Bogusław Leśnodorski w sobotnim Stanie Futbolu nie szczędził krytycznych uwag pod adresem Legii Warszawa. Co niemal oczywiste oberwało się Dariuszowi Mioduskiemu, kilka gorzkich słów padło rzecz jasna na temat Ricardo Sa Pinto, a w zasadzie zrównany z ziemią został Radosław Kucharski, dyrektor sportowy warszawskiego klubu. Na tych nazwiskach nie kończy się jednak lista skrytykowanych przez byłego prezesa Legii osób. Dość niespodziewanie wysokie miejsce zajął na niej również Carlitos, czyli najlepszy strzelec warszawskiego klubu.
Leśnodorski przydatność Hiszpana do zespołu mistrza Polski podsumował w ten sposób: – Moim zdaniem jedynym gościem, który do Legii nie pasuje, jest Carlitos. Gra swoje mecze. Nie wiem, gdzie uczył się taktyki. Jest dobry, ale na podwórku. Z nim będzie Legii trudno.
Trzeba przyznać, że timing nie był najlepszy – do udanego występu przeciwko Jagiellonii Carlitos dzień po programie dorzucił bardzo udany przeciwko Górnikowi – co spowodowało, że przeciwnicy chętnie zaczęli Leśnodorskiemu przypominać różne wpadki, na czele ze sprowadzeniem Chukwu i przedwczesnym pompowaniem przeciętniaka Mikity.
Patrząc trochę dalej niż tylko na dwa ostatnie mecze, również nie sposób nie zauważyć, że rola Carlitosa w tym, że Legia wciąż pozostaje w grze o mistrzostwo, jest nie do przecenienia. Były prezes warszawskiego klubu walnął więc na oślep? Nie twierdzimy, że w jego słowach nie ma i nie było ani grama prawdy, nic z tych rzeczy – wypada jednak podkreślić, że Hiszpan wreszcie pokazuje to, po co do stolicy został sprowadzony.
Robi różnicę.
Przypomnijcie sobie atmosferę, która towarzyszyła letnim przenosinom Carlitosa z Wisły Kraków do Legii.
Najważniejszy transfer okienka? Jasna sprawa, mowa przecież o królu strzelców i najlepszym piłkarzu ligi w poprzednim sezonie.
Ruch, który musiał kojarzyć z trochę lepszymi czasami w polskiej piłce? Otóż to! Przecież ekstraklasa nie stoi wewnętrznymi transferami do tego stopnia, że taka przeprowadzka gwiazdora to nawiązanie do dawnych czasów, gdy to Bogusław Cupiał sprowadzał do Krakowa ligowe gwiazdy.
Transakcja, za którą trzeba było chwalić Dariusza Mioduskiego? Zdecydowanie – skorzystał z kłopotów rywala i podebrał mu najlepszego piłkarza w cenie bardzo mocno promocyjnej.
W momencie przeprowadzania transferu – a wiele osób podkreśla, że właśnie z tej perspektywy należy oceniać ruchy – strzał w dyszkę. Sęk w tym, że kolejne tygodnie i miesiące w wykonaniu Carlitosa nie miały nic wspólnego ze środkiem tarczy. Hiszpan, po pierwsze, nie potrafił wejść do warszawskiej drużyny w podobnym stylu do tego, który na dzień dobry pokazał w Wiśle. W barwach Białej Gwiazdy już w pierwszym meczu przeciwko Pogoni Szczecin zademonstrował, że jest największym kozakiem w drużynie, strzelając gola z rzutu wolnego i zaliczając asystę na wagę zwycięstwa. Później tylko podkreślał swój status. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że Legia to mocniejsza drużyna i stąd jego problemy na początku, ale wydaje nam się, że bardziej niż umiejętności piłkarskich brakowało Carlitosowi poukładania pewnych spraw w głowie. Ujmijmy to tak – anoreksja mu nie groziła. W dodatku częściej wymachiwał łapami i miał pretensje do świata, niż notował udane zagrania, a to musi być już pewien problem.
Przed tym, by powiedzieć, że bomba okazała się kompletnym niewypałem, trochę broniła go tylko jedna rzecz – liczby. Strzelił bramkę w swoim debiucie z Cork City, a tylko do końca wakacji dorzucił kolejne trzy trafienia i zaliczył trzy asysty. Nie poprowadził Legii do Europy, ale wstydu nie było.
Początkowo i później w zasadzie też nie, bo Carlitos potrafił jesienią choćby zapakować dublety Wiśle Kraków i Górnikowi Zabrze, ale jednak niewiele miało to wspólnego z regularnością i magią, która charakteryzowała jego grę dla Białej Gwiazdy. Dość powiedzieć, że gdyby odszedł zimą do MLS rozpaczałoby niewielu. Dość powiedzieć, że pierwszym pomysłem Ricardo Sa Pinto na rundę wiosenną była gra bardziej pasującym do jego wymagań Sandro Kulenoviciem.
Przypomnienie tego wszystkiego było konieczne po to, by dobrze pokazać metamorfozę Hiszpana. Co prawda dzisiaj również zdarza się, że chłop irytuje swoją postawą na boisku, ale przede wszystkim gra tak, że można przynajmniej zacząć porównywać to do występów w poprzednim klubie. No i notuje bardzo ważne dla przebiegu spotkań liczby. Zerknijmy choćby na marzec i kwiecień w jego wykonaniu:
– gol i asysta z Miedzią (2-0),
– gol z Arką (2-1),
– pusty przelot z Rakowem (1-2),
– gol ze Śląskiem (1-0),
– pusty przelot z Wisłą Kraków (0-4),
– asysta z Jagiellonią Białystok (3-0),
– dwa gole z Górnikiem Zabrze (2-0).
Nie wypalił i nie pociągnął drużyny w każdym meczu, ale to i tak dla niego świetny okres. Trochę wbrew słowom Bogusław Leśnodorskiego jest najczęściej asystującym napastnikiem w lidze (po pięć ostatnich podań mają też Jankowski i Gytkjaer), a i w klasyfikacji strzelców zaczyna wyglądać to tak, że nie potrafimy powiedzieć, że Carlitos tytułu króla na pewno nie obroni. W tej chwili wyprzedza go już tylko dwóch zawodników – strata do Flavio Paixao wynosi jedną bramkę, a do Igora Angulo – pięć. Na pewno jeszcze będzie ciekawie.
Tak więc może i Carlitos grywa swoje mecze, może i prezentuje nieco podwórkowy futbol, ale ostatnie zdanie byłego prezesa przestaje się zgadzać. Legii ostatnio z Hiszpanem nie jest trudno, tylko wręcz przeciwnie – mistrz Polski miałby znacznie gorsze widoki na obronę tytułu, gdyby tego piłkarza nie było.
Fot. FotoPyK
A odcinek Stanu Futbolu, w którym padają wspomniane słowa na temat Carlitosa, możecie obejrzeć tutaj.