Alejandro Sabella zrobił to, czego nie dokonali przed nim Alfio Basile, Daniel Passarella, Marcelo Bielsa, Jose Pekerman i Diego Maradona. Już dziś będzie miał szansę wznieść do góry najcenniejsze trofeum w świecie w futbolu, a niezależnie od wyniku starcia z Niemcami i tak na jego szyi zawiśnie medal. Pierwszy dla Argentyny od 24 lat. Bez dwóch zdań, z Brazylii wróci z tarczą, a nie na tarczy. I nie byłoby w tym nic szczególnie dziwnego, gdyby nie fakt, że mówimy o selekcjonerze, z którego raczej się szydzi, a nie podziwia. Mówimy o trenerze piłkarskim, który pierwszą samodzielną pracę podjął w wieku 55 lat!
– Ktoś jeszcze wątpi, że Messi jest fenomenem? W trakcie jednego turnieju będzie mógł zdobyć mistrzostwo świata, zarówno jako piłkarz, jak i trener – takimi sucharami częstowali nas internauci po pierwszym meczu Argentyny na tym mundialu. Chodzi oczywiście o zmianę ustawienia Albicelestes na bardziej ofensywne w przerwie meczu z Bośnią. Zmianę, która miała być wynikiem interwencji Messiego. „Gdy Leo tupnie nogą, Sabella staje na baczność” – potwierdzały źródła dziennikarskie znajdujące się blisko kadry. Sam selekcjoner zapytany o to na jednej z konferencji prasowych… nie zaprzeczył, mówiąc, że wsłuchuje się w zdanie zawodników i głos szatni jest dla niego ważny. Wytłumaczenie logiczne, każdy trener ma do tego prawo, jednak ciężko nie odnieść wrażenia, że tylko spotęgowało docinki pod jego adresem.
Po raz kolejny – ze zwielokrotnioną siłą – powróciło pytanie, które zadawali sobie wszyscy po nominacji Sabelli – czy to wszystko na co Argentynę pod względem trenerskim stać?
Gdyby stworzyć ranking czynnych trenerów z kraju obecnego papieża, Sabelli próżno byłoby szukać w czołówce. Aż roi się przecież od szkoleniowców z argentyńskim paszportem, którzy są bardziej utytułowani, mają większe doświadczenie w samodzielnej pracy, są modniejsi, młodsi, bardziej znani w Europie. Jednym słowem: lepszych, z najbardziej topowym obecnie Diego Simeone na czele. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać.
Pozycję startową Sabella miał kiepską. Lista oburzonych jego nominacją była długa, a na czele oponentów stanął sam Cesar Luis Menotti, trener mistrzowskiej drużyny z 1978 roku, a w latach późniejszych m.in. Barcelony i Atletico Madryt. Zaglądano do CV nowego selekcjonera i pytano: dlaczego właśnie on. Co takiego w nim się znaleziono?
Piłkarzem był przyzwoitym, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Na boisku dorobił się nawet ksywki „El Mago” (Magik). Karierę zaczynał w River Plate. Z klubem z Buenos Aires zdobył mistrzostwo kraju, nie był jednak pierwszoplanową postacią drużyny. W wieku 24 lat przeniósł się więc na Wyspy Brytyjskie…w zastępstwie Diego Maradony. Sheffield United podjęło starania, by sprowadzić do siebie – 18-letniego wtedy – Diego i obsadzić go w roli ofensywnego pomocnika. Okazało się jednak, że „El Pelusa” jest dla nich zdecydowanie za drogi, ale rynek argentyński (nowych mistrzów świata) jest miejscem godnym dalszych eksploracji. Tak trafiono na Sabellę, który przegrywał rywalizację w klubie z mistrzem świata Norberto Alonso.
Na Wyspach spędził trzy sezony (dwa w Sheffield, jeden w Leeds) i choć wielkiej kariery tam nie zrobił, został zapamiętany przez kibiców. Z prostego powodu – do krainy piłkarskich drwali trafił piłkarz bardzo elegancki i zaawansowany technicznie. Rob Bagchi na łamach Guardiana wspominał swego czasu o tym, że Sabella był inspiracją dla miejscowych dzieciaków, które starały się powtarzać jego popisy z piłką. Styl Sabelli do angielskiej piłki przełomu lat 70. i 80. nie pasował – piłkarzowi zarzucano, że w ogóle nie pracuje w obronie, ale został doceniony. Wrócił więc do ojczyzny, gdzie święcił triumfy z Estudiantes La Plata, grał również w Brazylii (Gremio) i na zakończenie kariery w meksykańskim Irapuato. Mimo sporej konkurencji załapał się nawet do składu reprezentacji narodowej na Copa America w 1983 roku.
O ile jego piłkarskie CV było całkiem bogate, o tyle rozdział pod tym tytułem „trener” był dość ubogi. W zasadzie przez większość szkoleniowej kariery był tym drugim. Jego stałym szefem był Daniel Passarella, rówieśnik i kolega z boiska, któremu Sabella asystował przy pracy w reprezentacji Argentyny (nieudany mundial we Francji), reprezentacji Urugwaju i w kilku klubach m.in. we włoskiej Parmie. Wielu twierdzi, że Sabelli taki układ po prostu odpowiadał – przed kamerami brylował Passarella, a on skupiał się tylko na pracy z drużyną. Lata leciały, ich współpraca trwała już trzynaście sezonów i wydawało się, że „El Mago” może nigdy nie podjąć próby samodzielnego prowadzenia klubu.
W 2007 roku karierę trenerską zakończył jego szef, tak więc Sabella miał idealną okazję, by się usamodzielnić. Zrobił to w wieku 55 lat, kiedy to został szkoleniowcem swojego byłego klubu Estudiantes. Karierę na własny rachunek zaczął późno, ale sprawdził się. Z klubem z La Platy zdobył Copa Libertadores i mistrzostwo ligi (Apertura). Pomimo próśb kibiców, w lutym 2011 roku zrezygnował z funkcji szkoleniowca. Pisało się nawet, że jest bliski zakończenia trenerskiej kariery. Odrzucił lukratywną ofertę z Zjednoczonych Emiratów Arabskich – jak się później okazało – z powodu przecieków o zainteresowaniu jego osobą ze strony argentyńskiej federacji.
Kadrę przejął pod koniec lipca po nieudanym dla Albicelestes Copa America. Zaczął z grubej rury. Pominął przy pierwszych powołaniach Carlosa Teveza i Diego Milito, a odkurzył piłkarskich emerytów 36-letniego Juana Sebastiana Verona i trzy lata młodszego Juana Romana Riquelme. Kolejny ruch? Uczynienie absolutnie centralną postacią reprezentacji Leo Messiego. Jego pomysły broniły się same w trakcie eliminacji, lecz już na mundialu krytyka powróciła.
Nie brakowało nagłówków w stylu: Argentyna gra bez trenera. Sabella dostawał – właściwie z każdej strony – kolejne razy. Autorytety, z Diego Maradoną na czele, równały go z ziemią. Internauci, widząc jego pierdołowate usposobienie, uczynili z niego maskotkę, idealną do tworzenia coraz to bardziej wymyślnych memów. Dziennikarze natomiast wykreowali obraz „trenerskiego Forresta Gumpa”, który – tak samo jak bohater słynnego filmu – znajduje się w centrum wiekopomnych wydarzeń, ale nikt za bardzo nie wie, z jakiego powodu. Zupełnie jakby reprezentacja Argentyny była samograjem, który pomimo nieudolnych rządów, sam dotarł do finału Mistrzostw Świata. Kunszt Sabelli uznawało niewielu.
O szkoleniowcach często – często bezmyślnie – powtarza się: to dobry trener, tylko wyników nie ma. Przeglądając światowe media – jeszcze w fazie grupowej – miało się czasami wrażenie, że z Sabellą jest zupełnie odwrotnie. Słaby trener, tylko wynik zrobił niesamowity. Dopiero później – gdy w półfinale selekcjoner Argentyny pokonał swoje przeciwieństwo: autorytarnego van Gaala – zaczęto dostrzegać plusy. Nagle doceniono „wsłuchiwanie się w głos szatni”.
I ten oto, pierwotnie wyśmiewany Sabella jest o krok od tego, by zafundować sobie pomnik trwalszy niż spiżu. Na stałe zapewnić sobie miejsce w historii. Chichot losu. Między innymi za takie historie uwielbiamy mundiale. Być może Sabella będzie najmniej poważanym trenerem mistrzów świata w historii, ale będzie też jednym z zaledwie dziewiętnastu szkoleniowców w historii, którzy po to trofeum sięgnęli. Całkiem nieźle jak na „trenerskiego Forresta Gumpa”.
Mateusz Rokuszewski