Protesty kibiców. fot. newspix.pl
Ze zbulwersowaniem reagują radni miasta, planując podjąć jakieś oficjalne kroki w tej sprawie, a może nawet trafić z nią do włoskiego parlamentu. Pismo wystosowali też gorzko rozczarowani zawodnicy klubu:
“Jako główni bohaterowie tego widowiska, którymi przecież jesteśmy, nie potrafimy znaleźć żadnego uzasadnienia dla zachowania Rady Nadzorczej. (…) Pytamy:
Na jakiej podstawie zdecydowano się zakwestionować nasz udział w play-offach, skoro zapadła jedynie decyzja w pierwszej instancji?
Na jakiej podstawie nasi koledzy z klubu Foggia Calcio stracili szansę na udział w barażach o utrzymanie?
Jako zawodnicy Palermo, mamy prawo zwyciężać na boisku w oczekiwaniu na wyrok sądu apelacyjnego. W tym momencie zaakceptujemy każdy werdykt. Ale zanim to nastąpi, dołożymy wszelkich starań, żeby nasz głos oburzenia był słyszalny, ponieważ odarto nas z naszej godności. Odebrano nam szansę walki o nasze sportowe cele. Reprezentujemy teraz skrzywdzone miasto i ludzi, którzy chcą to stanowisko wykrzyczeć. Nasze prawa nie mogą być gwałcone jednym ruchem pióra, skoro przy podejmowaniu decyzji o wykluczeniu nas z rozgrywek mógł zajść konflikt interesów”.
Włoscy dziennikarze od początku nie mieli jednak najmniejszych wątpliwości – szanse na to, że Palermo wskóra cokolwiek w sądzie apelacyjnym są minimalne, a bałagan w zarządzie klubu na pewno w tej kwestii nie pomaga. Zanosi się na to, że rozpaczliwa akcja ratunkowa spełznie na niczym, choć szanse wciąż są. Część zawodników zaczyna już zresztą pakować manatki, plotkuje się nawet o powrocie Przemysława Szymińskiego i Radosława Murawskiego do Ekstraklasy.
Ten pierwszy wiosną grał już sporo, choć jesień przesiedział głównie na ławce rezerwowych. Murawski natomiast ma za sobą praktycznie pełen sezon rozegrany w wyjściowej jedenastce Palermo. Zapewne trudno będzie kogokolwiek przekonać do pozostania kolejnymi gwarancjami po wielu miesiącach wodzenia za nos i opóźnień w wypłatach. Jednak jeszcze na początku maja ogłoszono, że klub zostanie przejęty przez grupę Arkus Network. Temat wygląda znacznie poważniej niż poprzednie. Tym bardziej, że w tym przypadku rozmów nie prowadził już pozbawiony resztek wiarygodności Zamparini. Do 20 czerwca klubowa kasa ma otrzymać zastrzyk wielkości 22 milionów euro. Wsparcia udzielili też lokalni przedsiębiorcy. – Nie jesteśmy żadnymi kombinatorami, prowadzimy interesy od kilku pokoleń – uspokajał zaniepokojonych kibiców Salvatore Tuttolomondo, sycylijski biznesmen. Gianluca Di Marzio przedstawił to jako nową erę w dziejach klubu.
Tymczasem, jak donoszą włoskie media, degradacja Palermo oznacza, że nic już w tym sezonie nie grozi czternastej w tabeli… Venezii. Jak widać lata lecą, a Zamparini wciąż nie potrafi się z klasą pożegnać.
Michał Kołkowski
fot. newspix.pl