Z czasem, jak to zwykle, wspomnienia zaczną się zacierać, zastępowane przez kolejne, świeże. Wiele z nich stanie się zupełnie nieistotnych. Przestaną wywoływać emocje. Nikomu nawet nie będzie się już chciało o nich gadać, może tylko przy okazji, od wielkiego dzwonu. Ale dziś, kilkanaście godzin po ostatnim akcie tych szalonych mistrzostw, kiedy sami pytamy siebie: z czego zapamiętamy ten barwny turniej, atakują nas setki różnorodnych obrazków. Moglibyśmy zwijać je jak klisze, jak rolki z jakimś starym świetnym filmie i po kolei układać w głowie. Nie mając wątpliwości, że to nie był stracony miesiąc. Wyjęty z życia przez kilkuset facetów w różnokolorowych strojach, uganiających się za piłką.
Sorry za ten górnolotny wstęp. Po prostu chcieliśmy ten mundial jakoś sensownie podsumować i ogarnąć. Co z niego zostanie w głowie, co powinno przetrwać. Wypisaliśmy pięćdziesiąt punktów i daliśmy wreszcie spokój, bo pewnie można by tu dopisać jeszcze kolejnych sto pięćdziesiąt.
Co zapamiętamy? No to po kolei.
1. Mecz otwarcia i wszystkie niepokojące sygnały, które z sobą przyniósł. Te dotyczące sędziowania (błąd Japończyka Nishimury), uzależnienia Brazylii od solowych popisów Neymara czy braku napastnika, jakiego chciałoby się oglądać w koszulce Canarinhos – zobrazowanego żenującym występem Freda.
2. Pomyłki arbitrów, który od razu w pierwszych meczach zaatakowały nas seriami, krzywdząc Chorwację czy próbując złamać Meksyk w jego pierwszym spotkaniu z Kamerunem.
3. Bezradność Hiszpanów. Pierwszą gigantyczną niespodziankę mistrzostw – 1:5 z Holandią. Sensację, która wówczas wydawała się tak wielka, że nic nie jest w stanie przykryć jej rozmiarów.
4. Fantastycznego szczupaka Van Persiego. No i lekkość, z jaką Robben wysłał pierwszy sygnał – słuchajcie, ja tu zamierzam być statystą. Pan Robben nauczy was gry w piłkę.
5. Pierwszy zachwyt mundialowym kopciuszkiem. Zwłaszcza Kostaryką, początkowo traktowaną przecież tylko jako ciekawostkę. Niby punktującą Urugwaj (bez Suareza), ale wtedy jeszcze wciąż lekceważoną. W zgodzie z logiką, która mogła podpowiadać – drugi taki mecz już się nie przytrafi.
6. Hat-tricka Muellera i pierwszy, do dziś najbardziej efektowny koncert Niemców. Bezradność Ronaldo i bezsilność Portugalczyków zwieńczoną wyrzuceniem jak zwykle niezrównoważonego Pepe.
7. Najszybszego gola mistrzostw, którym Dempsey znokautował Ghanę.
8. Początkowe rozczarowanie Belgią. Dawno namaszczoną na czarnego konia, która każdym kolejnym meczem w grupie mnożyła tylko znaki zapytania: czy aby na pewno taka wielka?
9. Babol Akinfiejewa. Rozdział pierwszy bramkarskiego podręcznika pt. “łapanie prostych piłek”, spektakularnie oblany w środku nocy, w meczu, do którego dotrwali tylko najwięksi entuzjaści mistrzostw.
10. Zaraz po tym zwrot o 180 stopniu i hipnotyzujący koncert Ochoi. Jak dla nas – pierwszy fenomenalny mundialowy występ zawodnika, od którego absolutnie niczego nie oczekiwaliśmy.
11. Inwazję Chilijczyków na Maracanę. Pierwszy poważny problem organizatorów, godzący w dobry wizerunek mistrzostw. Poprzewracane monitory, zdemolowane ścianki, zdezorganizowaną pracę dziennikarzy i blisko dwieście czerwonych koszulek szybko pacyfikowanych przez ochronę.
12. Ten dziwny moment, kiedy zyskaliśmy już pełne przekonanie, że baty 1:5 z Holandią to żadne potknięcie, raczej koniec pięknej epoki. Ten smutny dzień, kiedy bezradnymi Hiszpanami podłogę wycierali nawet Chilijczycy.
13. Pięknego gola Davida Villi, strzelonego już tylko na osłodę klęski. No i inne znakomite bramki pierwszej fazy mistrzostw – Cahilla, Shaqiriego, całą paletę umiejętności Messiego.
14. Beznadziejny Kamerun. Mimo wszystko, chyba najbardziej skompromitowany zespół mistrzostw. Rozbity mentalnie, wykłócający się o pieniądze, bez cienia ambicji i umiejętności na boisku. Drużynę, jakich nie chcielibyśmy oglądać na wielkich turniejach, pozbawioną choćby krzty wielkości.
15. Show Suareza w meczu z Anglią. Ten niedługi moment, kiedy można było jeszcze wierzyć, że ten facet naprawdę może zostać pozytywnym bohaterem mistrzostw.
16. Porażkę Włochów z Kostaryką, do której rękę (nogę…) tak pięknie przyłożył Junior Diaz, ten nasz, swojski z Wisły. No o zbliżającą się nieuchronnie angielską katastrofę, ją też zapamiętamy.
17. Wszechobecne narzekania na Messiego, który tak bardzo przeczłapał całą fazę grupową, że aż… ustrzelił w niej cztery piękne bramki, dając Argentynie komplet punktów. Nie mówiąc o tym, co miało przyjść dopiero później, czyli tytule najlepszego gracza mistrzostw. O tym jeszcze będzie.
18. Frajdę z oglądania przeciętnego, jak jeszcze chwilę przed nim mogłoby się wydawać, meczu Niemców z Ghaną. Wejście smoka Klose, zbliżające go do zdetronizowania Ronaldo i przejęcia tytułu najlepszego snajpera mistrzostw. Wszystkich, jakie się odbyły.
19. Serwowane nam codziennie absurdy “Studia Plaża”. Karola Strasburgera w śmiesznym kapeluszu, jakieś nieznane nikomu piosenkarki, Katarzynę Pakosińską i anonimowego Japończyka, który jak się okazało gra teraz w “M jak Miłość”. Codzienne dożynki, bez których mundial smakowałby inaczej.
20. Te momenty, kiedy okazywało się, że zawstydzić nas potrafią nawet Algierczycy. Albo że Amerykanie, choć soccerem ponoć gardzą, potrafią tak ładnie i składnie zagrać w piłkę.
21. Szalonego Miguela Herrerę. Podobnego zupełnie do nikogo, do którego – widząc jak skacze przy linii bocznej w swoim szale radości – aż chciało się uśmiechnąć.
22. Pierwsze wizyty na Copacabanie, wśród tubylców i tysięcy przyjezdnych z całego świata. Chłonięcie tego mundialu od środka, takiego jakim sami Brazylijczycy go stworzyli.
23. Ten moment, kiedy wydawało się, że Ameryka Południowa – może za wyjątkiem słabego Hondurasu – jest w stanie totalnie zdominować tę imprezę. Kolejne świetne mecze Chile, Kolumbii czy Meksyku.
24. Nieszczęsnego Samarasa, dającego awans Grekom. Drużynie kochanej przez kibiców fubtolu mniej więcej w ten sam sposób w jaki Odra Wodzisław była niegdyś “uwielbiana” przez Polaków.
25. Ostateczny odpał Suareza. Urugwajczyka tłumaczącego się, że przecież on nikomu nie chciał zrobić krzywdy, on tylko się potknął. Chielliniego pokazującego sędziemu z bezradnością w oczach drobną ranę na ramieniu. No i wreszcie bezprecedensową karę dla jadowitego Urugwajczyka…
26. Mecz Niemców z Amerykanami, przed którym wszyscy zastanawiali się: będzie ustawka czy zagrają w zgodzie z duchem sportu? Miał być remis, a tu psikus.
27. Wesleya Sneijdera opowiadającego o tym, jak to sędziowska pianka przeszkadza mu w skutecznym egzekwowaniu rzutów wolnych. I Bruno Martinsa Indi z oczami wychodzącymi z orbit, kiedy jeden z sędziów miał czelność tym czarodziejskim sprayem… popsikać go po butach.
28. Błazenadę w zgredziałym studiu Telewizji Polskiej. Engela – eksperta od wszystkiego, mającego gotową odpowiedź na każde nurtujące pytanie z wszystkich dziedzin. Gmocha, jak zwykle nie do poskromienia przez prowadzącego, a co gorsza coraz częściej “wywracającego się” na prostych futbolowych faktach. Antka Piechniczka, no i Radka Majdana z jego nienagannym uczesaniem.
29. Znakomitego Jamesa Rodrigueza. W całej rozciągłości. Po prostu – najlepszego strzelca mistrzostw.
30. Niepowtarzalny klimat tego turnieju. Masę historii z cienia. Inwazje latynoskich kibiców, południowoamerykańskie dziennikarki dumnie prezentujące swoje biusty po zwycięstwach. Całą tę otoczkę, jakiej z pewnością nie dorobiłby się żaden mundial w Europie.
31. Keylora Navasa, jakkolwiek na to spojrzeć, jednego z największych wygranych tych mistrzostw. Chłopaka, który jeszcze cztery lata temu mógł się zastanawiać czy warto pójść grać do Wisły Kraków, dziś wartego dziesięć dużych baniek, które wyłożył na niego Bayern.
32. Niepowtarzalny mecz Grecja – Kostaryka i latające talerze u Jorgosa w “Paros”.
33. Koncert Tima Howarda. Szesnaście interwencji, które koniec końców nie zbawiły Ameryki. Choć zasłużyły na telefon z podziękowaniami wykonany przez Baracka Obamę.
34. Ciągłe się dyskusje z cyklu “Taki w Brazylii mamy klimat”. O temperaturze, wilgotności, warunkach atmosferycznych – komu to przeszkodzi, a komu może pomóc. Urok mistrzostw rozgrywanych na tysiącach kilometrów. Raz w klimacie umiarkowanym, nawet w deszczu, a raz w amazońskim Manaus.
35. Detektywa Szumlewicza, którego oburzył komentarz Jacka Laskowskiego. Szczyt mundialowego absurdu osiągnięty w momencie złożenia skargi do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
36. Manuela Neuera na nowo definiującego grę bramkarza w XXI wieku. Jego niezliczone kontakty z piłką na przedpolu. To dziwne przeświadczenie, że gdyby facet nie był tak świetnym golkiperem, pewnie dałby sobie radę w kilku innych boiskowych rolach.
37. Szok Brazylijczyków po zamachu Zunigi na Neymara. Tę przestrzeń, której jak się okazało żaden inny z piłkarzy Canarinhos nie był w stanie zagospodarować. A raczej pustkę, jakiej nie dało się wypełnić.
38. Pokerowe zagranie Van Gaala, wprowadzającego Krula na same rzuty karne. Manewr w efekcie genialny, choć niepowtórzony już w kolejnym meczu.
39. Alejandro Sabellę. Człowieka znikąd, trenerskiego ducha, przemykającego z Argentyną przez kolejne fazy mistrzostw – w oparach wątpliwości co do jego selekcjonerskiej klasy. Tylko potęgowanych w chwilach jak ta, kiedy Lavezzi bez cienia skrępowania oblewał go wodą.
40. Ten moment, kiedy Kostaryka ostatecznie żegnała się z turniejem, choć na dystansie 90 minut nie przegrała meczu. Ani z Urugwajem, ani z Włochami, Anglią, Grecją, ani wreszcie z Holendrami.
41. Marcina Krzywickiego, który swoimi komentarzami na Twitterze postanowił zawstydzić samego Gary’ego Linekera.
42. Twarze załamanych, płaczących Brazylijczyków po laniu, jakie nie śniło się nawet filozofom. 1:7 w półfinale. Gwałt na gospodarzach. Zwłaszcza ten feralny moment, kiedy podopieczni Scolariego zdołali stracić cztery bramki w czasie równym najkrótszej przerwie w szkole podstawowej.
43. Wielu bohaterów drugiego planu, którzy przez przeciętnego kibica pewnie nigdy nie zostaną odpowiednio docenieni. Kunszt Kroosa, Mascherano, Blinda. Tych, którzy ani perfekcyjnie nie bronili, ani zbyt wiele nie strzelali, ale wykonali kawał ciężkiej, owocnej pracy.
44. Tomasza Wołka, nieustraszonego pogromcę “bufonów o chamskich twarzach”. Specjalistę od piłki latynoskiej. No, specjalistę generalnie od wszystkiego, prawiedorównującego Engelowi.
45. Diego Maradonę, który niepostrzeżenie objawił nam się na boisku, i to aż na szczeblu ćwierćfinału. Na finał, niestety dla Argentyńczyków, już nie wyszedł. A pewnie mógłby pomóc.
46. Sergio Romero, bramkarza o – umówmy się – dość wątpliwej reputacji, który nagle stał się jednym z bohaterów, symboli szczelnej w defensywie Argentyny. Do tego stopnia, że w finale pobił nawet rekord Casillasa, zbliżając się do granicy 500 minut bez puszczonej bramki.
47. Zaskakujące, jednoznaczne komentarze z holenderskiego obozu nadające tonu dyskusji pt. “po co mecz o 3. miejsce?”. Manifesty, które zmasakrowanej Brazylii i tak w niczym ostatecznie nie pomogły.
48. Wszelkiej maści oszalałych celebrytów i “celebrytów”, którzy usilnie próbowali podpiąć się pod popularność piłki nożnej. Rihanny i inne wynalazki, próbujące popłynąć na odpowiednio wysokiej fali…
49. Messiego, niespodziewanie odbierającego po meczu finałowym nagrodę indywidualną dla piłkarza mistrzostw, z miną jakby przed momentem świat mu się zawalił, a ta Złota Piłka była tylko jakimś ponurym żartem, do którego nie chce się robić nawet dobrej miny.
50. I wreszcie Niemców o wielu twarzach. Twarzy zawsze groźnych Klose i Muellera, ale również rządzących środkiem pola Kroosa czy Khediry. Świetnych Neuera, Hummelsa, no i rezerwowych, po których rywale zawsze mogli spodziewać się problemów. Zapamiętamy tych mistrzów świata jak takiego wielorękiego potwora, potrafiącego wyprowadzać ciosy z każdej i ciągle innej strony.