Reklama

Klepnięte. Barcelona znowu na tronie!

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

27 kwietnia 2019, 23:55 • 5 min czytania 0 komentarzy

Cztery tytuły mistrzowskie w ciągu pięciu sezonów, mając Real i Atletico za konkurentów w wyścigu po trofeum, a zatem drużyny z najściślejszego europejskiego topu… To naprawdę jest niebotyczne osiągnięcie. Dziś możemy już oficjalnie powiedzieć, że Barcelona właśnie tego dokonała. Zwycięstwo Dumy Katalonii z Levante ostatecznie zamyka temat walki o pierwsze miejsce w La Liga, choć tak naprawdę to Barca mogła być pewna swego już od wielu tygodni. Żeby nie powiedzieć – od wielu miesięcy, bo drużyna Ernesto Valverde – choć swą grą często nie porywa – zasiada na fotelu lidera nieprzerwanie od czternastej kolejki i już z całą pewnością go do końca rozgrywek nie opuści.

Klepnięte. Barcelona znowu na tronie!

Teraz kibice zgromadzeni na Camp Nou mogą już po prostu z czystym sumieniem odpalić mistrzowską fetę i radośnie ruszyć w miasto.

To dwudziesty szósty tytuł Blaugrany w historii klubu. Odkąd Pep Guardiola przywrócił ją na ligowy szczyt w 2009 roku, Barca zgarnęła osiem złotych medali z jedenastu możliwych. Trzeba było naprawdę genialnej, absolutnie fenomenalnej drużyny – jak Real Madryt zbudowany przez Mourinho albo Zidane’a i Atletico stworzone przez Diego Simeone – żeby zakłócić hegemonię Katalończyków. Ale najwyżej na rok. Dominacja Barcelony w La Liga jest zatem równie imponująca, co wyczyny Bayernu w Bundeslidze, Juventusu w Serie A czy Paris Saint-Germain w Ligue 1. Nawet jeżeli te ekipy triumfują w ostatnich latach jeszcze częściej niż Blaugrana, to nie mają przecież na krajowym podwórku aż tak wybitnych konkurentów.

Inna sprawa, że w bieżących rozgrywkach ligowi rywale nie deptali Barcelonie po piętach zbyt zajadle. Jednak to już nie jest zmartwienie Messiego i jego kolegów.

Screenshot_2019-04-27 List of Spanish football champions - Wikipedia(1)

Reklama

Na podsumowanie sezonu Barcy przyjdzie jeszcze czas, tym bardziej, że w Katalonii mają wciąż parę spraw do załatwienia w Champions League. Jednak Zinedine Zidane, który na triumfach w Lidze Mistrzów zna się jak mało kto, bez mrugnięcia okiem stwierdził, że dla niego najważniejszym sukcesem odniesionym w roli trenera Realu było właśnie zwycięstwo w lidze. Zwycięstwo na długim dystansie smakuje wyjątkowo, bo nie da się przecież wygrać ligi fartem, nie ma mowy o szczęściu w losowaniu czy o lepszej dyspozycji dnia, która decyduje o losach dwumeczu.

W warunkach ligowych liczy się stabilna, dobra forma od późnego lata aż do wiosny. I Barca dowodzona przez Valverde taką stabilizację osiągnęła, nawet jeżeli wielokrotnie można było kręcić nosem na jej styl. Zanotowała sporo małych potknięć, ależ żadnych wielkich dołów formy. Jeżeli spojrzymy na tabelę obejmującą dwadzieścia ostatnich kolejek, Barca ma na koncie 52 punkty. Szesnaście zwycięstw, żadnej porażki. W tym samym czasie Atletico przegrało cztery mecze, w tym jeden właśnie z Dumą Katalonii.

Dzisiaj zresztą też nie było idealnie z grą Barcelony, bo skromniutkie, jednobramkowe zwycięstwo z Levante zdecydowanie nie przyszło katalońskiej drużynie łatwo. Do przerwy Barca oczywiście zdecydowanie przeważała, w ogóle bardzo mocno weszła w mecz i robiła sporo zamieszania pod bramką gości. Przede wszystkim za sprawą Philippe Coutinho, który kilka razy był bardzo blisko gola. Z rzutu wolnego przymierzył w poprzeczkę, miał też kilka groźnych uderzeń z dystansu, plus jedną spartaczona główkę po cudownym dośrodkowaniu Jordiego Alby. Poza tym szarpał też Luis Suarez, ale jego próby wyłudzenia rzutu karnego spotykały się ze stanowczym oporem arbitra.

Trzeba jednak oddać defensywie Levante, że trzymała się bardzo dzielnie. Przyjezdni grali dość ostro, lecz nie brutalnie. Byli skupieni, nie odpuszczali, starali się skutecznie trzymać ustawienie i wypychać przeciwników z dala od własnej szesnastki, zmuszać ich do uderzeń z dystansu. Barca bez Messiego i Busquetsa miała spore kłopoty, żeby tę zwartą defensywę jakoś rozerwać. Zdecydowanie nie pomagał fatalnie dziś dysponowany Ousmane Dembele, który grał totalnie bez pomysłu na siebie i na to, jak pomóc zespołowi.

Na drugą połowę nie wyszedł już szalenie aktywny Coutinho, prawdopodobnie szykowany już na Liverpool. Pojawił się natomiast na placu gry Messi. I – niesłychane! – walnął gola, który okazał się ostatecznie trafieniem na wagę zwycięstwa. Stoicki spokój, perfekcja w panowaniu nad piłką, strzelecki instynkt. Gol numer 34 w sezonie, do tego kilkanaście asyst. Ile razy ten facet w bieżących rozgrywkach swoimi przebłyskami geniuszu ratował Barcelonie skórę? Trudno zliczyć, tyle tego było. Nie można oczywiście powiedzieć, że wygrał swojej drużynie tytuł w pojedynkę. Ale wylał pod sukces fundamenty, wymurował ściany, postawił filary i skonstruował dach. Reszta składu po prostu umeblowała wnętrze.

Reklama

Trzeba zresztą dodać, że bramka Messiego – po świetnej, agresywnej akcji Arturo Vidala, to też trzeba Chilijczykowi dodać – kompletnie Barcę rozkojarzyła. Gospodarze odlecieli myślami poza boisko. A goście mieli swój plan na ten mecz. Dopóki było 0:0, klasycznie się murowali i bardzo rzadko wynurzali się z własnej połowy, a jeśli już, to były raczej ułańskiej szarże pojedynczego śmiałka, gaszone w zarodku.

Gdy Blaugrana wyszła na prowadzenie, piłkarze Levante przypuścili natomiast frontalny wręcz atak. Bum, jedna sytuacja sam na sam. Bum, kolejna. Tu zamieszanie po rzucie rożnym, tam kapitalna wrzutka. Marc-Andre Ter Stegen nie dał się jednak ani razu zaskoczyć. Raz dopisał mu taki fuks, że niemiecki golkiper aż sam się uśmiał z własnego szczęścia.

Gospodarze dowieźli więc zwycięstwo, choć naprawdę mało brakowało, a daliby sobie coś wcisnąć. W tym przypadku zresztą najlepiej strategię meczową gości oddają statystyki. Do przerwy – zero strzałów. Celnych, niecelnych, jakichkolwiek. Zero. I 32% posiadania piłki. W drugiej połowie? Siedem uderzeń, posiadanie o 12% wyższe. Nie położyli się zawodnicy Levante na murawie, nie oddali trzech punktów bez walki. Chcieli uprzykrzyć faworytom życie i popsuć mistrzowską fetę, która zaczęła się na Camp Nou ładnych dziesięć minut przed końcowym gwizdkiem arbitra.

To już jednak bez większego znaczenia. Barca zwycięża w meczu, zwycięża w lidze. Ale na tym się dla niej sezon przecież nie kończy. Było zresztą w końcowej fazie meczu widać, że piłkarzom siedzi już w głowie tylko jedno. “Misja: Liverpool”.

Barcelona 1:0 Levante

Lionel Messi 62′

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Kamil Warzocha
3
Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia
Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
9
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...