Śląsk, jaki jest i jak gra, każdy widzi, co nie znaczy, że warto tutaj stawiać kropkę i nie pochylać się nad fatalną postawą wrocławian. Bo też trzeba sobie uzmysłowić: ten sezon nie jest żadnym wypadkiem przy pracy, jaki może przytrafić się nawet najlepszym. Absolutnie. Śląsk do tego miejsca zmierzał od paru sezonów pewnym krokiem. I cóż, w końcu dotarł. Tyle że nie ma się z czego cieszyć.
Jeszcze w rozgrywkach 14/15 Śląsk zajął czwarte miejsce w lidze, które dało wówczas europejskie puchary. Do tego sukcesu wrocławian doprowadził Tadeusz Pawłowski, kierujący zespołem przez cały sezon. Warto to podkreślić, bo od tego momentu, czyli bardzo przyzwoitego osiągnięcia, żadnemu innemu trenerowi nie było dane poprowadzić tej drużyny tyle czasu. Pawłowski był ostatni.
Jego ekipa w pucharach nie zawiodła, ot, zagrała na miarę jakości polskiej piłki. Najpierw wyrzucił z pucharów słoweńskie NK Celje, potem – po remisie u siebie 0:0 i porażce na wyjeździe 0:2 – odpadła z Goeteborgiem.
Tutaj się zatrzymajmy i uporządkujmy nasze rozważania, ponieważ po tych czterech meczach tak naprawdę skończył się większy Śląsk.
SEZON 15/16
Zespół wzmocniono w sposób symboliczny. Przyszli Gecov, Kiełb, Biliński i Kokoszka. Cóż, żadnego z nich nie kojarzymy jako herosa Śląska Wrocław, ewentualnie dwóch ostatnich można by rozpatrywać w kategoriach uzupełnień składu. Niestety, oczekiwano od nich więcej. Biliński miał na przykład zastąpić Marco Paixao i zaskoczenie: nie dał rady. No i właśnie, jeśli mówimy o takich transferach przychodzących latem, a w drugą stronę powędrowali Paixao i Pich (Słowak po pucharach), to przecież widać, że już wtedy klub nie poszedł za ciosem.
Pawłowski starał się układać te gorsze klocki, ale nie dawał rady. Wytrzymał do grudnia, potem zastąpił go na jeden mecz Grzegorz Kowalski, którego zmienił Romuald Szukiełowicz. Z całym szacunkiem – to nie miało prawa się udać, skoro pan Romuald prowadził wcześniej Foto-Higienę Gać. I niesłychane, nie udało się. Śląsk odpadł pod jego wodzą z Pucharu Polski, w lidze przegrał trzy z pięciu meczów na wiosnę. Wrocławianie stracili czas potrzebny w walce o ósemkę – po zwolnieniu Pawłowskiego mieli siedem punktów straty, po zwolnieniu Szukiełowicza – w 26. kolejce – sześć.
A przecież za Szukiełowicza przyszedł Rumak i do końca sezonu przegrał raz, wykręcając średnią oczek dwa na mecz. Szukiełowicz miał 1,43.
Być może Rumak zdążyłby ogarnąć ten bajzel, tym bardziej że akurat zimą Śląsk wzmocnił się naprawdę przyzwoicie. Odszedł Flavio, ale na przykład wrócił Pich i pojawił się Morioka. Obaj przez te pół roku przynieśli drużynie łącznie 17 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Może gdyby Rumak, który – cokolwiek o nim mówić – początek w Śląsku miał niezły, dostał z nimi więcej czasu, ten sezon byłby ciut lepszy? Niestety, Śląsk wolał się bawić w inne, cholernie ryzykowne rozwiązanie.
I ostatecznie skończyło się na 10. miejscu w tabeli.
SEZON 16/17
Nowy sezon, nowe nadzieje? A gdzie tam, nowy burdel. Śląsk przez ten rok miał aż trzech prezesów!
Do listopada był to Paweł Żelem.
Od listopada do marca Krzysztof Hołub.
Od marca Michał Bobowiec.
Jak w takim bałaganie znaleźć spójną wizję, wyznaczyć konkretny kierunek klubowi? No, nie da się. Wściekał się na to Mariusz Rumak, zwolniony po rundzie wiosennej, który mówił na naszych lamach: – Byli piłkarze, którzy się pojawiali i byli dla mnie niewiadomą, była grupa zawodników, o których zabiegałem i taka, na temat, których dostawałem pytania, czy ich wziąć. Przykład z trzeciej grupy to Ostoja Stjepanović. Przyszedł na tydzień przed pierwszym meczem, kiedy miałem jednego środkowego pomocnika. Pytanie, co pan by wtedy zrobił? A przypomnę, że graliśmy z Lechem. Powiedziałby pan: dobra, niech przyjdzie, znając Ostoję z Wisły, czy nie, potrzebujemy innego zawodnika i gramy z Lechem z jednym środkowym pomocnikiem w kadrze. Jeżeli ktoś mówi, że za letnimi transferami stoi Rumak to jest w błędzie i jest to bardziej złożony problem.
I dalej: – W przygotowaniach brała bardzo mała liczba piłkarzy i dochodzenie zawodników w trakcie rozgrywek nigdy nie jest rzeczą komfortową. Znowu, porównując do innych zespołów, warto by sprawdzić – ja tego nie robiłem – kto pierwszego lipca 2016 roku, dysponował już kadrą, a kto dopiero ją budował. Śląsk był na pewno tym zespołem, który 30 czerwca, w momencie, kiedy rozpoczynały się przygotowania, dysponował 17 piłkarzami na zgrupowaniu, wliczając w to chłopaków, którzy nie zagrali w Ekstraklasie nawet minuty. Trudno było zbudować zespół.
Rumak ostatecznie w letnim oknie dostał Engelsa, Budzyńskiego, Rierę, Goncalvesa, Madeja, Augusto, Kamenara, Stjepanovicia, Alvarinho i Romana. Dodajmy do tego, że znów swoich sił w Kaiserslautern spróbował Pich. Czyli odszedł lider, przyszła banda, o której nie można mieć przesadnie dobrego zdania i wiecie to dokładnie, bez przytaczania szczegółowych statystyk.
Cóż, Rumaka zwolniono w przerwie między rundami, gdy Śląsk miał 22 punkty po 20 kolejkach. W jego miejsce przyszedł Jan Urban. Czy zarząd mu pomógł transferami? Gdzie tam. Klasycznie wrócił Pich, natomiast ze Zwolińskiego, Kovacevicia, Lewandowskiego (śmiech w nawiasie) nie było pożytku. Urban też nie okazał się żadną znakomitą nową miotłą. Utrzymał Śląsk, ale punktował na poziomie 1,41 oczka na mecz. Rumak miał 1,10, więc jakaś zmiana była, jednak znów niezbyt duża (tym bardziej że Urban cztery z siedmiu zwycięstw zrobił w grupie spadkowej).
SEZON 17/18
Ha, tu się zaczynają jaja. Zatrudniony w połowie poprzedniego sezonu w roli dyrektora sportowego Adam Matysek zaczął wdrażać swoją wizję Śląska w życie. Wizja była to rodem z Football Managera – znam go, biorę, nawet jak przepłacę. Do Wrocławia trafili więc: Robak, Vacek, Mak, Tarasovs, Słowik, Kosecki, Chrapek, Cotra, Piech, Jović, poza tym choćby Srnić. Najtańsi to ci goście się nie okazali, zresztą przypomnijmy konkretne kwoty (Tarasovs!!!):
W każdym razie ta banda po 23. kolejce – czyli w momencie zwalniania Urbana – miała pięć punktów straty do ósmej Arki. Na białym koniu wjechał więc kto? Pewnie, że Tadeusz „Teddy” Pawłowski. Ósemki oczywiście nie zrobił, bo pierwszy mecz wygrał z Sandecją na otwarcie grupy spadkowej.
A jeszcze jedno, bo nie wspomnieliśmy. W styczniu 2018 roku znów zmienił się prezes – Bobowca zastąpił Michał Przychodny.
SEZON 18/19
Nowy sezon, nowa koncepcja, ale wyniki – jak widać – stare. Matysek odszedł w połowie poprzednich rozgrywek, razem z Urbanem, a zmienił go Dariusz Sztylka. No i Śląsk w letnim oknie przed rozgrywkami 18/19 obrał kompletnie inny kurs, tym razem ważniejsi mieli być młodzi-zdolni. Stąd transfery Łabojki, Gąski, czy Szczepana. Do tego bardziej doświadczeni Broź i Golla, egzotyczny Farshad i jedziemy.
Kraksa.
Pawłowskiego zwolniono chwilkę po tym, jak zmienił się… prezes. Przychodnego zastąpił Piotr Waśniewski. Rewolucji za jego sprawą zimą nie było, pomóc pierwszemu zespołowi miał doświadczony Mączyński (pomaga tak sobie) i Musonda (nie pomaga wcale).
Śląsk ma trzy punkty straty do bezpiecznego miejsca.
***
Sami widzicie, że to musiało jebnąć, jeszcze nie wiadomo jak bardzo – czy ze spadkiem, czy bez – ale huk i tak czy siak, jest spory. Złych decyzji namnożyła się przez te lata masa. Na rynku transferowym, na rynku trenerskim, na rynku dyrektorskim. Prezes wchodzi, ale nawet się nie rozpakowuje, bo zaraz może go w klubie nie być. Tak się nie da obrać jednego kierunku.
Albo inaczej: da się. Tyle że to kurs na pierwszą ligę.
Fot. Newspix