Reklama

Dante, czyli kariera z opóźnionym zapłonem

redakcja

Autor:redakcja

08 lipca 2014, 14:33 • 4 min czytania 0 komentarzy

Ma 30 lat i dziś zadebiutuje na mundialu. Późno, lecz „późno” to w jego przypadku słowo-klucz. Kariera Dante – bo o nim mowa – na pewno nie przebiegała w tempie adekwatnym do talentu. Na wszystko musiał w swoim życiu czekać. Chociaż nie, czekanie silnie kojarzy się przecież z biernością. Dante o wszystko co ma, musiał długo walczyć. Cierpliwie zaciskać zęby, w razie potrzeby robić krok w tył, by znaleźć się tu gdzie jest: w pierwszym składzie Canarinhos na półfinał Mistrzostw Świata. Blisko samego szczytu.

Dante, czyli kariera z opóźnionym zapłonem

Jakże rożni się jego historia od opowieści o innych kadrowiczach Brazylii: tych, którym już za młodu przypięto łatki „cudownych dzieci”, a także tych, którzy bezpośrednio z ojczyzny trafili do klubów z europejskiego topu. Ciężko nie odnieść wrażenia, że oni mieli łatwiej. Dante często słyszał z ust innych słowa, które brzmiały jak wyrok: jesteś za słaby, nie nadajesz się. Towarzyszyły mu w zasadzie od początku kariery. Mimo to, zawsze wracał. Jeśli nie frontowymi drzwiami, to znajdował alternatywne wejście.

Już na początku swojej drogi musiał przywyknąć do przyjmowania ciosów. Najpierw terminował w dwóch szkółkach w rodzinnym stanie Bahia, później przeniósł się do Capivari w stanie Sao Paulo, lecz zawsze jego pobyt kończył się w ten sam sposób. Musiał pakować walizki. Wszyscy jego trenerzy, jak jeden mąż, stwierdzali, że ten młokos nie rokuje. Że może odwlekać moment zejścia na ziemię, ale im szybciej porzuci mrzonki o zostaniu zawodowym piłkarzem, tym będzie dla niego lepiej. Miał 18 lat i sporo czasu na zdobycie wykształcenia i sensownej roboty. Historia jakich wiele, każdy młody Brazylijczyk marzy o grze na Maracanie, a udaje się nielicznym.

Było jak… w filmie. Jeśli Dante oglądał produkcję pod tytułem „Gol!”, zapewne uśmiechał się pod nosem. Historia Santiago Muneza to poniekąd jego historia.

Mamy w niej rodziców, którzy przestają tolerować pogoń za marzeniami syna i upartego gówniarza, który – wbrew całemu światu – chce walczyć. Munez dorabia po nocach w jakiejś spelunie, by zarobić na bilet do Anglii. Dante, aby zdobyć pieniądze na kolejne – w razie niepowodzenia zapewne ostatnie już – testy, sprzedaje meble ze swojego pokoju i konsolę Play Station. Jak sam wspomina, najcenniejszą rzecz, jaką wtedy posiadał. Starczyło na bilety autobusowe. -Gdybym wtedy nie spróbował, każdego dnia rano, do końca mojego życia, plułbym sobie w brodę – wspominał.

Reklama

Podobnie jak filmie, wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę. Późno, w zasadzie rzutem na taśmę, Dante został piłkarzem. Nie pomocnikiem, o czym zawsze marzył i jak był ustawiany przez dotychczasowych trenerów, a obrońcą (grywał na lewej stronie i na środku defensywy). Został podstawowym zawodnikiem Juventude Caxias do Sul. Następny krok, czyli wyjazd do Europy, przyszedł bardzo szybko.

W wieku 21 lat Dante trafił do solidnego Lille. Miał to być tylko przystanek w drodze do europejskich potęg i reprezentacji Brazylii. W drodze, która ostatecznie trwała aż 8 lat, a prowadziła przez Lille, Sporting Charleroi, Standard Liege, Borussię Monchengladbach. We Francji sobie nie poradził. Trener Claude Puel początkowo był entuzjastą jego talentu, ale po dłuższej współpracy stwierdził – całkiem logicznie zresztą – że „nie potrzebuje obrońcy, który zbytnio nie potrafi bronić”. Dante zrobił krok wstecz i wyjechał do Belgii. W Standardzie Liege był gwiazdą i ulubieńcem kibiców, podobnie zresztą jak później w Bundeslidze, podczas gry w Borussi. Biorąc jednak pod uwagę to, ilu Brazylijczyków gra w Europie i to, jakie kluby reprezentują, cały czas był w trzecim szeregu.

Dante po wygranych barażach o Bundesligę

Do pierwszego składu awansował nierychło, dopiero wraz z transferem do Bayernu. W wieku 29 lat. Dalsze jego losy są już znane szerszej publiczności. Pół roku później wywalczył sobie miejsce w kadrze Brazylii, wygrał Bundesligę i Champions League. W czerwcu wraz z Canarinhos zdobył Puchar Konfederacji. Podobnie jak na mundialu – był stoperem numer trzy i cierpliwie czekał w pogotowiu. Przydał się, gdy kontuzji w meczu z Włochami doznał David Luiz. Dziś przyda się ponownie, łatając dziurę po pauzującym za kartki Thiago Silvie. W Brazylii o tej roszadzie pisze się niewiele. Wszyscy żyją tylko brakiem Neymara. Szał towarzyszący piłkarzowi Barcelony to jedno, ale brak zainteresowania – paradoksalnie – świadczy o klasie zawodnika Bayernu. Z takim zastępcą Brazylia nie drży o środek obrony.

Dante na mundialu zadebiutuje w swoim stylu: w półfinale, czyli późno.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...