22 maja 1996 roku, 20:30, Stadio Olimpico w Rzymie. Finał Ligi Mistrzów. Na boisko wychodzą zawodnicy Ajaksu i Juventusu. Ci pierwsi otoczeni są niemal namacalną aurą najlepszej drużyny świata. Ci drudzy zaś nieśmiało marzą o zwycięstwie, które pozwoli im uratować sezon, bo batalię o scudetto zdążyli już przegrać z Milanem. Tylko jak pokonać Ajax, jawiący się wówczas jako drużyna niedościgniona, nietykalna? Już wtedy było przecież jasne, że ekipa Louisa van Gaala trafi w przyszłości na pomniki, będzie wzorem do naśladowania. Że powstaną o niej filmy dokumentalne, że na jej podstawie sporządzone zostaną podręczniki pod tytułem: “Jak grać w piłkę pięknie i skutecznie zarazem?”.
Juve miało po prostu niezłą pakę, lecz była ona zupełnie pozbawiona tego pierwiastka magii. Choć wielu przedstawicieli holenderskiego klubu do dziś wierzy, że zawodnicy Starej Damy skorzystali w tamtym meczu z paru innych, surowo zakazanych pierwiastków.
David Endt, pisarz, publicysta i wieloletni dyrektor w Ajaksie, powiedział ostatnio wprost w rozmowie z The Independent: – To rana, która wciąż nie została zaleczona. Poczucie goryczy pojawiło się dopiero po latach. Gdy zrozumieliśmy co zaszło, dotarła do nas bardzo nieprzyjemna świadomość, że zostaliśmy w finale oszukani. Dziś jestem pewny, że ich wyniki badań dopingowych były po tamtym meczu pozytywne. To mnie wkurza. Nie wiem dlaczego Ajax nigdy nie złożył w tej sprawie protestu, czemu nie zrobiliśmy wokół tego afery. Dlaczego nie obwiniliśmy tych, którzy na to zasługiwali?
Minęły niemal 23 długie lata, a ludzie Ajaksu dalej napomykają o zemście.
***
1′ – pierwszy gwizdek sędziego na Stadionie Olimpijskim w stolicy Włoch. Na trybunach – eksplodujący entuzjazm, wydzierający się z 70 tysięcy kibicowskich gardeł. Atmosfera godna najważniejszego meczu w klubowym futbolu.
***
Zaczynają piłkarze Ajaksu, dość mocno przed finałowym starciem osłabieni. Już w rundzie jesiennej bardzo poważnej kontuzji nabawił się Marc Overmars, jeden z najważniejszych elementów układanki van Gaala. Oczywiście Holendrzy nawet i bez Overmarsa dali radę dostać się do finału Champions League, dysponowali dość szeroką kadrą, ale taki crack na skrzydle bardzo by im się przydał w decydującym starciu.
Poza tym – za kartki wypadł Michael Reiziger. Jari Litmanen, super-gwiazda tamtej ekipy, podkreślał po latach, że te dwie absencje nie były bez znaczenia dla postawy Ajaksu w finale. – Marc wypadł z gry w grudniu i mógł być z nami tylko na ławce rezerwowych aż do końca sezonu. Uważam, że tak naprawdę nigdy nie zdołaliśmy go w pełni zastąpić, tak ważnym był zawodnikiem dla naszego zespołu. Drugiego takiego gościa u nas nie było. Druga sprawa to absencja Michaela Reizigera – grał właściwie w każdym meczu, był naszym podstawowym obrońcą od dwóch lat. To była ważna postać defensywy. A można jeszcze dodać do wyliczanki kontuzję Patricka Kluiverta, który ledwo zdążył wyleczyć się na finał.
Fakt – Kluivert finał w 1996 roku zaczął z ławki rezerwowych. Podobnie było zresztą rok wcześniej, gdy pojawił się na murawie w 70. minucie, zmieniając właśnie Litmanena. I – jeszcze jako nastolatek – zdobył gola na wagę Pucharu Europy.
Z kolei Marcello Lippi na braki kadrowe narzekać nie mógł. Wypuścił do boju swój doborowy tercet ofensywny – Gianluca Vialli, Fabrizio Ravanelli i Alessandro Del Piero. Wybuchowa mieszanka młodości i doświadczenia. Szybkości, mądrości i finezji. Dowód na to, że jest w Turynie życie bez Roberto Baggio. – Za kadencji Giovanniego Trapattoniego zagranie piłki do Baggio było planem A, B i C na rozegranie akcji. Lippi to zmienił i dlatego jego Juventus stał się ostatecznie najlepszą drużyną we Włoszech – pisał Emmet Gates.
JUVENTUS POKONA AJAX? KURS 1.76 W ETOTO!
Trzeba oczywiście wziąć pod uwagę, że to właśnie “Boski Kucyk” i jego Milan sięgnęli po mistrzostwo Włoch w sezonie 1995/96. Ale potem Baggio niczego już więcej nie wygrał. Gianni Agnelli, właściciel Juve, piał z zachwytu: – Jeśli Baggio jest Rafaelem, a Del Piero to Caravaggio, kim jest Vialli? Jak się nad tym zastanowić, to powiedziałbym, że Michałem Aniołem w Kaplicy Sykstyńskiej… To rzeźbiarz, który wie jak zostać malarzem.
***
– Gdyby futbol był religią, Louis van Gaal byłby jej gorliwym wyznawcą. Ajatollahem – napisał niegdyś Gabriele Marcotti. I jest w tym sporo racji, bo surowe, nieprzejednane metody pracy van Gaala obrosły już legendami. Podchodził on do piłki ze szczególnym nabożeństwem i studiował ją na wszelkich możliwych płaszczyznach. Efekt jest taki, że zbudowany przez niego Ajax to drużyna, której grę można podziwiać nawet dzisiaj. Nawet w 2019 można się jeszcze zachwycić wyczynami tamtej niezwykłej paczki. Oczywiście Ajax jest klubem słynącym z tego, że kolejne pokolenia zawodników i trenerów opierają tam swoją filozofię gry na kultowym już Totaalvoetbal. Jednak van Gaal nigdy nie miał zamiaru po prostu kopiować pomysłów Rinusa Michelsa i Johana Cruyffa. Dawał do zrozumienia, że wie o piłce jeszcze więcej niż jego zacni poprzednicy.
– Louis jest człowiekiem aroganckim. Ale my tutaj bardzo takich ludzi lubimy – tłumaczył kontrowersyjną postawę swojego podwładnego prezes klubu, Ton Harmsen. – Jestem prosty i sprawiedliwy. To czasem bywa odbierane jako nieuprzejmość – tłumaczył się sam van Gaal.
Szkoleniowiec opierał się rzecz jasna na tym, co zbudowali jego poprzednicy. Lecz drużynę budował po swojemu i to z kapitalnym efektem. Przywrócił Ajax na szczyt, z którego holenderska ekipa spadła w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Znów uczynił z Joden maszynę, na której uczyli się nowoczesnego futbolu inni trenerzy, wyprzedzani przez van Gaala pomysłowością.
Właśnie na to kładł szczególny nacisk szkoleniowiec Ajaksu. Chciał, żeby jego podopieczni już w swoich głowach byli szybsi od przeciwników, żeby ich intencje uprzedzali jeszcze w podświadomości. Zarzucano mu często, że zakuwa swoich zawodników w zbyt ciężkie, taktyczne kajdany. Obarcza ich zbyt wieloma zadaniami, poleceniami, boiskowymi mini-misjami do wypełnienia. Przegina z intensywnością. Tymczasem on dowodził, że to właśnie jasne wytyczne trenera pozwalają piłkarzom uwolnić umysł podczas spotkania.
Na ścianie swojego gabinetu wywiesił credo: “Jakość pozbawiona jest przypadku”.
– Uczyliśmy zawodników czytania gry – opowiadał van Gaal w książce “Liczy się zespół”. – Chcieliśmy, żeby każdy z nich myślał jak trener. Kiedy ludzie mnie pytają o moje dokonania z Ajaksem, zawsze wskazuję właśnie na aspekt kultury wewnątrz klubu. Trenerzy i zawodnicy zaczęli się ze sobą komunikować. Dyskutować, nawet sprzeczać. Analizowaliśmy w ten sposób każde spotkanie i codziennie pracowaliśmy nad poprawą swoich niedociągnięć. Dlatego nawet gdy trener drużyny przeciwnej znalazł na nas sposób przed meczem, potrafiliśmy w trakcie gry znaleźć inne rozwiązanie. Zawodnicy odkrywali je sami.
– Pozbyłem się z Ajaksu wszystkich piłkarzy starej daty. Nawet w defensywie postawiłem na takich, którzy w dowolnym momencie meczu potrafią wziąć piłkę i przejąć inicjatywę. Każdy zawodnik w mojej drużynie musiał być elastyczny. Ale przede wszystkim chodziło o to, żebyśmy byli dla siebie uprzejmi, szanowali wykonywaną pracę i nigdy się nie spóźniali. Kiedy zacząłem prace z zespołem, opracowałem ćwiczenie, w ramach którego wszyscy piłkarze trzymali się za ręce i odbijali piłkę głową. Dziennikarze mnie wyśmiewali, tymczasem to wzmacniało jedność zespołu. Wszyscy postępowaliśmy według zasad, ale to nie oznacza, że brakowało miejsca na kreatywność i indywidualność. Jednak to żelazna dyscyplina jest podstawą kreatywności – wykładał van Gaal.
– Piłkarze Ajaxu wychowywani zostają w kulturze gry zespołowej – dodał trener. – Wystarczy spojrzeć na Dennisa Bergkampa. W Interze spotkał się z zupełnie inną myślą piłkarską, został zmuszony do walki o miejsce w składzie. Włosi chcą tylko wygrywać, a my chcemy wygrywać, bawić się piłką i stwarzać szanse.
***
12′ – drugi duży błąd Edwina van der Sara. Golkiper za szybko wyskoczył z bramki, próbując z dala od swej świątyni naprawić niefrasobliwą interwencję w wykonaniu Franka de Boera. W efekcie do piłki dopadł nabuzowany Ravanelli i niemal z linii końcowej wkręcił futbolówkę do siatki.
– Ravanelli! Ravanelli! Attenzione, attenzione! Gol, gol, gol! – wydziera się wniebogłosy włoski komentator. Sensacja w Wiecznym Mieście, spowodowana katastrofalną postawą defensywy Joden.
***
– Lippi to imponujący facet. Wystarczy spojrzeć mu w oczy, żeby wiedzieć, że ma się do czynienia z człowiekiem, który w pełni kontroluje siebie i swój zawód. To oczy, które niekiedy płoną powagą, czasami świecą się żartobliwie, a innym razem pieczołowicie cię oceniają. I zawsze żyje w nich inteligencja. Nie należy popełnić nigdy błędu i rozmawiać z Lippim lekceważąco – napisał w swojej autobiografii Sir Alex Ferguson. A wiadomo nie od dziś i nie od wczoraj, że Szkot naprawdę zna się na ludziach.
Gdy Lippi objął Juventus w 1994 roku, trafił do klubu dość mocno zakompleksionego. Swoje ostatnie scudetto Stara Dama w 1986 roku, a dwa lata wcześniej zatriumfowała w finale Pucharu Europy. Czym trudno jednak było się po latach szczycić, biorąc pod uwagę tragiczne wydarzenia na brukselskim stadionie Heysel. Tak czy owak – na tym sukcesy Juve się skończyły. Po mistrzostwo sięgał regularnie Milan, zdobywał je też Inter, Milan, nawet Sampdoria. Juventus zaś nie radził sobie w nafaszerowanej potężnymi ekipami Serie A.
Lippi miał to zmienić. I zmienił. Przywrócił w klubie kulturę zwyciężania, o której wspominał powyżej van Gaal. Ale w zupełnie innym stylu: – Trenerzy ciągle mówią o piłce i taktyce. Marcello chce rozmawiać o łodziach i kobietach – opisał go jeden z działaczy Juve.
– W dzisiejszym futbolu najważniejszy jest dialog z zawodnikiem – mówił szkoleniowiec. – Rozmawiałem z nimi często, co wzbogacało mnie na rozmaite sposoby. Technicznie, taktycznie, społecznie, kulturowo. To są drobne rzeczy, które czynią managera lepszym.
Tak bliski kontakt z managerem nie wszystkim zawodnikom rzecz jasna odpowiadał. Tymczasem Lippi nie znosił sprzeciwu – albo byłeś z nim, albo przeciwko niemu. Charyzmatyczny trener nie obawiał się nawet podniesienia ręki na Roberto Baggio. – Chciał, żebym był szpiegiem – wspominał po latach Włoch. – Nigdy w całym swoim życiu na nikogo nie donosiłem. Powiedziałem mu wprost: “Trenerze, proś mnie o co chcesz, ale nie będę ci podawał żadnych nazwisk”. Nie przyjął tego najlepiej.
Cóż – Baggio nie chciał kablować, Baggio musiał odejść. I taki los spotykał wszystkich zawodników, którym nie odpowiadały metody Lippiego. W efekcie powstała w Turynie drużyna złożona z wiernych żołnierzy trenera. To nie był Juventus podobny do tego, który znamy teraz, gdzie na ławce rezerwowych potrafią zasiadać zawodnicy o brylantowej technice, jak Paulo Dybala czy Douglas Costa. Lippi skonstruował zespół przede wszystkim w oparciu o ludzi idealnie przygotowanych do dźwigania fortepianu. Do grania wystarczało mu tylko kilka prawdziwie wybitnych jednostek.
– Jest całkiem możliwe, że gdy zbierzesz jedenastu najlepszych zawodników, to oni wcale nie stworzą najlepszej drużyny – mówił Lippi w rozmowie z The Independent. – Zespół to mozaika. Trzeba dopasować wszystkie elementy.
– Czasem myślę, że największym moim dokonaniem było to, że stanowiłem dla moich zawodników prawdziwą drzazgę w dupie na każdym kolejnym treningu – opowiadał Włoch przy innej okazji. – Niekiedy przesadzałem, potrafię to przyznać. Ale wciąż uważam, że ta niezwykła więź między mną a moimi piłkarzami była unikatowa, niespotykana w innych zespołach. Żaden trener nie znał swoje składu tak dobrze jak ja. Kiedy budujesz spójną drużynę i chcesz, żeby ona dobrze funkcjonowała, musisz się czasem pozbywać utalentowanych zawodników, którzy mogą to zakłócić. Ja nie bałem się tego zrobić. Trzeba odpowiednio zarządzać indywidualistami, tylko to pozwala drużynie zachować jedność.
Z jednej strony nacisk na jakość, z drugiej na jedność. Tak można chyba podsumować rywalizację van Gaala z Lippim.
***
41′ – niepewne piąstkowanie Peruzziego po strzale De Boera z rzutu wolnego. Piłka frunęła w sam środek bramki, lecz włoski golkiper nie odważył się na złapanie jej do koszyczka i nie zdołał porządnie wybić jej poza szesnastkę. W efekcie futbolówka spadła pod nogi Jariego Litmanena, który z najbliższej odległości zdobył swojego dziewiątego gola w tamtej edycji Ligi Mistrzów.
– Incredibile, incredibile… – stękał z niedowierzaniem sprawozdawca z Italii.
***
Jari Litmanen w sezonie 1995/96 był chyba u szczytu formy, przynajmniej jeżeli chodzi o przebłyski geniuszu w kluczowych momentach. Dziewięć trafień w 10 meczach Ligi Mistrzów – to mówi samo za siebie.
W 1995 roku znalazł się nawet na trzecim miejscu w plebiscycie Ballon d’Or, co dla sportowca z Finlandii było osiągnięciem naprawdę niebagatelnym. Fin stał się zresztą ulubieńcem nie tylko w ojczyźnie, ale i Holandii, a jego znakomite występu spopularyzowały tam imię “Jari”. Strzelecko Litmanen najmocniej eksplodował jeszcze w 1994 roku, gdy strzelał ze średnią zbliżoną niemalże do jednej bramki na mecz. Później było już trochę inaczej, lecz to była też kwestia obowiązków narzuconych Finowi przez van Gaala. Jari grał głębiej, częściej rozgrywał futbolówkę, nie koncentrował się wyłącznie na swoich indywidualnych statystykach.
– Piłkarze tak naprawdę nie mają znaczenia. Liczy się wyłącznie zespół – mówił Holender. I ta filozofia zdecydowanie spodobała się jego pupilowi. – Guardiola jest dobry, Mourinho też jest okej. Ale najlepszym trenerem był Louis van Gaal. I zrozumie to każdy, kto cofnie się pamięcią 25 lat i przypomni sobie naszą drużynę – mówił w jednym z wywiadów Fin.
REMIS JUVE Z AJAKSEM? KURS 4.00 W ETOTO!
Za opus magnum tamtego Ajaksu wielu wcale nie postrzega zwycięskiego finału Ligi Mistrzów z 1995 roku. Wówczas faworytem do triumfu był zresztą Milan. Amsterdamska drużyna swój szczyt osiągnęła na przełomie 1995 i 1996 roku. Tego zdania jest między innymi David Winner, analityk i znawca holenderskiej piłki. – Van Gaal pracował na bazie priorytetów Cruyffa i Michelsa, ale stworzył coś więcej. Elastyczny, zintegrowany system gry, oparty na szybkości myślenia, poruszania się i wymieniania piłki.
Podobnego zdania był Foppe De Haan, holenderski trener: – Rzym w 1996 roku był szczytem tamtej ekipy. Van Gaal powiedział mi przed meczem, że piłkarsko w ogóle nie bał się Juventusu. Ich styl nie robił na nim wrażenia. Mówił: “Jesteśmy od nich o wiele lepsi piłkarsko, nasza koncepcja futbolu to wyższa półka. Tylko oni mają takich zawodników jak Vialli i Ravanelli. I ta dwójka nadaje im mentalność, której nam brak. Nigdy się nie zatrzymują. Zawsze, zawsze, zawsze grają na granicy. Nie wiem, czy sobie z tym poradzimy. Rzadko stajemy przed takimi wyzwaniami. Będziemy lepsi. Będziemy dominować. Ale obawiam się, że możemy to przegrać”.
***
Rzeczywiście – Fabrizio Ravanelli, zwany “Srebrnym lisem”, oraz Gianluca Vialli nadawali charakter drużynie. Jeżeli dodać do tego takich walczaków jak Didier Deschamps i Antonio Conte, plus paru diabelnie mocnych defensorów-twardzieli, mamy już pełen obraz naprawdę charakternej drużyny. Młody Alex Del Piero strzelał sporo goli i grał ślicznie, Paulo Sousa inteligentnie rozgrywał, ale ich obecność w składzie była tylko słodką wisienką na torcie ulepionym z gwoździ, papieru ściernego i granatów, rzecz jasna tych z zawleczką.
Oczywiście Vialli i Ravanelli byli – poza wszystkim – kapitalnymi piłkarzami, lecz nie bez kozery właśnie ich nieustępliwego charakteru van Gaal obawiał się najbardziej. Jego chłopcy byli najlepsi wtedy, gdy rywal starał się im dorównać. Bo to było w tamtym czasie niemożliwe. W ten sposób poległ zawsze ambitny Real Madryt, zdeklasowany na Estadio Santiago Bernabeu. – To nie jest po prostu najlepsza drużyna lat dziewięćdziesiątych, to niemal piłkarska utopia. Do wyśmienitego pomysłu na grę dochodzi kapitalne przygotowanie fizyczne. Ta drużyna to piękna i bestia zarazem – zachwycał się Jorge Valdano, szkoleniowiec Los Blancos.
Lippi dobrze wiedział, że nie ma sensu kopać się z koniem i ścigać z Ajaksem na wrażenia estetyczne, bo noty za styl będą po stronie Holendrów. Należało ich zatem zabiegać, zamęczyć, zdemolować. Zniszczyć. Odebrać radość z gry.
– Oni są jak flamandzcy malarze, a my jesteśmy twardzi niczym skały Piemontu – poetycko określał to Gianni Agnelli.
– Atmosfera w naszym zespole była najlepsza, jakiej kiedykolwiek doświadczyłem – wspomina Ravanelli. – Wydaje mi się z perspektywy czasu, że osiągnęliśmy więcej niż było nas tak naprawdę stać. Właśnie dlatego, że każdy z nas słuchał wskazówek trenera i koncentrował się wyłącznie na pracy dla zespołu. Nigdy się nie poddawaliśmy.
***
90′ – gwizdek sędziego, bynajmniej nie ostatni. Remis 1:1 oznacza dogrywkę. W drugiej połowie Juventus kilka razy otarł się o zwycięstwo. Piłkarze Starej Damy doskonale znosili trudy rywalizacji, tymczasem Ajax – im dalej w las – tym prostszych metod zaczął poszukiwać, by zaskoczyć po raz wtóry Angelo Peruzziego. Jednak zarówno Peruzzi, jak i van der Sar więcej prezentów tamtego wieczora swoim rywalom nie rozdali, popisując się kilkoma kapitalnymi interwencjami w drugiej części meczu.
Szczególnie blisko gola był Vialli, dla którego był to pożegnalny mecz z Juventusem. Włoch trafił jednak w boczną siatkę po ominięciu van der Sara. Nie udało mu się zamknąć meczu, nie powtórzył wyczynu Ravanellego przy strzale z ostrego kąta. Dogrywka.
***
– Juventus używał wtedy… pewnych rzeczy – zająknął się Marc Overmars, dopytywany przez reportera The Independent o zaskakująco żwawą postawę turyńczyków na przestrzeni całego spotkania.
Do dziś nie można z całą stanowczością powiedzieć, że lekarze ze sztabu Starej Damy z premedytacją naładowali zawodników Juve dopingiem przed finałem Ligi Mistrzów, ale czytając niektóre wypowiedzi można odnieść wrażenie, że to już tylko tajemnica poliszynela. W gabinetach obiektów treningowych Juventusu odkryto prawie trzysta różnych specyfików, które podawano piłkarzom pod wyraźnego, medycznego uzasadnienia. Znajdowały się tam silne leki nasercowe, potężne antydepresanty. Włoski sąd już dwanaście lat temu orzekł, że turyńscy medycy “leczyli” takimi środkami zawodników o końskim zdrowiu.
Profesor farmakologii, Gianmartino Berti, stwierdził, że klubowa apteczka zgromadzona na obiektach Juventusu wystarczyłaby do założenia tam publicznego szpitala. Biegli sądowi po latach orzekli, że jest niemal pewne, iż zawodnikom podawano także EPO. Tego nie udało się jednak ponad wszelką wątpliwość udowodnić. Ostatecznie w całej aferze nikt nie został prawomocnie skazany, gdyż proces ciągnął się tak długo i miał tak wiele zawijasów, że zarzuty się koniec końców przedawniły. Główni oskarżeni – doktor Riccardo Agricola i dyrektor Antonio Giraudo – wykręcili się sianem. Choć tego drugiego trafiła potem rykoszetem afera Calciopoli.
Nie przedawniła się jednak zadra w amsterdamskich sercach. Przynajmniej niektórych, o czym szerzej możecie poczytać między innymi TUTAJ.
– Nie chcę już do tego wracać. Szczerze mówiąc, w ogóle nie miałem poczucia, że przeciwnicy oszukują – przyznał Ronald de Boer. – Wiecie dlaczego? Bo według mnie żaden piłkarz by czegoś takiego nie zrobił. Nie przywiązywałem do tego żadnej wagi. Jeżeli ktoś biega ode mnie szybciej, gra lepiej, mocniej walczy to zakładam, że dlatego, iż jest szybszy, lepszy i mocniejszy. Mieliśmy w nogach bardzo długi sezon. Nic dziwnego, że w finale nas zabiegali.
Wspomniany na wstępie David Endt piętnuje takie podejście: – Holendrzy w swoim myśleniu o futbolu są bardzo naiwni – mówił w materiale The Independent. – Gdyby było odwrotnie, Włosi nie daliby nam spokoju. Oni widzą sprawę kompleksowo. Rozumieją, że nie można być aż tak sprawnym. W Holandii nikt się nad tym nie zastanawia.
W swojej ocenie sytuacji nie szczypał się natomiast jak zawsze bezkompromisowy Zdenek Zeman, w końcówce lat dziewięćdziesiątych dowodzący Romą. Czech oświadczył prosto z mostu: – Jestem pewny, że wielu zawodników – nawet moich podopiecznych – miałoby problem, gdyby musieli odstawić pewne substancje. To wina zmian zachodzących w futbolu. Dzisiaj piłka nożna to coraz bardziej przemysł, mało pozostaje w niej już sportu. Futbol musi wyjść z apteki.
Dziennikarz włoskiego l’Espersso zapytał wówczas, czy trener nawiązuje do zawodników Juventusu.
– Moje zaskoczenie zaczyna się od Gianluci Viallego, a kończy na Alessandro Del Piero – odparował Zeman. Co szczególnie rozwścieczyło pierwszego ze wskazanych palcem zawodników: – Zeman jest dla piłkarskiego świata jak terrorysta. Swoim zachowaniem zasługuje na to, by go z niego wykluczyć.
Turyński prokurator, Raffaelle Guariniello próbował jak najgłębiej pójść tropem rzuconych publicznie przez Zemana oskarżeń i zaczął zapamiętale węszyć wokół szatni Juventusu. Dziś już wiemy, że bez piorunujących efektów. – Łatwiej było mi znaleźć skruszonego współpracownika w procesach przeciwko mafii, niż skruszonego w sprawach dopingu w futbolu – mówił w holenderskim filmie dokumentalnym, poświęconym tej wciąż budzącej kontrowersje sprawie, co możemy przeczytać między innymi na portalu 90min.com.
Gdy doktor Agricola, który w strukturach Juventusu dorobił się ksywy, jaką można luźno przetłumaczyć na “Pan Strzykawka”, został skazany na 22 miesiące pozbawienia wolności w 2004 roku, Guarinello powiedział: – Spodziewałem się tego, lecz to tylko pierwszy krok. Pewnie się nie spodziewał, że kolejnym krokiem będzie uniewinnienie w następnej instancji. Już rok później dyrektor Giraudo – od razu uniewinniony – mógł oznajmić: – Sprawiedliwości stało się zadość.
***
120′ – sędzia Manuel Diaz Vega zarządza konkurs rzutów karnych. Juventus marnuje w dogrywce szereg dogodnych sytuacji i nie dobija wycieńczonego rywala.
***
– Zmiany jakie zauważyłem podczas badań nie mogą być uznane za zwyczajnie – orzekł Giuseppe D’Onofrio, biegły w procesie wspomnianych Agricoli i Giraudo. Sprawdzał on wyniki zawodników badanych między lutym a czerwcem 1996 roku. – Poziom hemoglobiny w czerwonych krwinkach może być tłumaczony jedynie transfuzją krwi. Albo użyciem EPO, syntetycznego hormonu pomagającego transportować tlen do mięśni. Inny specjalista, Sandro Donati, dodawał: – Nie ma żadnych wątpliwości. Wartości były zawyżone u kilkunastu piłkarzy. Prawdopodobieństwo, że to się odbyło naturalnie, równe jest zeru.
Piłkarze Ajaksu już podczas meczu czuli, że coś może być nie tak. Kontuzjowany Overmars obserwował mecz z boku i nie mógł się nadziwić, do jakiego stopnia jego koledzy dali się zdominować. Znał ich od lat, miał świadomość, do jak dużego wysiłku są zdolni. Dali z siebie sto procent, tymczasem gracze Juve byli pierwsi przy każdej przebitce, wyskakiwali wyżej przy każdym pojedynku główkowym.
– Obrońca który mnie pilnował biegał jak zwierzę wypuszczone z klatki. Przez 120 minut. W meczu kończącym sezon. To nie jest normalne – opowiadał po latach Finidi George. – Jeżeli sześciu zawodników tak gra, to wielkie oszustwo. Gdy nie postępujesz czysto i masz z tego puchar, nie powinieneś się z niego cieszyć.
– Nawet jeżeli zaszła jakaś nieuczciwość, pewnie piłkarze Juventusu nawet o tym nie wiedzieli – usprawiedliwiał swoich rywali wspomniany de Boer. – Pewnie lekarze im powiedzieli coś w stylu: “weź, to pomoże ci się zregenerować”. Nigdy nie uwierzę, że jakikolwiek piłkarz mógł celowo oszukiwać w ten sposób. To moje spostrzeżenie ogólne, dotyczy nie tylko tamtego spotkania.
***
Rzuty karne. Na początek Peruzzi broni fatalny strzał Edgara Davidsa, a niepocieszony zawodnik odkopuje jeszcze piłkę po raz drugi. Chyba nie mogąc uwierzyć, że za pierwszym podejściem kopnął ją aż tak źle. Z drugiej strony nie myli się Ciro Ferrara. Co prawda van der Sar wyczuł jego intencje, lecz bomba posłana w lewy róg była za mocna nawet dla czujnego w tej sytuacji golkipera. Następnie bezbłędnie swoje jedenastki wykonują Litmanen, Pessotto, Scholten i Padovano. Zwraca uwagę, że do strzałów niechętnie fatygują się ofensywne gwiazdy.
Van der Sar miał uderzenie Padovano niemal na rękawicach, lecz przepuścił strzał. Później Holendra okrzyknięto golkiperem bezużytecznym podczas konkursów jedenastek. Zerwał z tą łatką dopiero w 2008 roku, zapewniając Manchesterowi United triumf w finale Ligi Mistrzów przeciwko Chelsea.
W czwartej kolejce myli się Sonny Silooy, co było gwoździem to trumny obrońców tytułu. Defensor bardzo długo ustawiał futbolówkę, wziął bardzo duży rozbieg i uderzył bardzo źle. Peruzzi wyczuł go bezbłędnie i odbił strzał z dziecinną łatwością. A Vladimir Jugović zamknął rywalizację piorunującym kropnięciem po ziemi.
Ajax przegrywa. Ich hegemonia na Starym Kontynencie zakończyła się, zanim tak naprawdę zdążyła się na dobre zawiązać.
***
Ronald de Boer: – Boli mnie, że przegraliśmy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności. Ale to nie oznacza, że czuję się jak moralny zwycięzca. Przepadło. Straciliśmy szansę. Nie będę teraz o sobie myślał jako o mistrzu, bo ktoś mi coś ukradł. Nie o to w tym chodzi. Czuję, że nie byliśmy dość mocni. Myślę, że gdybyśmy zagrali na maksymalnym poziomie swoich możliwości, to i tak pokonalibyśmy Juventus. Ale tego nie zrobiliśmy. Choć oczywiście trochę mi doskwiera, że wykryto, iż z ich krwią nie wszystko było w porządku.
Dla Juventusu paradoksalnie był to – z jednej strony – początek dominacji w Europie, a z drugiej – ich ostatni Puchar Mistrzów. Stara Dama dotarła do dwóch kolejnych finałów, za każdym razem sensacyjnie przegrywając. Potem poległa jeszcze trzykrotnie, już w XXI wieku. Ajax natomiast już się nie pozbierał, a prawo Bosmana sprawiło, że drużyna rozlazła się w szwach. Mocarna ekipa Louisa van Gaala przestała zachwycać, dobiegła końca “utopia”, która tak oczarowała bezradnego Jorge Valdano.
AJAX POKONA JUVENTUS? KURS 5.25 W ETOTO!
Kolejna piękna porażka holenderskiego futbolu. David Winner temu zjawisku poświęcił cały rozdział w swojej książce “Brillant Orange”. Zatytułował go bardzo wymownie: “pragnienie śmierci”. Zagadnienie próbował rozstrzygnąć między innymi z udziałem naukowców.
Politolog powiedział: – Źle pojmujemy naszą dumę narodową. Naszym zdaniem wygrywanie nie jest zbyt eleganckie. Jest dla ludzi, którzy potrzebują poczucia sukcesu, żeby zrekompensować sobie inne braki.
Były piłkarz powiedział: – Holendrzy mają alergię na władzę, na przywództwo i zbiorową dyscyplinę. Jeśli wokół drużyny wszystko jest w porządku, to wydaje się nam, że jesteśmy chorzy. Kiedy nie mamy problemu, musimy go sami stworzyć.
Psychoanalityk powiedziała: – W naszym futbolu jest coś w rodzaju pragnienia śmierci. Łączy się to z holendersko-kalwińskim wstydem przed dobrym występem. Nasza kalwinistyczna natura każe nam odczuwać wstyd przed byciem najlepszymi.
Tak czy owak – Ajax poległ. Wychowankowie amsterdamskiej szkółki rozjechali się po Europie i wzmocnili najbogatsze kluby kontynentu. – Kiedy wygraliśmy Puchar Mistrzów z Ajaksem, w rozgrywkach brali udział tylko mistrzowie krajów – powiedział po latach Overmars. – Teraz Liga Mistrzów nie ma już dla mnie takiej wartości. To tylko przedsmak tego, co naprawdę nam szykują. Wielkiej, europejskiej superligi.
– Nie sądzę, by jakikolwiek holenderski klub powtórzył nasze sukcesy. Nawet za moich czasów to była wielka sensacja, ale wtedy w rozgrywkach brało udział znacznie mniej drużyn. W nowym modelu rozgrywek uleciał z nich cały romantyzm – mówił natomiast van der Sar. – Nawet jeżeli coś się zmieni, pojawią się nowe zasady, to wielkie kluby i tak będą dalej dominować w Lidze Mistrzów, bo po prostu są w stanie kupić każdego zawodnika, na którym im zależy. To kwestia budżetów.
Oczywiście inną optykę na to mają przedstawiciele triumfatora. Gianluca Vialli – jeden z niewielu zawodników, którzy wygrali zarówno Puchar Zdobywców Pucharów, Ligę Mistrzów jak i Puchar UEFA – wciąż rozpamiętuje tamten rzymski wieczór:
– Jedyny Puchar Europy w historii Juve kojarzył się z tragedią. Naprawdę chcieliśmy związać to trofeum z jakimś szczęśliwym wspomnieniem. Byliśmy ekstremalnie zmotywowani, żeby wygrać to nie tylko dla siebie, ale i dla całego klubu, dla kibiców. Pamiętam moją rozmowę przed ćwierćfinałowym meczem przeciwko Realowi Madryt. Gadałem z jednym z działaczy klubu. Wiedziałem, ze mój kontrakt wygasa i jeszcze nie zdecydowałem o mojej przeszłości. Zaproponowano mi nową umowę i jedną piątą dotychczasowych zarobków. Równie dobrze mogli powiedzieć po prostu: “Ciao!”. Byłem tak wściekły, że to mnie jeszcze dodatkowo zmobilizowało. Gdy płakałem po meczu z Realem, to były łzy ulgi, nie radości – opowiadał zawodnik.
– A potem pięć dni w Rzymie, oczekiwanie na finał. To było bardzo trudne. Wiedziałem, że gram ostatni mecz w klubie. To była moja ostatnia szansa na zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Wygraliśmy to w rzutach karnych i żałowałem, że nie doczekałem mojej kolejki. Wystarczy nam cztery strzały. Ja byłem szósty w kolejce.
***
Paradoksalnie, pomimo ponurych proroctw van der Sara i Overmarsa – dziś Ajax znowu ma szansę dokonać w Lidze Mistrzów czegoś niezwykłego. Znów przeciwko Juventusowi. Znowu z ekipą pełną młodych wilczków, które wkrótce rozbiegną się po świecie. Dlatego tak żywo wracają wspomnienia finału z 1996 roku, co dość mocno drażni zawodników z turyńskiej strony barykady. Alessio Tacchinardi stwierdził nawet: – Słuchałem tych opowieści Davida Endta. Facet może się tylko za siebie teraz wstydzić. Wstydź się! Mam nadzieję, że jego słowa posłużą jako motywacja dla naszych chłopaków, żeby wyeliminować Ajax. Znowu.
Michał Kołkowski
fot. NewsPix.pl