16-letni Mateusz Hołownia zadebiutował w seniorskim zespole Legii, mimo że… nie łapał się ani do drużyny rezerw, ani nawet nie grał w fazie pucharowej Centralnej Ligi Juniorów. Mówiąc krótko – nie do końca wiadomo kim jest i dlaczego zagrał w spotkaniu o Superpuchar Polski.
Wielu kibiców Legii, oglądając wczorajszy Superpuchar, musiało czuć lekkie zakłopotanie. O ile nazwiska Kalinkowskiego, Wieteski czy Ryczkowskiego przewijały się już we wszelkiej maści relacjach z meczów rezerw i letnich sparingów pierwszego zespołu, o tyle gdy spiker w ostatniej minucie meczu zapowiedział występ kolejnego debiutanta, wszyscy byli skonsternowani. Hołownia? Że kto, dali zagrać temu bogobojnemu z TVN-u, co prowadził programy z dużym Prokopem?
Mateusz Hołownia, w chwili oficjalnego debiutu lat 16 i 64 dni. Właśnie skończył naukę w gimnazjum. Nominalnie lewy obrońca, aczkolwiek na ostatnie sekundy został wpuszczony w roli skrzydłowego. Pobił tym samym rekord sprzed dekady, należący do Macieja Korzyma i za jednym zamachem przesunął z drugiego na trzecie miejsce w tej klasyfikacji Ariela Borysiuka (tak jak Hołownia, wychowanek TOP-54 Biała Podlaska). To fajna sprawa dla piłkarskich statystyków, natomiast z perspektywy obserwatorów – kompletny absurd. Rzecz niezrozumiała, niewytłumaczalna wręcz.
Pamiętamy przecież, że zarówno Korzym, jak i Borysiuk debiutowali będąc już pełnoprawnymi członkami dorosłego zespołu. Oczywiście, ich pierwsze mecze były wówczas w pewnym sensie spowodowane koniecznością uzupełnienia składu na konkretnych pozycjach, lecz – co bardzo istotne – szybko na stałe weszli do gry. Udowodnili, że zasługiwali na szansę. Napastnikowi Korony podziękowano szybciej, z kolei nowe wzmocnienie Lechii zagrzało miejsce na dłużej, a jak było później – pamiętamy wszyscy. Tak czy inaczej, występy wywalczyli sobie sami, niczego za darmo nie otrzymując.
Na te kilkadziesiąt sekund to mogła wbiec nawet baba z wąsem, skoro i tak Berg postanowił zamienić Superpuchar w uroczyste obchody dnia dziecka, a kogoś za kontuzjowanego Bereszyńskiego trzeba było wpuścić – może zauważyć rezolutny czytelnik. Ale zaraz, zaraz – jeżeli już poszło hasło, że przeciw Zawiszy z młodych wyjdą najlepsi, to… W czym konkretnie najlepszy jest Hołownia? Nie kwestionujemy teraz jego talentu – być może to kandydat na dobrego piłkarza, zresztą w reprezentacji kraju rocznika 1998 spisuje się przyzwoicie – tylko pytamy: dlaczego zagrał akurat on? Na jakiej podstawie?
– ZERO występów w drużynie rezerw, która nie wywalczyła promocji z czwartego poziomu rozgrywkowego na trzeci;
– ZERO występów w fazie pucharowej CLJ, z której Legia odpadła z hukiem, na samym początku, po laniu w Poznaniu. Mało tego, w pierwszym meczu na lewej obronie z konieczności zagrał środkowy pomocnik;
– drużyna Legii w kategorii junior młodszy (’97 i ’98), w której Hołownia występował, jesienią uległa w tabeli Unii Warszawa, w efekcie czego nie awansowała nawet do ligi makroregionalnej i wiosną kisiła się w lokalnych rozgrywkach.
Cały czas szukaliśmy jakiegoś punktu zaczepienia, ale mimo najszczerszych – naprawdę – chęci, nie udało nam się znaleźć sensownej odpowiedzi. Może więc przed Hołownią wielka przyszłość, ale nam się wydaje, że normalniej by to wszystko przebiegało, gdyby najpierw chłopak przebił się niżej. A tak – widzieliśmy najbardziej niedorzeczny debiut w historii klubu.
Fot.FotoPyK