Wiedzieliśmy, że to będzie dobry dzień z polską siatkówką. Decydujące mecze półfinałów, dwie uznane w kraju drużyny i dwóch pretendentów do najwyższych laurów. Zestawienie idealne. Po prostu trzeba nie wypadało tego nie obejrzeć. I wiecie co? Naprawdę warto było spędzić przed telewizorem prawie sześć godzin.
Siatkarskie emocje rozpoczęły się dziś w Kędzierzynie-Koźlu. Po jednej stronie siatki stała ekipa gospodarzy, która do finału dochodziła w ostatnich trzech edycjach PlusLigi. Wygrała dwa razy, jedynie w zeszłym sezonie uległa bełchatowskiej Skrze. Po drugiej – gracze Warty Zawiercie. Ekipy, której w tej fazie w ogóle miało nie być, wielkiej sensacji ligi. Przypomnijmy: to klub, który reaktywował się w sezonie 2011/12, zaczynając od IV ligi. W najwyższej klasie rozgrywkowej gra dopiero drugi sezon i już walczy o medale.
Dziś jednak Jurajskim Rycerzom czegoś zabrakło, by wznieść się na poziom rywali. Owszem, po raz kolejny pokazali, że walczyć potrafią, ale równocześnie dało się dostrzec gołym okiem, że to ZAKSA jest zaznajomiona z meczami o taką stawkę. Choć i kędzierzynianie nie ustrzegli się błędów. Mieli natomiast w zespole fantastycznego Sama Deroo, który ciągnął ich do zwycięstwa. Belg zdobył w tym meczu 24 punkty, niemalże w pojedynkę wygrywając swojej ekipie jednego seta.
Pozostałe dwa dorzucili jego nieźle grający koledzy, w tym Rafał Szymura, który był innym z bohaterów ZAKSY w tym meczu. I to wystarczyło. Owszem, nie obyło się bez straty jednej partii, ale gospodarze bardzo dobrze na to zareagowali, wygrywając następnego seta do 17 punktów. – Nie po raz pierwszy mieliśmy kłopoty. Dobrze na nie zareagowaliśmy, już w drugim secie postawiliśmy się rywalowi, ale ten zagrał wtedy dobrze, a my popełniliśmy za dużo błędów. Nieźle zaczęliśmy czwartą partię, wypracowaliśmy kilkupunktową przewagę, którą udało nam się utrzymać, bo byliśmy spokojni i skoncentrowani – mówił Deroo po meczu.
Jeśli zawodnicy z Zawiercia mogą czegoś żałować, to tylko tego, że półfinału nie rozstrzygnęli kilka dni temu, we własnej hali. Prowadzili wtedy już 2:0 w setach, ale pozwolili dogonić się rywalom. A gdy ZAKSA się rozpędziła, to już nie dało się jej zatrzymać. Kędzierzynianie zgarnęli też tie-breaka i wyrównali stan rywalizacji. Dziś zrobili to, co mieli zrobić już w pierwszym meczu u siebie – byli po prostu lepsi i wygrali: 25:22, 21:25, 25:17, 25:22. Mimo wszystko Warcie należą się wielkie brawa za to, czego dokonali w tym sezonie.
Po meczu ZAKSY przenieśliśmy się do Warszawy. Tam ONICO podejmowało Jastrzębski Węgiel. I to w tym starciu dostaliśmy zdecydowanie większe emocje. Choć pierwsze dwa sety raczej nie wskazywały, że będziemy mogli coś takiego napisać – gospodarze grali lepiej, dowodzeni przez fantastycznego Piotra Łukasika, który grał jedno z najlepszych spotkań w karierze (swoją drogą po drugiej stronie siatki znakomicie grał za to Jakub Bucki – podkreślamy to dlatego, że w poprzednim sezonie obaj… spadali z ligi z ekipą BBTS Bielsko-Biała). Po dwóch partiach siatkarze gospodarzy popełnili tylko jeden (!) błąd w ataku, a cztery raz dali się zablokować rywalom. Grali po mistrzowsku – tak to można najkrócej opisać.
Nawet jeśli Jastrzębski Węgiel był w stanie odrobić straty – a taka sytuacja miała miejsce w drugim secie – to zawodnikom ze Śląska brakowało regularności, która pozwoliłaby im doprowadzić partię do szczęśliwego dla nich końca. Ta pojawiła się jednak w trzeciej partii, choć długo wydawało się, że ONICO bez większego trudu zamknie spotkanie. Warszawiacy szybko wypracowali sobie przewagę, ale potem tracili punkty wręcz seryjnie. Zdołali się jednak ocknąć z letargu i wyszli na prowadzenie… tylko po to, by zaraz przegrać kilka wymian i oddać rywalom całą partię.
Swoją drogą w trzecim secie na boisku pojawił się Maciej Muzaj, ale… zepsuł kilka zagrań i z powrotem zasiadł na ławce. I tyle go w tej partii widzieliśmy, bo na boisko już nie wrócił, choć wyglądało na to, że jego nowi koledzy mają dość spore problemy z wytrzymaniem trudów tego meczu. Czwartego seta przegrali bowiem stosunkowo łatwo, choć zwrotów akcji w nim było naprawdę dużo. Jednak doświadczenie i przygotowanie fizyczne Jastrzębia wydawało się brać górę. Tym bardziej, że ekipę gości na wyższy poziom wprowadził wspomniany wcześniej Kuba Bucki, który wszedł z ławki i grał – a zwłaszcza serwował – po prostu niesamowicie.
Fani gospodarzy mogli więc mieć spore obawy przed tie-breakiem, bo siatkarze Jastrzębskiego Węgla wyglądali jak króliki z bateriami Duracella na tle tych z innym źródłem zasilania. I o ile ONICO nieźle tie-breaka zaczęło, o tyle potem do głosu doszli siatkarze gości. Trener Antiga sięgnął więc po ostatnią deskę ratunku i… znów wprowadził na parkiet Muzaja. Tym razem jednak się to opłaciło. Jego wejście pomogło ekipie z Warszawy, która nagle zdobyła trzy punkty z rzędu i znów wyszła na prowadzenie.
W tym momencie odpuściliśmy już sobie jakiekolwiek przewidywanie wyniku. Wiedzieliśmy, że wydarzyć może się dosłownie wszystko. I się wydarzyło, gdy Nikołaj Penczew uderzył z zagrywki z taką siłą, że skruszyłby bez trudu fragment Wielkiego Muru Chińskiego. To był moment, w którym nad przepaścią znalazła się ekipa z Jastrzębia, a ONICO potrzebowało zaledwie trzech punktów do tego, by awansować do wielkiego finału. Jeden z nich zdobyli atakiem. Drugi podarował Fromm zepsutą zagrywką. Trzeci? Skutecznym blokiem. Wygrali 25:20, 25:23, 22:25, 21:25, 15:12. I mogli rozpocząć świętowanie.
To jednak nie może potrwać za długo, bo pierwszy mecz finału PlusLigi już w sobotę. Po tym, co dziś zobaczyliśmy, w ciemno możemy napisać, że warto będzie go obejrzeć.
Fot. Newspix