Być może przesadzamy. Być może jest to tzw. teoria z dupy, z którą się pośpieszyliśmy. Być może po prostu widzimy to, co chcemy widzieć. Być może… Dobra, do rzeczy. Wydaje nam się, że zdobycie Pucharu Polski przez Lechię Gdańsk dobrze zrobi ekstraklasie i wszystkim ludziom, którzy śledzą jej mecze, ponieważ drużyny, którym wciąż “grozi” zajęcie czwartego miejsca, zyskały nowy impuls, by jeszcze w tym sezonie powalczyć. Awans do pucharów to przecież zawsze coś. Taki wniosek wyciągnęliśmy na podstawie meczu Lecha Poznań z Zagłębiem Lubin.
Ludzie, którzy wcześniej skusili się na oglądanie ślamazarnych piłkarzy Korony i Miedzi, mieli nawet prawo zastanawiać się, czy to ta sama liga. Co warte podkreślenia – widowisko, które dało się oglądać, współtworzyli tacy ludzie jak: Robert Gumny, Tymoteusz Klupś, Filip Marchwiński, Kamil Jóźwiak, Damian Oko, Bartosz Slisz i Filip Jagiełło. Siedmiu gości, którzy mogą grać w naszej młodzieżówce, w tym samym czasie na boisku – chciałoby się jak najwięcej takich meczów, i to bez sztucznego pompowania w postaci obowiązku gry młodzieżowca.
Jeśli coś możemy tej młodzieży zarzucić, to słabą skuteczność. Jasne, wynik na początku drugiej połowy otworzył Kamil Jóźwiak i zrobił to pięknym strzałem, oddanym po tym, jak przed linią szesnastki lubinian do tańca zaprosił Tiba. Jednak młodzi lechici mieli obowiązek dorzucić przynajmniej jeszcze jednego gola. Najlepszą akcją gospodarzy w pierwszej połowie była ta, gdy Klupś pokręcił Baliciem, zagrał wzdłuż bramki, gdzie źle stopę dostawił Marchiwński. W drugiej, już przy stanie 1-0, w rolę podającego wcielił się Jóźwiak, a trochę sprytu/koncentracji/umiejętności (niepotrzebne skreślić) zabrakło Klupsiowi. Inni piłkarze też od czasu do czasu stwarzali zagrożenie – ot, choćby Goutas trafił w poprzeczkę – ale wspomniane sytuacje były najlepsze.
Młodzi z Lecha mogą sobie pluć w brodę tym bardziej, że Zagłębie w końcu wyrównało. Wcześniej Miedziowym do strzelenia bramki brakowało głównie…
– precyzji (na przykład strzał Pawłowskiego nad poprzeczką czy Starzyńskiego z pięciu metrów obok),
– gorszego dnia Buricia (na przykład uderzenie z bliska Tuszyńskiego),
– trochę szczęścia (Goutas wybijający z linii dobitkę Kopacza),
…ale dziesięć minut przed końcem w polu karnym po interwencji prawie bezbłędnego do tego momentu Goutasa upadł Bartłomiej Pawłowski i sędzia wskazał na rzut karny. Na bramkę zamienił go Starzyński. Okej, gwoli precyzji – początkowo Lasyk dał skrzydłowemu żółtą kartkę za symulkę, ale poprawił się po interwencji VAR-u. Dzisiaj technologia nie sprzyjała Lechowi, bo wcześniej mieliśmy sytuację odwrotną – arbiter najpierw wskazał na wapno po przewinieniu Balicia na Klupsiu, ale po podpowiedzi zmienił werdykt na rzut wolny. Żeby nie było wątpliwości – ostatecznie obie decyzje są słuszne.
O tym, że był to dobry mecz, świadczy również końcówka spotkania. Przy wyniku 1-1 krążyliśmy od jednego pola karnego do drugiego, bo obie ekipy (choć Lech bardziej) pragnęły przechylić szalę na swoją korzyść. Nie udało się Tibie, bo strzelił nad bramką. Nie udało się Jóźwiakowi, który już minął Forenca, ale zdecydował się na dogranie i sytuację wyjaśnił Kopacz. Nie udało się Tomasikowi, bo jego strzał z dystansu obronił bramkarz. Nie udało się ponownie Jóźwiakowi, który strzelił nad bramką. Nie udało się też Pawłowskiemu, gdyż kolejną klasową interwencję zanotował Burić. Nie udało się Kołodziejowi, który nie sięgnął piłki i w tej samej akcji Tomasikowi, którego uprzedził obrońca. Nie udało się jeszcze raz Pawłowskiemu, który zepsuł świetną kontrę nieudanym dryblingiem, choć w pewnej chwili był już sam przed Buriciem.
Uff… To było intensywne osiem minut. Co prawda mamy dwóch rannych, ale zawsze chcemy widzieć takie bitwy.
[event_results 580857]
Fot. FotoPyK