FC Barcelona na przestrzeni ostatnich lat zdecydowanie się zmieniła, zarówno pod względem marketingowym, jak i szerokorozumianych valors, wartości, słowa używanego bardzo często zarówno przez culés jak i kibiców innych klubów chcących wytknąć Barçy zachowanie niezgodne z mottem klub – słynnym Més que un club. Nie da się ukryć, że w ostatnich latach Barcelona w ostatnich sezonach oddalała się od niego swoim postępowaniem, zarówno na arenie instytucjonalnej, społecznej jak i ekonomicznej. Jest to przykre, ale niestety prawdziwe.
Nie można jednak sugerować, że tożsamość klubu, tożsamość kibiców, jest związana wyłącznie z reklamami na koszulkach czy sporymi wydatkami transferowymi. Od czerwca 2010 roku Barça przechodzi dość gruntowną zmianę. Zarząd Laporty, pełny typowych ‘romantyków futbolu’, osób ceniących wartości, został zastąpiony przez ludzi Rosella/Bartomeu, ludzi biznesu, którzy gotowi są podjąć mniej popularne decyzje, które jednak – ostatecznie – mają, przynajmniej w teorii, przynieść klubowi korzyść.
Niektóre decyzje oczywiście są zupełnie niezrozumiałe i krzywdzące valors, wartości. Abidal, Txema, Pete Mickeal (koszykarz, którego przypadek jest bardzo podobny do tego Abidala), afera związana z Neymarem, sprawa Boixos Nois, oczernianie Guardioli, Cruyffa, i tak dalej. Można by było jeszcze trochę wymieniać. I do tego kwestia tych nieszczęsnych koszulek, odpowiedzialnych – według Rafała Lebiedzińskiego – za całe zło, za utratę tożsamości Barçy. Ciężko o większą bzdurę.
Praktycznie oczywistym jest, że Barça, prędzej czy później, ale musiała sprzedać miejsce na koszulkach. W przeszłości, za czasów Laporty, manewr ten był bardzo poważnie rozważany. W kuluarach na Camp Nou mówiło się, że UNICEF na koszulkach Barcelony jest wyłącznie sondowaniem nastrojów socios odnośnie posiadania z przodu koszulki czegoś innego poza bordowo-granatowymi pasami, logiem Nike’a i herbem klubu. W tym miejscu warto przytoczyć pewną krótką anegdotkę. W latach 1992-1998 Barcelonie sprzęt dostarczała firma Kappa, której logo było białe. W Katalonii były wówczas głosy, że na świętej koszulce klubu tak duże miejsce dla ‘madryckiej’ bieli jest absolutnie niedopuszczalna, że to zdrada wartości, i tak dalej. Sprawa jednak ucichła. Barça funkcjonowała dalej.
Anegdota ta została niedawno przytoczona przez jednego z katalońskich dziennikarzy, Marcosa Lópeza z El Periódico, po tym, jak Barça zaprezentowała kolejnego, już piątego z miejscem na koszulce, sponsora, turecką firmę BEKO, której logo – oczywiście białe – na koszulkach Barcelony zastąpiło to TV3. Rafał w swoim tekście pisze, że „na FCBanerze zabrakło miejsca na trzycentymetrowe logo katalońskiej telewizji”. Sprawa wygląda jednak inaczej, zdecydowanie prościej. Barça wybrała pieniądze. Umowa klubu z TV3 obowiązywała wyłącznie do końca sezonu 2013/2014 i w jej ramach Barcelona otrzymywała od telewizji 3 lub 4 miliony euro (suma jest zależna od źródła). BEKO, za to samo miejsce na koszulce, gwarantuje Barcelonie kwotę 10 milionów euro. Czysty biznes.
Obecny futbol to biznes. Wszystko obraca się wokół pieniędzy. Futbol nie jest już romantyczny, jak przed kilkoma/kilkunastoma/kilkudziesięcioma laty. Realia są jakie są. Barça, jak każdy inny klub, także musiała się do nich jakoś dostosować. Za czasów Laporty mieliśmy mniej lub bardziej szemrane interesy z Uzbekami, Rosell/Bartomeu zaproponowali nam Katarczyków, którzy teraz, krok po kroczku, wydają się pomału przejmować klub (choć to temat na inny, dłuższy tekst). Oczywistym jest, że na swojego pierwszego ‘koszulkowego’ sponsora Barça mogła wybrać inną firmę, jednak sprzedaż koszulki była nieunikniona. Mieć 30 milionów euro, a nie mieć 30 milionów euro to już 60 milionów euro (inna sprawa, że pewnie można było wynegocjować więcej, choć – w 2010 roku – kontrakt podpisany przez Barçę z Katarczykami był rekordowy).
W ogromne gówno Barcelona wplątała się po przedłużeniu już w 2007 roku kontraktu z Nike do 2018 roku. Teoretycznie 30 milionów euro, które Barça otrzymuje już od dobrych kilku lat, nie jest złą sumą, jednak w kontekście ostatniej umowy Manchesteru United wygląda wręcz śmiesznie. Botiga, sklep Barcelony, jest sklepem generującym Nike’owi największe dochody na świecie, większe nawet od flagowego obiektu amerykańskiego giganta zlokalizowanego na 5th Avenue w Nowym Jorku.
Nie ma już klubów nieskażonych umowami sponsorskimi. W dzisiejszym futbolu, opanowanym przez naprawdę kosmiczne kwoty, nie da się przeżyć bez sponsorów. Swoją nieskazitelną koszulkę sprzedał nawet Athletic Bilbao (tak, tak, w przeciwieństwie do tego, co pisał Rafał, jest na niej logo sponsora). Barcelona potrzebuje pieniędzy do tego, aby utrzymywać się na topie, jak każdy inny klub na świecie. Miano bodaj najpopularniejszej drużyny na świecie nie zrobi pieniędzy samo z siebie. Trzeba umieć to wykorzystać. I w ostatnich latach kataloński klub zrobił to co musiał zrobić.
W swoim felietonie Rafał pisze: „Kibic Barcelony musi zadać sobie proste pytanie: warto wydać ponad 80€ na nową koszulkę azulgrana?” Odpowiedź jest bardzo prosta: warto. Koszulka Barcelony w barwach senyery (flaga Katalonii), nawet z logiem Qatar Airways na klatce, z TV3 na ramieniu, z logiem Intela pod koszulką, z UNICEF-em na tyłku, pobiła wszelkie dotychczasowe rekordy sprzedaży. Żadna (!) inna koszulka Barçy nie generowała takich przychodów. Mówi się nawet, iż to najczęściej kupowany strój w historii całego Nike’a (!). Właśnie w kontekście tej koszulki warto spojrzeć na starcie się sacrum i profanum oraz decyzję kibiców, którzy wybierają tradycję nawet w momencie, gdy nosi na sobie ona znamię biznesu. Rafał pisze także szeroko o ‘nieskalanej’ koszulce Athleticu Bilbao, na której – oczywiście – znajduje się już także logo sponsora. W ramach ciekawostki warto dodać, że koszulka baskijskiego kosztuje dokładnie tyle samo (!) co ta Barcelony. Czy to oznacza, iż fani Athleticu powinni odwrócić się od swojej ukochanej drużyny, bo ta ‘sprzedała swoją tożsamość’?
Oczywiście, że nie. I Barça, i Athletic Bilbao to coś więcej niż tylko reklama na koszulce. To kluby niesamowicie mocno związane ze swoim regionem, to kluby, które od dziesiątek lat kierują się zasadami, to kluby, które są na całym świecie niepowtarzalne, jednak i one musiały się dostosować do dynamicznie rozwijającego się rynku. Tak wygląda życie. Nawet dumni Baskowie z Bilbao, przynajmniej częściowo, zrywają ze swoimi ideałami. Pieniądz ma ogromną moc.
Barcelona, bo to w końcu o niej głównie rozmawiamy, to coś więcej niż koszulka. Oczywistym jest, że nieskazitelny strój Barçy przez wiele lat był jej znakiem rozpoznawalnym, jednak to nie on stanowi esencję klubu, to nie dzięki niemu Barça jest nazywana Més que un clubem. Slogan ten nie wziął się z braku umów sponsorskich, nie wziął się z ofensywnego stylu gry Barçy, z nie wziął się też z – to już jakiś kosmiczny absurd lub po prostu nieznajomość tematu – sugestii, że dzięki transferom Barça „odkłada do lamusa czasy, w których jedynym nie-wychowankiem klubu na boisku był Dani Alves”, bo „tak było łatwiej” (jakby na boisku u Pepa nie było Henry’ego, Villi, Alexisa, etc.).
Być może autor tekstu nie zdawał sobie sprawy z prawdziwego znaczenia tożsamości Barçy. Slogan, który jest też mottem Barçy, po raz pierwszy pojawił się w 1968 roku, gdy ówczesny prezydent Barcelony, Narcís de Carreras, po jednym z meczów z Realem powiedział słynną frazę „El Barça es més que un club”. Tożsamością Barçy nie są koszulki, nie są umowy sponsorskie, nie jest nią też styl gry, a jest nią poczucie indywidualności, poczucie wyjątkowości, poczucie odrębności od innych klubów.
Od samego początku swojej historii Barça była klubem niesamowicie mocno identyfikującym się z Katalonią i Katalończykami, broniła swoich korzeni poprzez m.in. wydawanie statutów po katalońsku, poprzez stanowienie bodaj jedynego miejsca, w którym ludzie mogli rozmawiać w swoim ojczystym języku, w którym mogli dyskutować o przyszłości regionu, przynajmniej chwilowo uwolnić się spod władzy dyktatury. Klub zawsze był kojarzony jako przeciwnik dyktatury, przez co spotykał się z wieloma represjami, czyli m.in. zamykaniem stadionu, koniecznością zmiany nazwy z FC Barcelona na Club de Futbol Barcelona (chodziło o odcięcie od poczucia katalońskości) czy zmianą logo klubu, które zostało pozbawione dwóch z czterech czerwonych belek, symbolizujących flagę regionu.
Katalonia jest Barçą, a Barça jest Katalonią. Te dwie rzeczy są nierozłączne i nie da się mówić o jednej bez konieczności wspomnienia o drugiej. Myślisz Barcelona, mówisz Katalonia i na odwrót. Z badań pracującej dla portalu FCBarça.com Agnieszki Gołąbek wynika, że 65% polskich culés zainteresowało się Katalonią właśnie ze względu na Barçę. Znam wielu culés, w tym zresztą i siebie, którzy uczą się/nauczyli się języka hiszpańskiego/katalońskiego ‘dla sprawy’, czytaj: dla możliwości lepszej identyfikacji z Barceloną jako miastem, klubem oraz regionem, w którym się znajduje. Nie wiem, ile osób właśnie za Barçą pojechało zwiedzać region, ile osób zdecydowało się na zakup – nawet z tymi okropnymi reklamami! – koszulek, jednak nawet w Polsce liczba culés jest naprawdę duża. A mówimy tylko o jednym, względnie niewielkim, rynku. Ile osób takich jak ja czy tysiące polskich culés jest na całym świecie?
Niedawno w katalońskim magazynie Interviu, takim tamtejszym odpowiedniku naszego CKM-a, choć zajmującego się poważniejszymi tematami, pojawił się artykuł zatytułowany „Barça kluczowa dla niepodległości Katalonii”. W tekście autor pisze, że wybory prezydenckie, które odbędą się w klubie w 2016 roku, urastają do wagi „racji stanu”. Za najgorszy możliwy scenariusz przyjmuje się powrót na stanowisko Joana Laporty, zadeklarowanego obrońcy idei niepodległości Katalonii. Według rządowych prognoz, pod jego przywództwem postawa Barçy uległaby ponownie radykalizacji i Klub stałby się orężem w walce o niepodległość. Opracowano nawet raport, z którego wynika że jeśli Barça aktywnie i twardo opowie się za niepodległością wpłynie na 30-40% głosujących, co może przeważyć o wyniku konsultacji i referendum. 30-40%.
|Kupczenie koszulką” nie ma praktycznie żadnego związku z tożsamością klubu, która jest czymś więcej niż tylko logiem sponsora na koszulce. O tożsamości klubu nie świadczą transfery Neymara, Suáreza czy w przeszłości Cruyffa lub Maradony, nie świadczyłaby też o niej ewentualna zmiana stylu gry. W hymnie klubu znajdziemy fragment: „Jesteśmy bordowo-granatowi, / Nie ma znaczenia skąd pochodzimy, / Czy z północy, czy z południa, / Ale jesteśmy zgodni / Gdyż flaga nas łączy (…) /Mamy imię i każdy je zna: / Barça, Barça, Barça”. Barça to ludzie. Dopóki culés są z Barceloną i dopóki culés wyznają jej wartości, dopóty wszelkie gadanie o utracie tożsamości jest bezsensowne. Choć, oczywiście, można. Bo to łatwe, prawda?
Jakub Kręcidło
Redaktor naczelny Blaugrana.pl