Gdyby światem rządziły normalne zasady i górę zawsze brała logika, o tym meczu mówiłby cały świat. Bo jak przejść obojętnie obok powrotu Cristiano Ronaldo na… Santiago Bernabeu? Drabinka ułożyła się idealnie pod okoliczność wielkiego come backu, lecz dziś CR7 na pierwszych stronach raczej nie był. I kto wie, może głównie jego zabrakło Realowi, który w 1/8 nie był w stanie sprostać Ajaksowi Amsterdam.
Klub z Holandii rozkochał nas w tamtym spotkaniu nie tylko zbiciem większego gracza, ale i stylem, w jakim się to dokonało. Piękny, nieco romantyczny futbol, mocno skażony boiskową inteligencją, spokojem, niekonwencjonalnym rozegraniem akcji, bezczelnością. Dziś pole do popisu było duże – wprawdzie personalia znów przeważały oczywiście na korzyść rywala, ale w szeregach Juve zabrakło Chielliniego, profesora, skałę, tytanu, mistrza defensywy, gościa nie do przejścia… (można tak bez końca).
No więc tak samo jak z Realem nie przestraszyli się i – takie mamy wrażenie – najmocniejsze fajerwerki Holendrzy pozostawili na rewanż. Dziś mogą jednak stanąć w lustrze i powiedzieć sobie wprost: byliśmy lepsi. Dwoił się i troił Ziyech, który w pierwszych minutach trzykrotnie próbował przestraszyć Szczęsnego. Zawsze czegoś brakowało, ale najwięcej o grze Holendrów mówią akcje, po których do tych strzałów dochodzili. Klepka? Obowiązek nawet wtedy, gdy nie ma miejsca. Ruleta w polu karnym? Proszę bardzo. Gra z pierwszej piłki? Tak, to co lubimy. Wysoki pressing? Miód na nasze serca.
Tym bardziej Ajax może pluć sobie w brodę, że niczego nie wykorzystał (najbliżej był van de Beek, który walnął tak mocno, że każdego wryło w ziemię – troszeeeczkę niecelnie). Był lepszy, narzucał swoje warunki, wychodziło mu więcej. Ale jeśli dajesz się skontratakować i pozostawiasz w swoim polu karnym choć metr przestrzeni Ronaldo, nie masz prawa się dziwić. Jeśli z kolei tego miejsca jest o wiele więcej niż metr, o wiele więcej nawet niż dwa – musisz zrozumieć, że to jedyna możliwa konsekwencja. Portugalczyk dostał górną piłkę i pokonał bramkarza Ajaksu głową. Bezlitośnie wykorzystał drzemkę obrońców.
W drugiej połowie Ajax tylko dokręcał śrubę. Atakował w sposób o wiele bardziej zdecydowany, ba, zdarzało się, że Juventus nie wychodził ze swojej połowy. Wyrównanie przyszło już w pierwszej minucie drugiej połowy – Neres odebrał piłkę na skrzydle, pognał, pokręcił, dał po długim, nie było czego zbierać.
Niestety, na tym konkrety się skończyły. Zwiastowało nam fantastyczny powrót Ajaksu, ale nie udało się osiągnąć nic więcej poza lepszym wrażeniem i pozycją wyjściową pt. „jeszcze nic nie jest przesądzone”. Za dużo było w tym wszystkim koronki, za mało twardego konkretu, który powaliłby przeciwnika na deski. Wymowne, że to Juve stworzyło sobie w drugiej części meczu lepszą sytuację, gdy Costa pognał lewą stroną i huknął w słupek. Losy dwumeczu wciąż są jednak nierozstrzygnięte i zwłaszcza po tym meczu nie jesteśmy w stanie wskazać drużyny, która awansuje dalej. Z rezultatu może być zadowolone Juve, z samej gry już bardziej Ajax.
Bo to był ten sam Ajax, który odprawiał z kwitkiem Real Madryt. Ten sam, który po pierwszym meczu wtedy też był dalej od szczęścia. I ten sam, który znów sprawia niespodziankę? Wyobrażamy sobie taki scenariusz. Ajax musi jednak postarać się o jedno – konkrety, konkrety, konkrety.
Newspix.pl