Zwycięstwo żeńskiej sztafety 4×400 podczas IAAF World Relays miało podwójny smak. To była nie tylko wygrana w bardzo prestiżowych zawodach, ale też sygnał, że Polki potrafią dobrać się do skóry faworyzowanym Amerykankom i Jamajkom. Smakowita to przystawka przed zbliżającymi się mistrzostwami świata w Doha i igrzyskami w Tokio, ale czy biało-czerwone stać na sprzątnięcie ze stołu dania głównego? Niestety, to nie będzie bułka z masłem.
– Nie ma pan czasami myśli, że idzie wam aż za dobrze? – pytamy przewrotnie Aleksandra Matusińskiego, twórcę sztafety 4×400.
– Faktycznie dziewczyny są cały czas na fali wznoszącej. I czasami też się boję, kiedy to wszystko… – urywa szkoleniowiec.
Bo diabelski taniec popularnych aniołków Matusińskiego wciąż trwa. Sztafeta od 2015 r. zdobywała medale wszystkich imprez oprócz igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro, gdzie była siódma w finale: dziewczyny były mistrzyniami Europy na stadionie i w hali oraz wybiegały brązowy medal mistrzostw świata w Londynie i dwukrotnie wicemistrzostwo globu w hali. Wychowując przy okazji też na mistrzynię Starego Kontynentu w biegu indywidualnym Justynę Święty-Ersetic. Teraz Polki zdobyły kolejny cenny skalp, którym było zwycięstwo w zawodach IAAF World Relays nazywanych nieoficjalnymi mistrzostwami świata sztafet.
Impreza, która rozgrywana jest od 2014 r., do tej pory była folwarkiem Stanów Zjednoczonych. Amerykanki lały rywalki rok w rok, a najczęściej pierwszymi goniącymi były Jamajki. Pierwsze przemeblowanie w czołówce miało miejsce dwa lata temu, kiedy biało-czerwone zameldowały się na mecie drugie, chociaż strata czterech sekund do zwyciężczyń była jeszcze przepaścią. Ten rów został jednak zasypany teraz w Jokohamie za sprawą kwartetu Małgorzata Hołub-Kowalik, Justyna Święty-Ersetic, Patrycja Wyciszkiewicz, Anna Kiełbasińska. 3:27,49 dało naszym paniom nie tylko złoty medal, ale jednocześnie było też najlepszym tegorocznym wynikiem w Europie. Biało-czerwone wyprzedzając drugie Amerykanki narobiły niezłego bałaganu, bo do tej pory ścisła światowa czołówka w sztafetach była zabetonowana. A wynik poszedł mocno w świat także z tego względu, że za niewiele ponad cztery miesiące startują mistrzostwa świata w Katarze (28 września).
– IAAF World Relays to zawsze była prestiżowa impreza dla Stanów Zjednoczonych i Jamajki. Dla nas przede wszystkim liczy się fakt, że wygraliśmy z USA. Dzięki temu dziewczyny na następnych zawodach nie będą już podchodziły do nich z tak dużym respektem jak dotychczas. Tym bardziej, że nie był to trzeci skład, tylko dziewczyny biegające w medalowych sztafetach. Nie można tego lekceważyć – mówi Matusiński, chociaż też bez pudrowania przyznaje, że Amerykanki wciąż mają o wiele lepszą paczkę i jedna jaskółka wiosny nie czyni. Tym bardziej, że nikt nie szykuje przecież szczytu formy na maj. No ale kolos został jednak nadgryziony…
Lądowanie na księżycu
– Trener powtarzał, że możemy wygrać ze Stanami, ale szczerze mówiąc do mnie to w ogóle nie docierało. Amerykanki zawsze były dla nas celem bardzo odległym jak lot na księżyc, a jednak ktoś kiedyś na tym księżycu wylądował i od tego wszystko się zaczęło. Wierzę, że dla nas to też krok do przodu, że stracimy wszelkie kompleksy. Jak raz wygrałyśmy z Jamajkami, tak potrafiłyśmy to zrobić drugi i trzeci raz. Wierzę więc, że będziemy walczyć z Amerykankami o najwyższe cele. Może jeszcze nie na najbliższej imprezie, ale na igrzyskach już tak – mówiła w telewizji PZLA Małgorzata Hołub-Kowalik zwracając uwagę, że Polki i tak nie biegły w Japonii w najmocniejszym składnie, bo ze sztafety przez kontuzję mięśnia czworogłowego uda wypadła Iga Baumgart-Witan.
„Nie dociera to do nas”, „lot na księżyc, „kompleksy” – ktoś niezorientowany w sztafetowych realiach powie, że mistrzynie Europy nie powinny tak stawiać sprawy i bardziej wierzyć w to, że nawet obładowane medalami Amerykanki da się objechać. Spójrzmy jednak na fakty.
A te są takie, że w ostatnich latach żeńska sztafeta USA zbierała medale najważniejszych imprez zupełnie jakby zrywała je jak jabłka z drzewa. Amerykanki zdobywały złote medale olimpijskie na każdych igrzyskach licząc od Atlanty w 1996 r. Poza nimi największy dorobek medalowy miały w tym czasie Jamajki, Brytyjki i Rosjanki. Dominacja zawodniczek z kraju wujka Sama jest niewiele mniejsza na mistrzostwach świata. W XXI w. rozegrano dziewięć edycji tej imprezy. Stany Zjednoczone zdobyły w tym czasie pięć tytułów i łącznie siedem razy dobiegały do podium. W ostatnim czasie Polki – które wypracowały sobie pozycję najlepszej sztafety na Starym Kontynencie – walczyły z nimi jak mogły. A mogły zwykle niewiele: na mistrzostwach świata w Londynie w 2017 r. zdobyły brąz, ale straciły do nich ponad sześć sekund, a na ubiegłorocznych halowych mistrzostwach świata w Birmingham zdobyły srebro tracąc ponad dwie sekundy. O ile naszym dziewczynom zdarzyło się już pokonywać Jamajki (chociaż trzeba pamiętać, że przytrafiały im się też dyskwalifikacje), tak notorycznie musiały one oglądać plecy USA.
– Zawsze powtarzam dziewczynom, że mamy przede wszystkim skupić się na tym, abyśmy byli najlepsi w Europie, bo wtedy również będziemy przywozić medale z mistrzostw świata – mówi Aleksander Matusiński. – Musimy pamiętać, że Amerykanki mają bardzo szerokie zaplecze i wiele wyników poniżej 50 s. Co my możemy zrobić? Możemy dobrze poukładać sztafetę pod względem taktycznym, dobrze przygotować się mentalnie i liczyć, że uda się złapać kontakt. Ale najważniejsze, że ten jest już bliższy. Nie ma tak, że dwie sztafety biegną sobie hen z przodu, a my pałętamy się z tyłu, tylko coraz częściej są one już w miarę w zasięgu ręki. Zresztą przed tym finałem też nastawiłem dziewczyny, żeby uwierzyły, że tego dnia jest szansa wygrać z Amerykankami. Że nie można ich puszczać do przodu, tylko trzeba z nimi walczyć, bo sztafeta była dobrze przygotowana.
Warto na chwilę zatrzymać się na wspomnianych wynikach indywidualnych, które mówią najwięcej o sile sztafety. I prawda jest taka, że w Jokohamie Polki… teoretycznie nie miały prawa wygrać. Sami zobaczcie, oto życiówki obu ekip na 400 m.
STANY ZJEDNOCZONE:
Shakima Wimbley – 49,52
Courtney Okolo – 49,71
Jessica Beard – 50,08
Jaide Stepter – 50,63
POLSKA:
Justyna Święty-Ersetic – 50,41
Małgorzata Hołub-Kowalik – 51,18
Patrycja Wyciszkiewicz – 51,31
Anna Kiełbasińska – 52,14
Z naszej sztafety jedynie Święty-Ersetic potrafiła złamać granicę 51 s., ale jej rekord i tak daje zwykle w finałach imprez światowych miejsca 4-6. – Naprawdę wiele bym dała, żeby złamać 50 s. Szczerze powiedziawszy, jeszcze do niedawna nie myślałam o pokonaniu tej granicy, ale po mistrzostwach Europy w Berlinie wiem, że może kiedyś? Na pewno dzisiaj taki wynik jest dla mnie znacznie bardziej realny – mówiła niedawno w wywiadzie dla Weszło Justyna.
Indywidualnie odstajemy, ale z drugiej strony warto pamiętać, że w sztafetach nie zawsze dwa plus dwa daje cztery. Wystarczy przypomnieć naszą słynną sztafetę męską z przełomu wieków. Trener Józef Lisowski wprost mówił swoim podopiecznym, że indywidualnie na świecie nie istnieją, ale są za to mistrzami w bieganiu w drużynie. Robert Maćkowiak, Tomasz Czubak i spółka w sztafecie biegali bowiem wyraźnie lepiej niż normalnie wynosiła suma ich wyników indywidualnych. To był ewenement, bo tylko nieliczni z nich potrafili pobiec w życiu poniżej 45 s. A jednak potrafili czasami bić faworyzowanych Amerykanów, wydzierając im chociażby złoto podczas halowych mistrzostw świata w Lizbonie w 2001 r.
Tak czy inaczej, przenoszenie wyników z Jokohamy na mistrzostwa świata w Katarze oraz zbliżające się igrzyska byłoby zbyt proste. Zdaniem trenera Matusińskiego, biorąc pod uwagę obniżkę poziomu sztafety Brytyjek, Polska jest teraz trzecią siłą na świecie. Jak twierdzi, jeśli dziewczyny utrzymają formę i dalej będą odporne na poważniejsze urazy, powinny powalczyć o medal głównych imprez oraz zaatakować też rekord Polski. Ten ostatni ma już 14 lat. Podczas mistrzostw świata w Helsinkach w 2005 r. sztafeta w składzie Anna Jesień, Grażyna Prokopek, Monika Bejnar i Anna Guzowska pobiegła 3:24,49.
Igrzyska to inna para kolców kaloszy
Powtórzenie japońskiego wyniku podczas katarskich mistrzostw świata będzie piekielnie trudną misją, ale szef sztafety 4×400 nie ukrywa, że impreza w Doha jest tylko przystankiem do najważniejszego startu, czyli igrzysk w Tokio.
– Nie twierdzę, że skoro dziewczyny wygrały z Amerykankami teraz, to wygrają z nimi w Katarze. Dlatego też nie będę rozpaczał, jeśli nie wyjdzie nam w Doha. Cały czas powtarzam, że nic się nie liczy, tylko medal na igrzyskach olimpijskich. Co będzie po drodze, to mnie teraz nie interesuje. Jeśli będzie medal na igrzyskach, to będziemy rozgrzeszeni – mówi Aleksander Matusiński i dodaje: – Dziewczyny są na fali, dlatego nie odpuszczamy żadnej imprezy, czy to na hali, czy to teraz na IAAF World Relays. Niektórzy mówią, że to za dużo, ale one w ten sposób się napędzają. Każde takie zwycięstwo nad USA i Jamajką je nakręca, motywuje, jednoczy. Wtedy mamy zupełnie inny trening, inną atmosferę. To jest naprawdę drużyna, jedna dziewczyna podciąga drugą, bo każda ma też ambicje indywidualne.
Zwycięstwo podczas cenionych zawodów w Jokohamie ma oczywiście wielką wartość, ale trzeba mieć świadomość tego, że 3:27,49 niemal na pewno nie da medalu w Tokio. Jak pokazuje najnowsza historia igrzysk, żeby stanąć na pudle, trzeba pobiec minimum w granicach 3:25. Oczywiście podczas biegu sztafetowego może zdarzyć się wszystko, czasami wystarczy złe przekazanie pałeczki u rywalek żeby urodziła się szansa, ale Polki najprawdopodobniej będą musiały pobiec w granicach wyniku z MŚ w Londynie, czyli 3:25,41. Taki czas dawał w Rio de Janeiro brązowy medal. Amerykanki wygrały wówczas mając na zegarach… 3:19,06, a Jamajka zgarnęły srebro z 3:20,34. To najlepiej pokazuje, jaka to skala trudności nawet dla najlepszej dziś ekipy w Europie.
Aniołki Matusińskiego celują w medal na igrzyskach w Tokio, jest to wręcz ich obsesja, ale dość nieoczekiwanie zatliła się też nadzieja na dobry wynik w sztafecie mieszanej 4×400. Przypomnijmy, konkurencja ta została wpisana do kalendarza mistrzostw świata w Katarze oraz igrzysk w Tokio. W Jokohamie nasza drużyna w składzie Justyna Święty-Ersetic, Patrycja Wyciszkiewicz, Karol Zalewski i Kajetan Duszyński ustanowiła w biegu eliminacyjnym rekord Europy 3:15,46, co jest też najlepszym tegorocznym wynikiem na świecie. Ten czas dałby również zwycięstwo w finale IAAF World Relays, ale przez program zawodów trzeba było całkowicie przebudować skład sztafety, przez co zakończyło się na piątym miejscu. Jaki jest więc prawdziwy potencjał naszej damsko-męskiej mieszanki?
– Na pewno na finał mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. A jeśli chłopaki się podciągną, to są szanse medalowe. Musieliby jednak biegać wtedy po 45 s z bloków lub 44 s na lotnej zmianie. Bo nie boję się tego powiedzieć, bieg na rekord Europy, który ta sztafeta zrobiła w eliminacjach, zdecydowanie zrobiły Patrycja i Justyna. Karol i Kajetan po prostu pobiegli dobrze. Gdyby teoretycznie dokooptować do dziewczyn kogoś ze starej ekipy Maćkowiak-Czubak-Rysiukiewiczem-Haczek, to spokojnie można byłoby myśleć o medalu. Liczymy, że chłopaki podniosą poziom i powalczymy – twierdzi trener Matusiński.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. Newspix.pl