Mecz co tydzień, wczesnym latem nawet co trzy dni. Poza tym treningi, analiza tych treningów, ciągła praca, ciągła presja, a co za tym idzie – masa adrenaliny. I nagle koniec. Wezwanie do gabinetu, dziękujemy panu, ciągniemy ten wózek bez pana. Pustka. Trener, który w zasadzie podporządkował życie klubowi, nagle tego ogromnego kawałka swojej układanki jest pozbawiany. Nie, żeby się nad szkoleniowcami litować – bo czasem zwolnienia są rozsądne – ale to jednak fakt. Każdy koniec to ogromna zmiana w życiu tych ludzi. Jak sobie z tym radzą, czy z doświadczeniem łatwiej te zwolnienia przyjmować, co robią, gdy nie muszą myśleć o taktyce, treningach, piłkarzach?
Opowiadają Leszek Ojrzyński, Jacek Zieliński i Przemysław Cecherz.
– Życie bez klubu zwalnia niesamowicie, jeśli chodzi o organizm człowieka. Nie ma adrenaliny i codziennej pracy, noce są spokojniejsze, bo jak pracujesz, to czasami różne myśli potrafią nagle przyjść i wówczas nie śpisz. Szczególnie przed meczem, czy jak jest jakiś problem. A jak pracy nie ma, to taka jest kolej rzeczy, że jest spokojniej. Skupiasz się na rodzinie, realizujesz się jako mąż i ojciec. Ja na przykład obecny czas wykorzystałem na remont domu. Mieszkam w nim 18 lat, ale życie rzucało mnie po różnych miastach i nie było czasu. A jak czas był, to nie było z kolei tyle pieniędzy, żeby to załatwić, gdyż Górnik zalegał mi z wypłatą i dopiero po roku zostało to uregulowane – mówi Ojrzyński. – Życie na pewno zwalnia. W pracy żyje się na wysokich obrotach, bez niej jest czas na spokój i nadrabianie spraw rodzinnych – tłumaczy Zieliński. – To, że życie zwalnia, ma dobre i złe strony. Uprawiamy zawód oparty na dużych emocjach i na dużej adrenalinie. Po pewnym czasie tego brakuje. Myśli się wtedy, gdzie zyskać dodatkowe impulsy. Choć możemy wymyślać skoki na bungee, kąpiel w morzu zimą, jednak to nigdy nie będzie TO. A jeżeli chodzi o dobre strony, to jest czas na zweryfikowanie planów i nabranie dystansu do tego, co się dzieje. Do piłki, do zawodników. To czas na przemyślenia. Trener, który wraca po przerwie, jest świeższy, oczyszczony, z nowym spojrzeniem – dodaje Cecherz.
– Jestem uzależniony od adrenaliny, jej brakuje mi najbardziej. Zawsze, jak miałem przerwę, to sobie coś narzucałem. Wędrówki po górach, ekstremalne drogi krzyżowe, bo przejść w nocy 42 kilometry to zawsze jest jakieś wyzwanie. Ostatnio zacząłem grać w padla, każdemu polecam. Chcę skoczyć ze spadochronem w tandemie. Mam zaproszenie do Nepalu, mój kolega tam jest i naprawia Nepalczykom życia. Kilka ciekawych rzeczy do zrobienia jeszcze więc mam – opowiada Ojrzyński. – Każdy trener jest uzależniony od adrenaliny i żaden nie jest w stanie powiedzieć inaczej. Ja lubię pochodzić po górach, zmęczyć się, popracować w ogródku. Ale adrenaliny płynącej z trenerki nie da się zastąpić. Bawiłem się w komentatorkę, ale to było jak lizanie lizaka przez szybę – mówi Zieliński. – Braku adrenaliny związanej z meczami nie da się nadrobić. Jeździ się na mecze, ale nie da się ich przeżywać tak, jakby było się w środku – dodaje Cecherz.
– Najbardziej zabolało mnie zwolnienie z Lecha. Nastąpiło dzień przed meczem z City, po dwóch wygranych spotkaniach z Cracovią w Pucharze Polski i z Wisłą w lidze, w dodatku dobrym stylu, po 4:1 oba. To zwolnienie długi czas bolało i siedziało jak zadra. Byłem na trybunach przy okazji meczu z City, ale było mi trudno. Chodziła mi myśl po głowie, że to ja powinienem być na miejscu Bakero, lecz nie miałem na to żadnego wpływu. Z kolei zaskoczeniem okazało się zwolnienie z Cracovii, dzień przed rozpoczęciem treningów. No, ale jest to po prostu proza życia trenera – wspomina Zieliński. – Moim najtrudniejszym rozstaniem było to z Koroną. Tam pracowałem najdłużej, najbardziej zżyłem się z tym środowiskiem. Mieliśmy plany. Drużyna się zmieniła, wielu chłopaków kończyło grę i musieliśmy brać nowych z niższych lig czy juniorów. U mnie zaczynali w ekstraklasie Kwiecień, Sylwestrzak, Cebula. Początku nie mieliśmy rzeczywiście rewelacyjnego, ale tak to musiało wyglądać po takich zmianach. Jakbyśmy zwalniali wszystkich w taki sposób, to w lidze nie byłoby Runjaicia czy Probierza. Byłem rozżalony. Kibice przychodzili pod dom, zawodnicy nie mogli się z tym pogodzić, kilku chciało iść na ostrą wymianę z zarządem. Jednak studziłem atmosferę, mówiłem, że to nie ma sensu. Taka rola działaczy. Ten sam prezes mnie zwalniał, co zatrudniał. Ale naprawdę zżyłem się z Kielcami, dzieci chodziły tam do szkoły, syn grał w Koronie. Poszedłem do Podbeskidzia, a moja rodzina tam została na dwa lata. Wszyscy szanowali to, co daliśmy Koronie. Do tej pory jak przyjeżdżam do Kielc, mam wiele spotkań. Mam też tam nawet chrześniaka, bo rodzina, z którą mieszkałem po sąsiedzku, poprosiła, by moja żona i ja zostali jego rodzicami chrzestnymi – wspomina Ojrzyński.
Rzeczywiście, tamto zwolnienie Ojrzyńskiego było dużym szokiem, ale to też dobry moment, by zapytać – czy nie wiedział, że krytykując warunki w Arce, niejako kopał sobie grób? – Mam takie wrażenie, ale albo robimy profesjonalną piłkę, albo się czarujemy. Arka ma teraz sztuczną płytę, ja jej nie miałem, bo ta ze stadionu rugby miała osiem czy dziesięć lat. Lettieri też narzekał i zrobili mu podgrzewaną płytę naturalną. Są granice przyzwoitości. Jak nie możesz trenować drugi czy trzeci dzień, to cię to wkurza, bo wiesz, że to uderzy w ciebie. Tam były pewne niedociągnięcia i je widać do dzisiaj. Chciałem coś poprawić, niektóre rzeczy wyszły do mediów, ale byłem na skraju. Niestety niektóre osoby nie chciały jakichś rzeczy słuchać. Klub grał w pucharach, a przed meczem z Midttjyland dla dwóch moich zawodników zabrakło obiadu. No comments – odpowiada Ojrzyński.
A które zwolnienie najbardziej boli Cecherza? – Można myśleć, że Widzew, bo on był przykry – wygrywaliśmy, ale przyszedł nowy właściciel i chciał trenera z nazwiskiem. To było jednak właśnie przykre, ale zrozumiałe, ponieważ ten, kto rządzi, ma prawo wyboru. Mówię więc Chojniczanka. Po niej nie mogłem miesiąc dojść do siebie. Uważam, że wynik robiliśmy nie najgorszy, 21 punktów i trzy punkty do awansu. Nie mogłem zrozumieć tej decyzji. Sprawiła mi ona duży smutek. Analizowałem, co mogłem zrobić więcej, bo zawsze można więcej, jednak trudno było mi do tego dojść. Jasne, mnóstwo meczów zremisowaliśmy w doliczonym czasie, lecz mi, jako trenerowi, ciężko było temu zapobiec. Straciliśmy przez to sezon, jednak tej pracy było mi bardzo szkoda.
– To, czy pierwsze dni po zwolnieniu bolą najbardziej, zależy od atmosfery, w jakiej zostałeś zwolniony. Jeśli wiązałeś większe nadzieje z projektem, to wtedy bardziej boli na samym początku – tłumaczy Ojrzyński. – Nie powiedziałbym, że z każdym zwolnieniem jest łatwiej, ale człowiek jest doświadczony i z mimiki twarzy ludzi widzi, czy coś zaczyna się dziać. Na początku to było zaskakujące, później mało co może zdziwić. Oczywiście, każde zwolnienie boli, ale co zrobić. Jak świat światem, trenerów zwalniają, zwalniali i będą zwalniać. Nie, że nie ma co się tym przejmować, ale tak jak powiedział Michał Probierz: trener, podpisując jedną ręką swój kontrakt, drugą podpisuje swoje zwolnienie – mówi Zieliński.
Czy trener zwolniony śledzi wyniki swojego następcy i ma pewien rodzaj satysfakcji, “a nie mówiłem”, jeśli idzie mu gorzej? – Ja nie. Człowiek ma taką naturę, że może być mściwy, ale ja staram się tak na to nie patrzyć – odpowiada Ojrzyński. Zieliński dodaje: – Satysfakcja jest wtedy, jak następcy idzie. Bo był zastój, ale skoro poszło, to złej roboty się nie robiło. I też nie demonizujmy innej rzeczy, naszej obecności na stadionie, gdzie gra zespół, którego trener ma być zagrożony zwolnieniem. W ten sposób zeszlibyśmy do podziemia. Bez przesady. Ja jestem normalnym człowiekiem i kibicem piłki nożnej. Jak będę chciał obejrzeć mecz futbolu, to go obejrzę. Nie mówmy, że jak jestem gdzieś na stadionie, to chcę być w danym klubie. To jest taka nasza dziwna przywara, że szukamy kwadratowych jaj. Tak samo podchodziłem spokojnie, jak byłem trenerem danego zespołu, a ktoś był na trybunach. Trener piłki nożnej powinien być na meczu piłki nożnej, a nie na slalomie gigancie w Montanie. – Oglądanie meczów to obowiązek trenera. Spotkania w Anglii, które bardzo lubię, oglądam w telewizji, ale ekstraklasę, pierwszą i drugą ligę muszę oglądać na żywo. I nie robię tego, jak zwykły kibic, tylko cały czas analizuję. Kogo bym wpuścił, co bym zmienił – kończy ten wątek Cecherz.
A co do Zielińskiego – on bez pracy pozostawał blisko półtora roku, między Ruchem a Cracovią. Dziś dłuższą przerwę ma Ojrzyński. Czy wtedy dopadają szkoleniowców najgorsze myśli co do swojej przyszłości? – Trudny to był czas, ale ja miałem oferty. Świadomie niektóre rzeczy odpuszczałem, bo chciałem wrócić do ekstraklasy i pewne tematy zostawiałem. Podjąłem ryzyko, czekałem. W tyle głowy było, że trwa to długo, ale nie miałem ciśnienia, że muszę się rzucić na pierwszy konkret, bo nie mam z czego żyć. Nie posiadam planu B. Jestem w takiej dyspozycji, że mogę ładnych parę lat popracować. Z głodu nie umieram i nie muszę myśleć o otworzeniu straganu z pomidorami czy o robieniu mebli – mówi Zieliński. – Jak nie w trenerce, to znajdę sobie miejsce gdzie indziej. Nie mam ciśnienia. Kiedyś ono było, bardziej się przebierało nogami. Do końca roku mogę poczekać i nie brać pierwszych lepszych propozycji. Potem będę musiał się zastanawiać. Teraz miałem kilka zapytań, jedno z ekstraklasy, ale nie wyszło. W tym sezonie, gdy są zmiany trenerów, to wskakują ci zagraniczni. Jeden Nawałka się wyłamał. Działacze próbują szukać nowych rozwiązań. Miałem też opcje w Kazachstanie i na Cyprze, ale wyprzedzili mnie inni kandydaci – dodaje Ojrzyński. – Nie ucierpiałbym finansowo pracując nawet od przyszłej rundy. Ale nosi mnie i chcę podjąć pracę wcześniej – przyznaje Cecherz.
– Nie patrzę nerwowo na telefon. Co ma być, to będzie. Jak będzie dobra propozycja, to ją rozpatrzę – mówi Zieliński. – Nie przeżywam telefonu. Zawierzam wszystko opatrzności i zobaczymy. Szczęście, że mam rodzinę, bo jakbym nie miał, to może by mnie gdzieś goniło. Muszę pomagać dzieciom, jestem za nich odpowiedzialny. Z utęsknieniem czekam na powrót do trenerki, ale nie rzucam się na każdy telefon. Potrafię gdzieś wyjść bez niego. Jak umawialiśmy się na spotkanie, to za pierwszym razem nie odebrałem, bo po prostu byłem w kościele – dodaje Ojrzyński. – Na dzisiaj nie mam bólu, by nerwowo szukać pracy. Jestem jeszcze na kontrakcie w Chojniczance i nie jestem spięty czy nerwowy, jak widzę nieznany numer. Dopiero zaczęła się pierwsza i druga liga. Na ekstraklasę patrzę z przymrużeniem oka, choć widzę, że coraz więcej zarządów i prezesów daje szansę trenerom z przeszłością w niższych ligach – opowiada Cecherz.
Dalej – czy trenerzy swoją obecnością w mediach chcą czasem przypomnieć prezesom o swoim istnieniu? – Ja po was nie dzwonię, po prostu jestem zapraszany, niektórym odmawiam, gdy nie mam czasu. Nie wiem, czy muszę się przypominać, ludzie, którzy są odpowiedzialni i pracują w klubach, powinni znać moje nazwisko. Za granicą mnie nie znają, tam wysyłam CV, jak dostanę sygnał. Ale oczywiście: każda rozmowa jest promocją. Jednak ja na to nie stawiam. Dinozaurem nie jestem, pracowałem niedawno. Może gdyby mnie było przez trzy lata, to byłbym bardziej zadowolony, że udzielam wywiadu – twierdzi Ojrzyński. – Trudno było być anonimowym komentatorem przy okazji Euro 2012 i mundialu w Brazylii. Trzeba było nazwisko podać. Nie myślałem w ten sposób, że mogę tak o sobie przypomnieć. Mogłem się wówczas skompromitować przed mikrofonem, więc po prostu przygotowywałem się do transmisji przez długi godziny. Nigdy do tej pory nie szukałem też zatrudnienia w klubie. To praca mnie szukała i dalej tak do tego podchodzę. Nigdy nie mów nigdy, ale nie mam zamiaru szukać, dzwonić – mówi Zieliński. – Sam nie dzwonię. Czekam na telefon. Natomiast tak jak są trenerzy, którzy mogą czekać i nie brać ofert z niższych lig, nie chcąc ryzykować – bo to jest praca trudniejsza i w gorszych warunkach – tak ja takie niektóre oferty przyjmować muszę. Mam rodzinę na utrzymaniu i trzeba podejmować wyzwania – dodaje Cecherz.
Każdy z tych trenerów ma też jakąś łatkę i rodzi się pytanie, czy ona utrudnia szukanie nowego pracodawcy? Ojrzyński to – jak ładnie napisał na Twitterze Dawid Miązek – człowiek o aparycji komandosa w stanie spoczynku. Jego drużyny grały niezbyt widowiskowy futbol. Prezes – załóżmy – Lecha, też może mieć takie odczucie. – Czuje swoją łatkę, jednak moje drużyny nie strzelały z łuków i przez to nie wygrywały. Wszystko miało sens, dostosowywałem taktykę pod zespół, który miałem. A że taktyka była prosta? Mnie płacą za realizowanie celów. Moim marzeniem jest mieć drużynę i wybieganą, i techniczną, ale do tej pory takiej nie znalazłem. Może ktoś mądry da mi szansę w lepszym klubie, gdzie są większe możliwości, lepsi zawodnicy, warunki do treningu. A piłkarze mają wyżywienie przed meczem – tłumaczy Ojrzyński. Cecherz? Często zmieniający zespoły szkoleniowiec. – Żaden staż, żadna książka czy kursokonferencja, nie wyszkoli człowieka tak, jak praca i liczba meczów. Lubię pracować i bez pracy źle się czuję. Niejednokrotnie pierwszy telefon sprawiał, że podejmowałem decyzję, bo bym nie wytrzymał kolejnego miesiąca bez pracy. Nosi mnie i robię się w domu nieznośny. To jest ryzyko, ale kiedyś Kuchar, były właściciel Lechii, powiedział, że w życiu nie przyjąłby trenera, który nie poniósł porażki. I ja się z tym zdaniem zgadzam – odpowiada Cecherz.
I dodaje: – Ale co do staży, on też potrafią być pomocne. Ja załatwiam sobie taki na przełomie marca i kwietnia. Chciałbym trochę zmienić kierunek, bo zawsze jeździło się do Niemiec, ale chcę zobaczyć trenerkę w innej lidze i wybrałem Turcję. Galatasaray, Fenerbahce. Do tego drugi staż będzie w lidze hiszpańskiej i już też poczyniłem w tym względzie kroki. A Zieliński mówi: – Jak byłem młodszy, to byłem w Czechach, w Baniku. To był Banik w latach swojej świetności, który grał o Ligę Mistrzów. Miałem możliwość uczestniczenia w codziennym życiu całego klubu. Wiele zobaczyłem ciekawego, ale to jest kwestia przetransportowania tego na nasze podwórko. My jeździmy na stażę do super klubów, lecz to jest dla nas science-fiction.
*
– Ta praca to niesłychany poziom wysiłku psychicznego i stresowego. To jest straszna robota. Moim zdaniem wszyscy trenerzy na świecie za mało zarabiają, zarówno ci dobrzy jak i ci słabsi. Nikt nie jest w stanie zapłacić odpowiedniej sumy, żeby wynagrodzić cienie roboty, jaką wykonują – powiedział ostatnio na naszych łamach Tomasz Łapiński.
– Zgadzam się z tym. Na Zachodzie nie ma niesnasek przy zwolnieniu, a u nas ja jeszcze dzisiaj znam trenerów ekstraklasowych, którzy się sądzą ze swoimi klubami, w których pracowali. Tak to nie powinno wyglądać. To jest ciężki zawód, zarobki trzeba doceniać, ale co jak nie masz pracy? A jesteś głównym żywicielem rodziny? Chłopaki z niższych lig zaczynają patrzyć w innym kierunku. Zostają pasjonaci, bo coraz ciężej to ułożyć pod względem materialnym – mówi Ojrzyński.
– Zdecydowanie zgadzam się z Tomkiem. Każdy trener powinien zarabiać dobre pieniądze, bo praca trenerska wiąże się z wyrzeczeniami, o których ludzie nie wiedzą – dodaje Zieliński.
Jednak Ojrzyński kończy: – To nie jest łatwy zawód, ale nikt mi pistoletu nie przykładał do głowy. Z utęsknieniem czekam na powrót.
PAWEŁ PACZUL
fot. FotoPyk