Reklama

Euro 2004 i ogromny zjazd. Łotewska piłka puka w dno od spodu

redakcja

Autor:redakcja

24 marca 2019, 15:19 • 6 min czytania 0 komentarzy

12 października 2002 roku. Juris Laizans uderza z dystansu, Dudek nie pomaga, piłka wpada do siatki. Wynik 0:1 utrzymuje się do końca spotkania, reprezentacja Bońka w kompromitującym stylu przegrywa ten mecz i, jak się później okazało, również przez tę wpadkę nie jedzie na Euro 2004, mimo próby gonitwy z Janasem za sterami. Łotysze przeciwnie, do Portugalii się wybrali i wstydu nie przynieśli.

Euro 2004 i ogromny zjazd. Łotewska piłka puka w dno od spodu

Od turnieju minęło blisko 15 lat. W tym czasie – po niespodziewanym sukcesie – łotewska piłka zanotowała ogromny zjazd.

– Dla nas zdobycie jednego punktu dzisiaj będzie jak zwycięstwo. Adam Marciniak powiedział, żebym dobrze rozmasował plecy, bo wtedy będzie mi się łatwiej wyciągało piłki z siatki – mówi Pavels Steinbors. Trudno się dziwić jego wisielczemu poczuciu humoru. Reprezentacja Łotwy zajmuje 131. miejsce w rankingu FIFA. Za Sudanem, Angolą, Mozambikiem czy Filipinami. Jeśli my będziemy straszyć graczami Bayernu, Juventusu czy Milanu, to pod względem przynależności klubowej największe wrażenie u Łotyszy robi chyba Roberts Uldrikis, skoro Vanins z Zurychu nie zagra. Dwudziestolatek, wykorzystywany w rotacji Sionu, może poszczycić się dwoma strzelonymi bramkami przez cały sezon. Owszem, obie sztuki wpadły przeciwko Bazylei, ale wiele to w jego odbiorze nie zmienia. Poza tym Łotyszy reprezentują głównie gracze naszej ekstraklasy i piłkarze z rodzimej ligi. Ta z kolei stoi w rankingu UEFA na 42. miejscu, wyprzedzając tylko 13 innych zrzeszonych w strukturach.

Ten obraz nędzy i rozpaczy ma swoje odzwierciedlenie w wynikach. Łotysze w dwóch ostatnich eliminacjach – do Euro we Francji i do mundialu w Rosji – zdobyli w sumie 12 punktów w 20 meczach. Owszem, trzeba ich pochwalić za remisy z Turcją czy Czechami, ale daleko ma się to do sukcesu sprzed lat. Te eliminacje tez zaczęli słabo, od porażki 1:3 z Macedonią. – U nich 80% piłkarzy gra za granicą, u nas 80% gra na Łotwie. Dlatego padł taki wynik. Kiedyś to nasi piłkarze grali poza granicami kraju, dlatego mieliśmy doświadczenie i niezłe rezultaty. W łotewskiej lidze każdy się stara, idzie to do przodu, ale bardzo powoli. Na przykład FC Ryga nie ma stadionu, musi wynajmować obiekt, a na nim brakuje krzesełek. Potem przez to nie ma ludzi, jak nie ma ludzi, to nie ma zainteresowania, a jak nie ma zainteresowania, to nie ma sponsorów. Nie ma pieniędzy – przyznaje Steinbors.

I, jakkolwiek to smutno zabrzmi dla Łotyszy, tamto pokolenie, które pojechało na Euro, było przypadkiem. Miłym, ale przypadkiem. Ten wyjątek może się kiedyś powtórzyć, ale bez poprawy szkolenia, infrastruktury i tak dalej, nie ma pewności, że tak się jednak stanie. A też trudno jest robić futbol na Łotwie, skoro nie jest to tam nawet sport numer jeden. Hokej, koszykówka, dopiero potem ewentualnie piłka nożna. Dlatego też Euro 2004 jest dla Łotyszy coraz dalszym wspomnieniem.

Reklama

Choć mają co wspominać. W grupie eliminacyjnej przegrali tylko dwa mecze, ponadto potrafili ograć nas, Szwedów i Węgrów. W barażach najpierw wygrali u siebie z Turcją, by w rewanżu wyciągnąć wynik z 0:2 na 2:2. A przecież ich przeciwnicy rok wcześniej świętowali trzecie miejsce na mundialu. Wówczas wystawili mocny skład: z Kahvecim, Sukurem, Belozoglu, Sasem… A mimo to nie dali rady.

Bo też Łotysze po prostu wówczas nie byli ogórami. Spójrzcie na jedenastkę ułożoną według przynależności klubowych, która wyszła na rewanż w Turcji.

Rostow – Skonto, Metalurgs, Beveren (wypożyczenie z Arsenalu), Hapoel Kfar Saba – Admira Wacker, Viborg, CSKA Moskwa – Szynnik Jarosław, Windawa, Skonto (a dwa miesiące później już Dynamo Kijów). Jasne, nie są to marki, cholera wie, jak mocne, ale jednak dużo mocniejsze niż Śląsk albo Bruk-Bet. Ponadto zwróćcie uwagę, że taki gość jak Marians Pahars, będący wówczas na poziomie Premier League w Southampton, siedział na ławce rezerwowych! Wchodził na końcówki, na Euro zagrał godzinę, ale nie był jakąś mega gwiazdą, od której trener zaczynał ustalanie składu. Ot, solidny zmiennik. Dzisiaj nie do pomyślenia.

Na wspomnianym Euro Łotysze nie przynieśli wstydu. 1:2 z Czechami (gol Verpakovskisa), 0:0 z Niemcami, 0:3 z Holandią. No, wyniki zespołu, który nie dał rady wyjść z grupy, ale nie był przesadnym kopciuszkiem. Coś jak my na Euro 2008. A przecież duma nigdy nie pozwalała nam myśleć o sobie w roli kopciuszka, prawda? Chcieliśmy wskoczyć do ćwierćfinału, a skończyliśmy mniej więcej, jak Łotysze. Choć ich jedyny gol nie padł ze spalonego.

Reklama

Nie udało się jednak Łotyszom przekuć tego sukcesu w sukces długofalowy. Steinbors, przy okazji innej rozmowy na naszych łamach, tłumaczył dlaczego. – Mieliśmy ten awans, a później co? No właśnie – nic. Wszystko tak samo. Wtedy było więcej sponsorów, była kasa, teraz nikt nie chce inwestować w futbol, bo nie ma z tego zysku. Wcześniej było tak, że jeśli inwestujesz w sport, to nie musisz płacić podatku, zwalniają cię z niego. Dużo firm stwierdziło – dlaczego nie? Lepiej wydać pieniądze w ten sposób. Sponsorzy się pojawiali, była na przykład taka firma zajmująca się żelazem, największa pod w tym względzie w Europie. Jednak państwo od tej ulgi odeszło i nie ma sensu inwestować. Każda dyscyplina to odczuła, wszędzie jest gorzej, ale hokej po prostu ogląda więcej ludzi i jest większy interes w tym, by jednak sponsorować go – opowiadał bramkarz Arki.

W eliminacjach do mundialu w Niemczech było jeszcze przyzwoicie – 15 punktów w 12 meczach, choć Łotyszy wyprzedziła Estonia. Potem 12 punktów w eliminacjach do Euro 2008 i 14 oczek straty do awansu. Mundial 2010? Tu było najlepiej, bo Łotysze stracili tylko trzy punkty do baraży, w nich wzięła udział Grecja, z którą Łotysze prowadzili 2:1 do przerwy, by ostatecznie przegrać 2:5. No, ale właśnie: skoro to mamy traktować jako sukces, nie bardzo jest o czym gadać.

Łotwa straciła szansę na pozycję europejskiego średniaka. Jest słabą drużyną, która raz na jakiś czas komuś zabierze punkt. Poniekąd próbują to Łotysze zmienić, na przykład prosząc o pomoc zagraniczną myśl szkoleniową. Najpierw był Fin Paatelainen, teraz jest Słoweniec Stojanović, z przeszłością w Crvenie, Lierse, Domżale czy Lewskim. Mistrz Serbii i dwukrotny mistrz Słowenii. – To doświadczony trener. Jest pewny swoich umiejętności i chce nas przekonać, że gramy gorzej, niż potrafimy. Na razie jednak miał mało czasu, przed Macedonią dosłownie dwa dni. Obserwował nas w ligach, ale to zupełnie inna rzecz. Natomiast każdy w drużynie wierzy, że on nam pomoże, bo nie chce, byśmy stali w dziesięciu i wykopywali piłki do jednego na ataku. Mamy nauczyć się grać dobrze taktycznie, wtedy będzie nam łatwiej – tłumaczy Steinbors.

Cóż, przed selekcjonerem długa droga, skoro będzie musiał budować zespół, mając do dyspozycji słaby materiał. Dużym talentem ma być co prawda Andrejs Ciganiks, tak twierdzi między innymi Steinbors, ale hej, to gość z drugiej ligi holenderskiej. I nie, że z czuba tabeli, jego drużyna jest średniakiem, z ledwie trzema punktami przewagi nad 14. zespołem. Dlatego Stojanoviciowi będzie trudno. Raz – nie bardzo ma w kim rzeźbić. Dwa – to się w najbliższych latach nie zmieni, w Łotwie nie ma boomu na piłkę. Nie ma też na nią pieniędzy.

Dlatego na dzisiaj nie tyle, że nie wierzymy w powtórkę z Euro 2004 w najbliższych latach. Nie ma po prostu na razie podstaw, by wierzyć w tę powtórkę kiedykolwiek.

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...